— Rzeczywiście — i dodał łagodnie steward — bardzo chcielibyśmy wiedzieć, z kim mamy do czynienia.
Fakt, że przeciwników było tylko czterech, dodał więźniowi odwagi.
— Jesteście z tego statku — stwierdził zwycięsko.
— Istotnie, jesteśmy ze statku — zaczął Mura — ale na tej planecie jest ich bardzo, bardzo dużo.
Te słowa wywarły na chłopaku piorunujące wrażenie. Dan postanowił dodać coś jeszcze:
— Jest, na przykład, statek Inspekcji…
Więzień zachwiał się, a jego poplamiona krwią twarz stała się jeszcze bledsza. Przygryzł nerwowo wargę, jakby powstrzymując pchający się na usta okrzyk.
Wilcox usadowił się na pełzaczu i spokojnie wyciągnął z kabury miotacz. Położył go na kolanie, kierując lufę w stronę brzucha pojmanego.
— Tak, jest tych statków całkiem sporo — powiedział. Gdyby nie jego wyraz twarzy, można by myśleć, że rozmawiają o pogodzie. — Jak sadzisz, z którego pochodzimy?
Ich jeniec nie stracił rozumu.
— Z tego tam na dole, z Królowej Słońca…
— A dlaczego tak uważasz? Bo na pozostałych nikt nie ocalał? — zapytał cicho Mura. — Powiedz nam lepiej wszystko, co wiesz, przyjacielu.
— Właśnie — Kosti przysunął swoje wielkie cielsko do przygnębionego kierowcy. — Oszczędź nam czasu, a sobie zaoszczędzisz kłopotów. A im więcej czasu stracimy, tym bardziej zaczniemy się niecierpliwić, rozumiesz?
Oczywiście, więzień zrozumiał. Groźba brzmiąca w słowach Mury urealniała się teraz w przewyższającym go o kilkanaście centymetrów Kostim.
— Kim jesteś i co tu robisz? — zaczął przesłuchanie Wilcox.
Rana na głowie spowodowana przez mieszkańców Otchłani niewątpliwie osłabiła kierowcę. Natomiast Mura i Kosti swoimi słowami i postawą przestraszyli go na tyle, że zaczął mówić.
— Jestem Lav Snall — rzekł ponuro. — A jeśli wy jesteście z Królowej Słońca, to zapewne wiecie, co tutaj robię. W ten sposób jednak nic nie zyskacie. Uziemiliśmy wasz statek i będziemy go trzymać, jak długo nam się spodoba.
— To bardzo interesujące — wycedził Wilcox. — Czyli ten statek na równinie będzie tu stał tak długo, jak zechcecie, tak? A gdzie hol, na którym go trzymacie? Może niewidzialny?
Więzień pokazał białe zęby w szyderczym uśmiechu.
— Nie potrzebujemy holu — nie tutaj, na Otchłani. Ta cała planeta to pułapka. My po prostu używamy jej, gdy chcemy.
Wilcox zwrócił się do Mury:
— Czy rana na jego głowie jest bardzo ciężka? Steward skinął głową.
— Zapewne tak, skoro umysł mu zmętniał. Ale trudno cokolwiek powiedzieć — żaden ze mnie medyk. Snall dał się złapać na przynętę.
— Nie jestem kosmicznym pomyleńcem, jeśli o to wam chodzi. Czy wiecie, co my tutaj znaleźliśmy? Instalację Przodków, która ciągle pracuje! Potrafi ściągać statki z Kosmosu, spadają później z wielkim łomotem na ziemię. Kiedy ta maszyna działa. Królowa nie może wystartować. Nawet gdyby była statkiem bojowym Patrolu — nic nie mogłaby zrobić. Ba! Możemy ściągnąć również statek Patrolu, jeśli zechcemy.
— Niezwykle pouczające, doprawdy — skomentował Wilcox. — Macie więc w ręku jakąś maszynę, która ściąga statki z Kosmosu… To coś nowego. Czy opowiedzieli ci o tym może Szeptacze?
Policzki Snalla były ciemnoczerwone.
— Mówiłem już, że nie jestem szaleńcem! Kosti położył swoje wielkie ręce na ramionach więźnia i zmusił go, aby usiadł.
— Tak, wiemy — powiedział drwiąco. — Oczywiście, że jest tu taka wielka maszyna, którą zresztą obsługuje jakiś tysiącletni Przodek! Wyciąga swoje macki — o, tak — i chwyta statki. — Zacisnął potężną pięść tuż przed nosem Snalla.
Jeniec zdążył już jednak odzyskać pewność siebie.
— Nie musicie mi przecież wierzyć — rzekł spokojnie. — Wystarczy poczekać i popatrzeć, co się stanie, jeżeli ten wasz uparty Kapitan spróbuje wystartować. Nie będzie to wcale przyjemny widok. A niedługo i wy zostaniecie złapani…
— Przypuszczam, że macie sposoby, żeby nas wytropić, co? — Wilcox uniósł pytająco brwi. — No cóż, nie nawiązaliście kontaktu z nami do tej pory, a przecież kręcimy się po planecie już od dawna.
Snall przenosił wzrok z jednego Branżowca na drugiego. Był odrobinę zdziwiony.
— Nosicie tuniki Branży — powiedział głośno. — Na pewno jesteście z Królowej.
— Ale nie masz pewności, prawda? — naciskał Mura. — Możemy być ze ślizgacza międzygwiezdnego, który złapaliście w potrzask tym sprytnym urządzeniem… Czy jesteś pewien, że nikt nie ocalał i nie plącze się teraz po tych dolinach?
— Nawet jeśli tak, to niedługo sobie pospaceruje! — odparł krótko Snall.
— Rzeczywiście. Macie przecież swoje sposoby porozumiewania się z takimi ludźmi, prawda? Może używacie głównie tego argumentu? — Wilcox podniósł miotacz na wysokość głowy więźnia.
— Tak rozmawialiście z tymi na Rimboldzie.
— Mnie tam nie było… — wybełkotał Snall. Mimo że ranek był mroźny, krople potu pojawiły się na jego czole.
— Wydaje mi się, że wszyscy jesteście przestępcami — odezwał się Wilcox tonem człowieka prowadzącego zwykłą, grzeczną rozmowę. — Czy na pewno nie wysłano za tobą listu gończego?
Te słowa wywarły natychmiastowy skutek. Snall podskoczył i udało mu się uciec kilka metrów, nim Kosti przywlókł go z powrotem i pchnął na skałę.
— No więc tak, jestem na liście Patrolu! — warknął na Wilcoxa. — I co ze mną zrobicie? Spalicie nieuzbrojonego człowieka? No dalej, do dzieła!
Branżowcy potrafili być bezwzględni, jeśli wymagały tego okoliczności, ale Dan wiedział, że ostatnią rzeczą, którą zrobiłby teraz Wilcox, było użycie miotacza przeciw Snallowi. A mógł to zrobić nie obawiając się jakichkolwiek kłopotów z Patrolem, ponieważ umieszczenie przestępcy na liście ściganych i wyznaczenie nagrody za jego głowę, pozbawiało go wszelkich praw należnych istocie ludzkiej.
— A dlaczego mielibyśmy cię zabić? — zapytał cicho Mura. — Jesteśmy Wolnymi Branżowcami i ty wiesz, co to znaczy. Śmierć od miotacza to bardzo prosta droga w Nadkosmos… Ale w Strefie Końca, na Dziewiczych Planetach, nauczyliśmy się innych sztuczek. Myślisz, że nie wypróbujemy ich na tobie?
Twarz stewarda była jak zwykle dobrotliwa, bez cienia złości czy nienawiści. Ale Snall szybko odwrócił od niej oczy. Z trudem przełknął ślinę.
— Nie odważycie się… — zaczął, już bez przekonania. Uświadomił sobie, że miał przed sobą ludzi znacznie bardziej niebezpiecznych, niż przypuszczał. O Wolnych Branżowcach opowiadano przeróżne historie. Ponoć byli równie brutalni jak Patrol i nie trzymali się przepisów. Wierzył, że Mura nie żartował.
— Co chcecie wiedzieć?
— Mów prawdę — odrzekł Wilcox.
— Przecież cały czas mówię tylko prawdę — zaoponował Snall. — Znaleźliśmy w górach instalację Przodków. Działa na statki w ten sposób, że kiedy trafią na odpowiedni promień lub falę, albo coś w tym rodzaju, ściąga je tutaj, a one spadają z ogromną prędkością. Nie wiem dokładnie, jak to działa. Nikt, oprócz kilku ludzi z łączności, nie widział tego urządzenia.
— To dlaczego nie podziałało na Królową Slońca? — zapytał Kosti. — Wylądowała bez problemu.
— Urządzenie nie było wtedy włączone. Mieliście na pokładzie Salzara, prawda?
— A kim jest Salzar? — indagował Mura.
— Salzar — Gart Salzar — był pierwszym, który zrozumiał, jaki skarb mamy w ręku. Ukrył nas, kiedy kręcili się tu ludzie Inspekcji. Siedzieliśmy cicho, a Salzar musiał coś zrobić, bo wiedział, że jeśli planeta zostanie wystawiona na aukcję, będziemy mieć problemy. Wziął kosmolot, który udało nam się doprowadzić do stanu używalności i wyprzedził Griswolda w drodze na Naxos. Tam skontaktował się z wami i takim to sposobem mamy pusty i nowy frachtowiec gotowy do załadunku…
Читать дальше