Zdarza się.
Billy miał ochotę roześmiać się w głos. Czasopismo, którego jedynym celem było dostarczanie podniet erotycznych samotnym panom, dało ten artykuł tylko po to, żeby móc zamieścić zdjęcia z pornograficznych filmów, od których Montaną zaczynała swoją karierę. Billy nie przyglądał im się z bliska. Zdjęcia były bardzo marne: sadza i kreda. Mogły przedstawiać każdego.
Billy został ponownie odesłany na zaplecze i tym razem usłuchał. Jakiś podpity marynarz odszedł od automatu filmowego, który jeszcze działał. Billy zajrzał i zobaczył Montanę Wildhack w łóżku, obierającą banana. W tym momencie automat się wyłączył. Billy nie chciał oglądać, co będzie dalej, i wówczas sprzedawca zaczął go zamęczać, aby poszedł z nim i obejrzał naprawdę mocne rzeczy, jakie trzymają pod ladą tylko dla koneserów.
Billy’ego zaciekawiło z lekka, co jeszcze można trzymać pod ladą w takim sklepie jak ten. Sprzedawca lubieżnie łypnął okiem i pokazał mu fotografię kobiety i szetlandzkiego kuca. Para ta usiłowała spółkować między dwiema doryckimi kolumnami, na tle aksamitnej kotary ozdobionej frędzlami.
* * *
Billy’emu nie udało się wprawdzie tego wieczoru wystąpić w telewizji, ale za to trafił do radia. Studio mieściło się tuż obok hotelu. Billy zobaczył napis nad drzwiami i wszedł do środka. Wjechał windą na górę, gdzie czekali już inni ludzie. Byli to krytycy literaccy, którzy uznali, że Billy jest również krytykiem. Mieli wziąć udział w dyskusji na temat kryzysu powieści. Zdarza się.
Billy zajął miejsce wraz z innymi przy złocistym dębowym stole, gdzie każdy miał przed sobą mikrofon. Prowadzący spytał go o nazwisko i o to, jaką redakcję reprezentuje. Billy powiedział, że jest z „Ilium Gazette”.
Czuł przyjemne podniecenie i zadowolenie z siebie. „Jeśli będziecie kiedyś w Cody, w stanie Wyoming, wystarczy spytać o Dzikiego Boba”, powtarzał sobie w myśli.
* * *
Billy podniósł rękę zaraz na początku programu, ale nie od razu udzielono mu głosu. Przed nim wystąpiło kilku krytyków. Jeden z nich powiedział, że najwyższy czas pogrzebać powieść, skoro pewien Wirgińczyk napisał na nowo Chatę wuja Toma w sto lat po klęsce Południa. Inny krytyk powiedział, że współczesny czytelnik nie potrafi już odtwarzać w swoim umyśle pasjonujących sytuacji na podstawie lektury i dlatego pisarze muszą tak jak Norman Mailer przedstawiać publicznie to, co piszą. Potem prowadzący spytał zebranych, jaką rolę ich zdaniem powinna odgrywać powieść we współczesnym społeczeństwie. „Wprowadzać element koloru do jednostajnie białych mieszkań” — powiedział jeden z krytyków. „Opisywać artystycznie francuską miłość” — powiedział drugi. „Instruować żony urzędników, co mają kupować i jak powinny się zachowywać w europejskich restauracjach” — powiedział jeszcze inny.
Wreszcie udzielono głosu Billy’emu. No i zaczął tym swoim doskonale wyszkolonym głosem opowiadać o latających talerzach, Montanie Wildhack i tak dalej.
Wyproszono go łagodnie ze studia, korzystając z przerwy na reklamę. Billy wrócił do hotelu, wrzucił dwadzieścia pięć centów do automatu uruchamiającego „Magiczne Palce” i zasnął. Natychmiast przeniósł się na Tralfamadorię.
— Znowu byłeś gdzieś w innym czasie? — spytała Montana. W ich kopule panował sztuczny zmrok. Montana karmiła dziecko piersią.
— Hm? — mruknął Billy.
— Znowu byłeś gdzieś w innym czasie. Widzę to po tobie.
— Uhum.
— Gdzie byłeś? Wiem, że nie na wojnie. To też można po tobie poznać.
— Byłem w Nowym Jorku.
— Wielkie Jabłko.
— Hm?
— Tak nazywają Nowy Jork.
— Aha.
— Byłeś na czymś w teatrze albo w kinie?
— Nie, spacerowałem trochę po Times Square i kupiłem sobie książkę Kilgore’a Trouta.
— Szczęśliwiec!
Montana nie podzielała jego entuzjazmu dla twórczości Kilgore’a Trouta.
Billy wspomniał mimochodem, że widział fragment jej pornograficznego filmu.
Montana wcale się tym nie przejęła. Jej odpowiedź była beztroska i bardzo tralfamadoriańska.
— Tak — powiedziała — a ja słyszałam o tym, jaką ofermą byłeś na wojnie. I słyszałam o tym nauczycielu szkoły średniej, który został rozstrzelany. To też była scena ze świńskiego filmu.
Podała dziecku drugą pierś, gdyż chwila była tak skonstruowana, że musiała to właśnie zrobić.
Zapanowało milczenie.
— Znowu wyprawiają cuda z zegarami — powiedziała i wstała, żeby położyć dziecko. Miała na myśli to, że dozorcy puszczali elektryczne zegary w ich pomieszczeniu raz szybciej, raz wolniej i obserwowali zachowanie małej rodziny Ziemian przez otwory w ścianach.
Montana Wildhack miała na szyi srebrny łańcuszek. Zwieszał się z niego pomiędzy jej piersiami medalion z fotografią matki alkoholiczki. Zdjęcie było bardzo marne: sadza i kreda. Mogło przedstawiać każdego. Na kopercie medalionu były wygrawerowane słowa:
— Boże, daj mi pogodę ducha, abym
godził się z tym, czego zmienić nie mogę,
odwagę, abym zmieniał to, co zmienić mogę,
i mądrość, abym zawsze potrafił
odróżnić jedno od drugiego.
Dwa dni temu dokonano zamachu na Roberta Kennedy’ego, którego letnia rezydencja znajduje się w odległości ośmiu mil od mego domu. Zeszłej nocy umarł. Zdarza się.
Miesiąc temu dokonano zamachu na Martina Luthera Kinga. On też umarł. Zdarza się.
I co wieczór mój rząd podaje mi liczbę zabitych w oparciu o zdobycze współczesnej nauki wojennej w Wietnamie. Zdarza się.
Mój ojciec umarł wiele już lat temu — śmiercią naturalną. Zdarza się i tak. Był uroczym człowiekiem. Też miał bzika na punkcie broni palnej. Zostawił mi swoje strzelby, które rdzewieją.
* * *
Na Tralfamadorii, mówi Billy Pilgrim, nie interesują się zbytnio Jezusem Chrystusem. Spośród wszystkich Ziemian Tralfamadorczyków najbardziej pociąga, jak twierdzi Pilgrim, Charles Darwin, który uczył, że ten, kto umiera, powinien umrzeć, że każdy trup to krok naprzód w rozwoju. Zdarza się i tak.
* * *
Ta sama myśl występuje w Wielkiej tablicy Kilgore’a Trouta. Istoty z latających talerzy, które porywają bohatera powieści, pytają go o Darwina. Pytają go także o reguły gry w golfa.
* * *
Jeżeli jest prawdą to, co Tralfamadorczycy powiedzieli Billy’emu, że będziemy żyć wiecznie, choćbyśmy chwilami byli nie wiem jak martwi, ja wcale się tak bardzo z tego nie cieszę. A jednak — jeśli mam spędzić wieczność na kontemplowaniu różnych momentów swego życia, to jestem wdzięczny losowi, że było w nim aż tyle pięknych chwil.
Jeden z najpiękniejszych momentów, jakie ostatnio przeżyłem, zdarzył się podczas mojej podróży do Drezna, którą odbywałem w towarzystwie mego przyjaciela z okresu wojny Bernarda V. O’Hare’a.
Lecieliśmy z Berlina Wschodniego samolotem węgierskich linii lotniczych. Pilot miał hiszpański wąsik i wyglądał jak Adolf Menjou. W czasie gdy do samolotu tankowano benzynę, palił sobie kubańskie cygaro. Kiedy startowaliśmy, nikt nie wspomniał o zapinaniu pasów.
W powietrzu młody steward podawał nam ciemny chleb, salami, ser, masło i białe wino. Rozkładany stoliczek przy moim miejscu nie chciał się otworzyć, więc steward poszedł do kuchni po jakieś narzędzie. Wrócił z kluczem do otwierania konserw, którym podważył oporny stolik.
Oprócz nas leciało jeszcze tylko sześciu pasażerów. Mówili wieloma językami. Wszyscy znakomicie się bawili. Pod nami rozciągały się Wschodnie Niemcy, wszędzie widać było światła. Wyobraziłem sobie zrzucanie bomb na te światła, wioski, miasta i miasteczka.
Читать дальше