— Wątpię. To bezwzględni ludzie. Śmierć Snalla nie ma dla nich większego znaczenia.
Spojrzenie przekrwionych oczu jeńca mówiło, że Rip nie mylił się. Najwidoczniej nie wierzył w pomoc kompanów. Zrobiliby coś może dla niego, gdyby od jego uwolnienia zależało ich własne życie.
— Dwóch inwalidów i trzech zdrowych ludzi — zadumał się Wilcox. — Czy wiesz może, Shannon, ilu ich jest w górach?
— Około setki. Stanowią dobrze zorganizowaną armię — odrzekł przygnębiony Rip.
— Możemy tak tu siedzieć, aż powymieramy z głodu — Kosti przerwał ciszę, która zapadła po słowach Shannona. — W ten sposób jednak niczego nie wskóramy, prawda? Ja wolałbym jednak podjąć ryzyko. Może nam się uda. Przecież nie może być aż tak źle…
— Snall mógłby nas poprowadzić, przynajmniej tak daleko, jak zdoła — rzekł Dan. — Moglibyśmy się tu trochę pokręcić, ocenić sytuację i nasze szansę…
— Gdyby można było skontaktować się z Królową — Wilcox uderzył pięścią w kolano.
— W pełnym słońcu… Chyba jest jeden sposób — zaczął Mura.
Trzeba było pójść do zniszczonego pełzacza w dolinie i odkręcić lśniącą, metalową płytę, która zabezpieczała tył oparcia kierowcy. Z pomocą Dana steward wciągnął ją na szczyt skały, po czym ustawili ją pod takim kątem, żeby odbijała światło słoneczne. Można więc było wysłać sygnał.
— Powinno to być równie dobre, jak nasze latarki w nocy — powiedział uśmiechając się nieznacznie Mura. — O ile ci zbrodniarze na dole nie mają oczu z tyłu czaszki, jedynymi ludźmi, którzy zobaczą to migotanie, będą nasi ze sterowni.
Zanim jednak skorzystali ze swego prymitywnego nadajnika, zeszli jeszcze raz na dół. Wilcox, Rip i Kosti z więźniem przenieśli się teraz do drugiej doliny. Po paru drobnych naprawach pełzacz Snalla był gotów do jazdy. Cała czwórka czekała przy maszynie, podczas gdy Dan i Mura męczyli się z metalową płytą przesyłając na statek informację o sytuacji.
Potem pozostało tylko czekać na odpowiedź. Nie mogli podjąć swojego przedsięwzięcia bez zgody Kapitana.
Dan już tracił nadzieję, gdy nagle zauważył, że ktoś rytmicznie zasuwa owalne iluminatory na Królowej. Rozległ się charkotliwy dźwięk i przy jednym ze stanowisk przeciwnika pojawiły się kłęby dymu. A więc zrozumieli ich! Ludzie na statku zajmą się wrogiem, gdy tymczasem grupa Wilcoxa wyruszy do głównej kwatery przestępców w nadziei znalezienia jakiegoś rozwiązania tej niekorzystnej sytuacji.
Wszyscy zmieścili się na pojeździe Snalla. Kosti siedział za sterami, a więzień między Danem a Murą. Platforma była wyposażona w uchwyty, których brakowało na ich własnym pełzaczu, a które tak bardzo ułatwiały utrzymanie równowagi — w górzystym terenie.
Dan uważnie obserwował porosłe krzakami stoki. Ciągle pamiętał niespodziewany atak mieszkańców Otchłani. Być może rzeczywiście były to nocne stworzenia, ale ostatnia walka mogła zakłócić ich rytm dnia i czaiły się teraz gdzieś w ukryciu, gotowe do ataku.
Dolina zwężała się i zakręcała. Pojazd podskakiwał w nierównym korycie strumienia, a woda sięgała siedzącym na platformie do kolan. Tak jak i w dolinie obok ruin, tak i tutaj widać było liczne ślady pojazdów. Znaczyło to niewątpliwie, że jechali uczęszczaną drogą.
Nagle strumień zamienił się w mały wodospad, u stóp którego powstał niewielki staw. Dolina kończyła się skalną ścianą. Kosti wyrwał knebel z ust Snalla.
— W porządku — powiedział tonem człowieka, który nie da się zbyć byle czym. — Co trzeba zrobić, żeby się przez to przedostać, cwaniaczku?
Snall oblizał spuchnięte wargi i zawadiacko obejrzał się. Mimo, że był związany i całkowicie zależny od Branżowców, najwyraźniej odzyskał pewność siebie.
— Sami zgadnijcie — odparł. Kosti westchnął.
— Strasznie nie lubię tracić czasu, ale jeśli trzeba cię będzie zmusić do mówienia, to chętnie to zrobię, rozumiesz?
Zanim Kosti mógł spełnić swą groźbę, wszyscy znaleźli się w kłopotach. Tuż nad głową Kostiego przeleciał pierwszy kamień, a potem drugi trafił więźnia.
To te trolle! Dan skierował wachlarz promieni usypiających w stronę skały, choć nie widział, aby ktokolwiek tam się poruszał. Był jednak przekonany, że właśnie stamtąd wyrzucono kamienie.
Kolejny odłamek skalny z impetem uderzył w pojazd. Wilcox skoczył na piaszczysty brzeg, pociągając za sobą Ripa i kryjąc się częściowo pod platformą maszyny. Mura również włączył swój miotacz promieni usypiających i, stojąc po kolana w wodzie, bez pośpiechu, dokładnie spryskał każdy centymetr wznoszącego się przed nim klifu.
To Snall zakończył tę nierówną walkę z cieniami. Kosti zaciągnął go w bezpieczne miejsce i najwidoczniej rozciął mu więzy, by mógł się swobodniej poruszać. Ale jeniec skorzystał z sytuacji i rzucił się na opuszczony pełzacz. Usiadł za sterami, uderzył pięścią w zestaw przycisków i wtedy rozległ się pisk tak przeraźliwy, że Dan zatkał uszy usiłując obronić się przed bólem przez ten dźwięk wywołanym.
Rezultat ataku na ich błony bębenkowe dorównywał swoją niedorzecznością najbardziej wymyślnym scenom z pokazów video, które Dan musiał zaliczyć w Syndykacie. Lita skała zamykająca kotlinę nagle uniosła się. Jeniec najwyraźniej był na to przygotowany, więc jako pierwszy prześliznął się przez ciemny otwór, umykając potężnym dłoniom Kostiego.
Mechanik z potwornym wrzaskiem rzucił się za Snallem. Dan podążył za obydwoma w czeluść. Z rozświetlonego słońcem dnia przenieśli się w szarość mroku. Snall był daleko przed nimi.
Dan przebiegł już spory kawałek, gdy zaczął rozsądnie myśleć. Krzyknął na Kostiego, a jego słowa zwielokrotniło dudniące echo. Zwolnił, lecz jego kompan nadal podążał w głąb jaskini.
Dan, ciągle niezdecydowany, zawrócił w stronę wejścia. Mogli zostać odcięci od reszty… Co powinien zrobić: biec za Kostim, czy spróbować ściągnąć pozostałych? Dotarł do magicznej bramy w momencie, kiedy Mura spacerkiem wchodził do jaskini. I nagle, ku przerażeniu Dana, wyjście zamknęło się! Rozległ się szczęk metalu i skalna ściana odcięła ich od słońca.
— Drzwi! — Dan rzucił się na wrota z takim samym poświęceniem, jak w pogoń za Snallem. Poczuł jednak na ramieniu silny uścisk Mury.
— Nie bój się — rzekł steward. — Nie ma żadnego zagrożenia. Wilcox i Shannon są bezpieczni. Mają promienie usypiające, a w dodatku mogą użyć tego klaksonu, jeśli będą chcieli tu wejść. Ale gdzie jest Karl? Zniknął?
Głos Mury działał uspokajająco. Mały człowiek zachowywał się tak, jakby nic się nie wydarzyło, toteż Dan opanował się.
— Widziałem, jak biegł za Snallem.
— Miejmy nadzieję, że go dogonił. Wolałbym mieć tego typka na oku, bo inaczej opowie o nas swoim kumplom.
Pospieszyli w głąb korytarza, aż dotarli do ostrego zakrętu w lewo. Dan nasłuchiwał w napięciu, ale gdy w końcu do jego uszu doszło dudnienie stóp o skalne podłoże, stwierdził, że jest to dźwięk, jaki wydaje tylko jedna para nóg. Chwilę później pojawił się mechanik. Jego śmiertelnie poważną twarz oświetlały nikłe promienie emitowane przez gładkie, kamienne ściany.
— Gdzie Snall? — spytał Dan. Kosti zmarszczył brwi.
— Przeszedł przez jedną z tych przeklętych ścian…
— Gdzie dokładnie? — Mura ruszył w stronę, z której przybiegł mechanik.
— Wrota zatrzasnęły się mi tuż przed nosem — odparł Kosti. — Nie możemy iść za nim. Chyba że macie ze sobą ten klakson z pełzacza.
Читать дальше