Następnie zdał sobie sprawę, że życie jego rodziców jest zawieszone gdzieś w nicości, i czeka na nadejście świata pokoju i zrozumienia, któremu poświęcili tak wiele pracy.
I Vickers nie mógł teraz tego zaprzepaścić.
Być może, pomyślał, wynalazek rozszczepiania życia przybliży ich do momentu powrotu między żywych.
Tak czy inaczej, był to bardzo dobry pomysł, bo mutanci potrzebowali siły ludzkiej, a kiedy potrzebuje się siły ludzkiej, robi się wszystko, żeby jak najlepiej wykorzystać to, co się ma. Robotom pozostawiono więc prace, które mogły być przez nie wykonywane, a umysły mężczyzn i kobiet dzielono na wiele części, z których każda ożywiała następnie ciała androidów.
Nie był więc pełnowartościowym człowiekiem, ale częścią innej osoby, jedną trzecią prawdziwego Jaya Vickersa, którego ciało czekało na moment, kiedy zostanie mu zwrócone życie.
Również Ann Carter nie była pełnowartościowym człowiekiem, ale częścią innej osoby. Być może nawet, tu po raz dopuścił do swej świadomości niepokojącą możliwość, częścią Jaya Vickersa, która razem z nim i Flandersem początkowo stanowiła jedność.
Trzy androidy zawierały jedno życie. On, Flanders i jeszcze ktoś inny. W jego mózgu kołatało natarczywe pytanie: kto jest tym trzecim?
Cała trójka związana była ze sobą niewidzialną nicią, która sprawiała, że w rzeczywistości stanowili jedność. Kiedyś, w przyszłości, ich życia z powrotem zostaną przeniesione do ciała Jaya Vickersa. Zastanawiał się, które z nich kontynuować będzie istnienie jako Jay Vickers. A może po prostu wszyscy troje umrą, a narodzi się Jay Vickers ze swoją własną świadomością, złożoną ze wszystkich trzech składników? Może cała trójka zostanie połączona, a powstały w ten sposób Jay Vickers będzie dziwnym, trzyosobowym indywiduum łączącym w sobie cechy jego, Flandersa i tego trzeciego?
A co z miłością, jaką czuł do Ann Carter? Co w obliczu możliwości, że Ann jest trzecią ich częścią, znaczyło uczucie, z którego zdał sobie sprawę po tylu latach?
Wiedział, że taka miłość nie mogłaby istnieć. Gdyby Ann była ową trzecią częścią, na pewno by się nie pokochali. Nie można przecież kochać samego siebie tak, jak kocha się inną osobę. Nie można przecież kochać osoby, która jest bliższa niż siostra czy matka…
Dwa razy poczuł miłość do kobiety i dwa razy została mu ona odebrana. Nie miał teraz innego wyjścia, jako tylko wykonać zadanie, które mu przydzielono.
Powiedział Crawfordowi, że jeśli będzie wiedział, co się dzieje, wróci i porozmawia z nim. Zdecydują wtedy, czy uda się im dojść do jakiegoś kompromisu.
Teraz jednak wiedział, że o kompromisie nie może być mowy.
W każdym razie jeśli przeczucie go nie myliło.
A Flanders twierdził, że przeczucie jest lepszym, dojrzalszym sposobem docierania do odpowiedzi albo rozwiązania problemu. Metodą, która pozostawiała daleko w tyle zawiłe ścieżki ludzkiej logiki, po których człowiek poruszał się przez wiele lat swojego istnienia.
Tajemnicza broń była starą bronią wojny umysłów, toczonej z matematycznym cynizmem i wykalkulowaną precyzją.
Ile jeszcze wojen przetrwa ludzka rasa, zastanawiał się Vickers. Odpowiedź brzmiała chyba: Jeszcze jedną, prawdziwą wojnę.
Mutanci byli tym czynnikiem, który umożliwiał rasie ludzkiej przetrwanie. W tej chwili Vickersowi nie pozostało już dosłownie nic. Pozbawiono go Kathleen, Ann i nawet nadziei na własne człowieczeństwo. Będzie więc musiał pracować najlepiej jak potrafi, żeby uwieńczyć dzieło mutantów.
Ktoś zapukał do drzwi.
— Tak — odezwał się Vickers. — Proszę.
— Sir, śniadanie gotowe — usłyszał głos Hezekiasza.
Kiedy Vickers zszedł po schodach, Flanders czekał już na niego w jadalni.
— Pozostali wyszli — oznajmił Flartders. — Mają swoje własne zajęcia. Ty i ja musimy się naradzić.
Vickers nic nie odpowiedział. Przystawił sobie krzesło i usiadł na nim po drugiej stronie stołu. Promienie słoneczne padały ponad ramionami Flandersa, a białe włosy na jego głowie sprawiały wrażenie aureoli. Ubranie miał nadal dość podniszczone, a i krawat dni świetności miał już najwyraźniej za sobą. Mimo to mężczyzna promieniował energią i zadowoleniem.
— Widzę, że Hezekiah znalazł dla ciebie ubranie — rzekł Flanders. — Nie wiem, co byśmy bez niego zrobili. Tak dobrze się nami opiekuje.
— Dziś rano obok ubrania znalazłem plik banknotów. Nie miałem czasu policzyć, ale wyglądało mi to na co najmniej parę tysięcy dolarów.
— No widzisz. Hezekiah o wszystkim pomyśli.
— Ale ja nie potrzebuję paru tysięcy dolarów.
— Och, nie przesadzaj, weź — zachęcał Flanders. — Mamy tego całą masę.
— Całą masę???
— Oczywiście. Ciągle jeszcze je produkujemy.
— To znaczy fałszujecie.
— Ależ nie — zaprzeczył Flanders. — Chociaż myśleliśmy i o tym. Można rzec, że byłaby to kolejna strzała z naszego łuku.
— Zalanie świata fałszywymi pieniędzmi?
— Nie byłyby fałszywe. Potrafimy tworzyć wierne kopie pieniędzy. Gdybyśmy wypuścili na świat sto miliardów dolarów, można by za nie kupić całą masę rzeczy.
— Rozumiem — pokiwał głową Vickers — i naprawdę nie wiem, co was powstrzymało.
Flanders spojrzał na niego z gniewem.
— Odnoszę wrażenie, że nie pochwalasz naszych poczynań.
— Rzeczywiście, nie mylisz się.
Hezekiah wniósł wysokie szklanki napełnione zimnym sokiem pomarańczowym, talerze z jajecznicą na boczku, chleb, słoik dżemu i dzbanek z kawą.
— Dzień dobry, sir — rzekł do Vickersa.
— Dzień dobry, Hezekiah.
— Czy zauważył pan, jak piękny mamy poranek? — spytał robot.
— Zauważyłem — odparł Vickers.
— Tutejszy klimat jest wyśmienity — stwierdził Hezekiah uprzejmie. — Jak mi powiedziano, jest o wiele lepszy od tego, który panuje na Ziemi.
Podał jedzenie i wyszedł do kuchni, gdzie jak słyszeli, zajął się porannymi porządkami.
— Staraliśmy się być ludzcy. Tak bardzo, jak to tylko możliwe — zaczął Flanders. — Ale mieliśmy zadanie do wykonania, a od czasu do czasu ktoś rzucał nam kłody pod nogi. Być może więc będziemy teraz musieli zagrać nieco ostrzej, bo grunt pali nam się pod nogami. Gdyby Crawford i cała ta jego hałastra wzięli na wstrzymanie, wszystko poszłoby zgodnie z planem i nie bylibyśmy zmuszeni nikogo krzywdzić. Za dziesięć lat wszystko wyglądałoby zupełnie inaczej. Za dwadzieścia bylibyśmy górą. Teraz jednak nic nie jest już pewne ani tym bardziej łatwe. Zamiast ewolucji mamy rewolucję. Gdybyśmy mieli więcej czasu, zapanowalibyśmy nie tylko nad przemysłem światowym i finansami, ale także nad rządami. Niestety, nie dali nam czasu. Zbyt szybko nadszedł kryzys.
— A więc teraz musimy go przełamać — wtrącił Vickers.
Flanders zdawał się go nie słyszeć.
— Założyliśmy fikcyjne firmy — kontynuował. — Powinniśmy byli założyć ich jeszcze więcej, ale nie mieliśmy wystarczającej liczby ludzi, żeby obsługiwać choćby te, które powstały jako pierwsze. Z większą ilością ludzi moglibyśmy bardziej zaangażować się w produkcję niektórych podstawowych produktów. Ale potrzebowaliśmy również ludzi do wielu innych zadań, na przykład do tropienia nowych mutantów, których chcieliśmy zwerbować do naszej grupy.
— Musi ich być chyba wielu — zauważył Vickers.
— Rzeczywiście — zgodził się Flanders. — Ale zdecydowana większość jest tak uwikłana w swój świat i jego sprawy, że nie można ich z niego wydobyć. Na przykład mutant, który ożenił się z normalną kobietą. Nie można przecież ot tak niszczyć szczęśliwego małżeństwa. A gdyby jeszcze mieli dzieci i niektóre z nich były mutantami? Nic na to nie poradzisz. Trzeba czekać i patrzeć, co z tego wyniknie. Kiedy dorosną i będą już samodzielne, możesz spróbować zbliżyć się do nich. Wcześniej jednak nic nie da się zrobić. A weź takiego bankiera albo przemysłowca, na którego barkach spoczywa całe imperium ekonomiczne. Jeśli mu powiesz, że jest mutantem, roześmieje ci się w twarz. Ustawił się już w życiu i jest zadowolony ze swojej sytuacji. Wszelki idealizm i liberalizm, jaki kiedykolwiek w nim był, dawno już znikł pod grubą powłoką indywidualizmu. Jego zainteresowania ograniczają się do utrzymania własnego majątku, i nie mamy nic, czym moglibyśmy go zachęcić.
Читать дальше