A raczej przy czymś, co wyjściem było. Zasłoniła je gruba, na wpół przezroczysta błona. Spadła z gładkiej, wydawać by się mogło, ściany.
W ciągu minuty woda sięgała im po kolana. Zdołali pozbierać się i wstać, chociaż, musieli walczyć, aby utrzymać pionową postawę. Na szczęście, szybko rosnący dookoła nich poziom wody, hamował strugi wody, uderzające w nogi. Mimo to, stojąc czy leżąc na podłodze, wkrótce utoną.
W tym momencie membrana wybrzuszyła się i spadła na nich. Ludzie po drugiej stronie wysadzili wejście bombami.
Ulisses odepchnął ciężką, szklistą skórę, podniósł się z wody, sięgającej teraz do pasa i dał się jej ponieść, kiedy wtargnęła w przejście. Wpadł w następne kłębowisko ciał.
Awina, która wyglądała jak czarny, mokry, chory kot, złapała go za rękę i krzyknęła przez ryk lejącej się wody:
— Drugie wyjście zamknięte! Czymś jak plaster miodu!
Podszedł do drugiego wyjścia, które zalepiała bladożółta masa, wypełniająca złączone razem oczka jakiejś plastycznej białej substancji.
Zanim dotarł do drugiego pomieszczenia, zewsząd uderzyło w niego kilka strug wody. Poleciał do przodu, uderzył w coś i zwalił się z nóg. Przetoczył się kilkakrotnie, aż upadł na mokrą Awinę, poleciał dalej, zderzył się z miękkimi plecami Graushpaza i znalazł się pod stosem czterech lub pięciu Wufów.
Podłoga pod nimi drżała. Nawet przez krzyki i ogólny harmider, szum wody, uciekającej przez szczeliny w ścianach, czuł, jak podłoga drży.
Woda wylewała się z pomieszczenia, a on pełzł przez korytarz po śliskiej papce z rozdartego na strzępy plastra miodu.
Ulga trwała krótko. Woda lała się ze ścian, niczym z węża, tworząc potok na korytarzu. Z pokojów wypadły ze skrzekiem skrzydlate kobiety i dzieci, woda zmyła je. Niektóre spadły na najeźdźców, pozbawiając ich przytomności.
Artylerzyści zgubili swoje działka i pociski, bombardierom zginęły bomby. Nikt nie trzymał swojej broni. Ręce potrzebne im były do chwytania, odpychania innych ciał i obrony przed strumieniami.
Przetoczywszy się sześć razy, Ulisses oparł się na kolanach i dłoniach. Woda sięgała mu prawie do nosa, ale na tym poziomie powstrzymywała uderzenia strumieni. Przeczołgał się przeszło sześćdziesiąt jardów i musiał wstać. Woda podniosła się zbyt wysoko, by się poruszać w taki sposób. Chwilę później sięgała już po pachy.
Korytarze zapchane były splątanymi ciałami. Dhulkhulicy walczyli o przeżycie, trupy przepływały obok, zwrócone twarzami do góry lub w dół i z rozpostartymi ramionami.
Broń Drzewa działała, ale nie wybierała ofiar. Topiąc wrogów, topiła także sprzymierzeńców.
Ulisses miał nadzieję, że Drzewo nie zablokuje już błonami ani plastrami więcej przejść. Jeśli to zrobi, to koniec. Ładunki wybuchowe zgubili gdzieś w wodzie.
Poszukał wzrokiem Awiny i przez moment myślał, że utopiła się lub zginęła. Nagle zobaczył ją, jak wisi u pasa Graushpaza. Olbrzymi Neshgaj brodził w wodzie, sięgającej mu prawie do połowy wysokości. Skrzyżowanymi rękami chronił twarz przed uderzeniami strug. Przechylał się do przodu i do tyłu, lecz nie wywracał się, jak inni jego towarzysze. Ulisses widział teraz tylko sześciu innych Neshgajów.
Zaczął płynąć, zatrzymując się dla odepchnięcia małych kobiet-nietoperzy, kiedy wchodziły mu w drogę. Poruszał się teraz szybciej, gdyż podłoga chyba trochę się pochylała i woda wylewała się głównym wejściem.
Minął Awinę i Graushpaza. Krzyknął do niej, aby popłynęła za nim. Zwolniła uchwyt, rzucając się w wodę.
Minutę później koszmar korytarza skończył się. Uderzył w pierwszy wąski zakręt. Poniosło go dalej aż do następnego zakrętu. Poziom wody opadł raptownie i Ulisses wypłynął na gałąź; kilka sekund później leżał na niej jak ryba na plaży. Woda ciągle wypływała dookoła niego, poruszając go łagodnie, ale mógł wstać.
Pomogły mu czyjeś ręce. Ludzie ze sterowca opuścili swoje stanowiska. Krzyknął, aby wracali na statek, ale zignorowali go, pomagali pozostałym wyrzuconym z dziupli.
Podnieśli Awinę, która zataczając się, podeszła do niego.
— Mój panie, co teraz zrobimy?
Graushpaz przebrnął przez wodę i stanął z boku. Pięciu pozostałych Neshgajów wyszło po dwóch minutach. Szósty nie pokazał się.
Ulisses spojrzał w górę, w noc. Unosiły się resztki dymu.
Niebo było czyste, właśnie wschodził księżyc. Nie widział go, gdyż pień zasłaniał mu widok, ale zobaczył rozjaśnione niebo. W górze poruszał się na tle czerni i gwiazd srebrny kształt igły.
Zawołał Bifaka, człowieka, który dowodził statkiem podczas inwazji w Drzewie.
— Gdzie są wojownicy Dhulkhulikhów?
— Wielu najwidoczniej pozderzało się w chmurze i spadło. Także jastrzębie zabiły sporo, a pozostali powpadali na siebie.
To mogło tłumaczyć ciężkie straty wśród ludzi-nietoperzy, ale nie wyjaśniało ich zupełnego zniknięcia. Gdzie przepadli? Dlaczego?
Woda już teraz tylko się sączyła. Światła sterowca odsłaniały kłębowisko ciał i miazgę trupów wewnątrz otworu i rozrzuconą przy wyjściu. Bifak mówił, że ciał było znacznie więcej, ale zmył je pierwszy przypływ wody, a resztę odciągnęli i zrzucili z gałęzi członkowie załogi.
W środku muszą być tysiące trupów, pomyślał Ulisses. Krzyknął do tych,, którzy pozostali przy życiu. Muszą natychmiast wsiąść na „Błękitnego Ducha” i przygotować się do odlotu. Nic więcej tutaj nie zrobią. Pewnego dnia powrócą z większą flotą, ludźmi i materiałami, którymi wysadzą drogę do środka pni i mózgu Drzewa.
W gondoli kazał oficerom podjąć czynności do startu. Radiooperatorzy mieli nawiązać kontakt z pozostałymi statkami i ustalić sytuację w powietrzu.
Podczas inwazji w pniu, jeden ze statków został zbombardowany i zapalił się. Spadł w przepaść i prawdopodobnie zarył się do połowy w bagnach u stóp Drzewa. Dwa sterówce, które uprzednio wylądowały, teraz także przygotowywały się do wznoszenia. Stracili cały desant, którego żołnierze utonęli wewnątrz pnia albo woda ich wyniosła i spadli, by zginąć.
Ulisses obserwował, a załoga przygotowywała się do odcięcia lin, przytrzymujących maszynę. Trzeba by wymyślić substancję, która trzymałaby się ścian wewnątrz pnia i opierałaby się naciskowi wody. Musi być szybkoschnąca i mocna. Może jakiś klej epoksydowy. Wysadzanie można by wtedy prowadzić z dołu i z góry jednocześnie, a całe ciągi statków dostarczałyby materiałów wybuchowych. A gdyby uruchomić ten niby-laser w podziemnym muzeum pod świątynią Nesha. Mógłby on wywiercić dziury w Drzewie i wysadzanie szło by łatwiej.
Mógłby dostać się do mózgu, gdyby go znalazł. Jednak, jeżeli mózg nie znajduje się w tym pniu, to równie dobrze może zapomnieć o znalezieniu go.
A może tak zatruć całe Drzewo? Jakąś silną trucizną? Umieszczą ją całymi tonami w korzeniach. Wciągnąłby ją potężny system wodny Drzewa.
Drzewo wiedziało, co robi, próbując złapać go i zabić. Jest człowiekiem, więc i jego postrachem.
— Gotowi do przerwania lin, panie — zameldował oficer.
— Przerwać liny!
Rozległ się brzęk lin i statek poderwał się raptownie. Unosił się szybko w kierunku gałęzi, pięćset stóp ponad nimi, aż zaczął się obracać, gdy silniki sterburty ruszyły i śmigła zawirowały. Sterowiec skręcił powoli i wyszedł spomiędzy gałęzi. Cztery statki zaczęły schodzić z góry dla wyrównania poziomu z pozostałymi. Ich reflektory przeszukiwały noc, padały na szerokie szaro-czarne zmarszczki i szczeliny pnia, na roślinność pokrywającą gałęzie.
Читать дальше