Prawie wyrwały jej się słowa tego mnie nauczono i jestem w tym bardzo dobra.
Wtedy Sken zarzuciłaby jej, już drugi raz usiłowałaś mnie pozbawić życia. A może zadałaby tylko gorzkie pytanie: czy zabijasz nawet we śnie?
Na to Patience odpowiedziałaby: A czy król potrafiłby utrzymać pokój, gdyby nie używał takich narzędzi jak ja?
Ale nie miała zamiaru się bronić. Czasami mogła żałować, że była córką własnego ojca, ale i tak nic tego nie odmieni. Nie musiała się usprawiedliwiać, podobnie jak góra nie tłumaczy się, że jest potężna, urwista lub kamienista. Jestem taka, jaką mnie ukształtowano, sama nie wybierałam tej drogi.
Zamiast więc odpowiedzieć na sarkastyczną uwagę Sken, Patience zachowała się tak, jak przystało osobie noszącej jej imię, i spokojnie zapytała:
— Dlaczego mnie obudziłaś?
— Płakałaś przez sen.
— To niemożliwe — powiedziała Patience. Czyż Angel nie nauczył jej spać bez wydawania jakiegokolwiek dźwięku? Doskonale pamiętała zimną wodę, którą wylewał na nią, gdy wydała z siebie najcichszy jęk, aż osiągnął swój cel.
— W takim razie byłam świadkiem cudu. Głos dobiegał od strony twojego łóżka i brzmiał jak twój.
— Co mówiłam?
— Z twoich krzyków, dziewczyno, mogłam zrozumieć tylko jedno. Że kochanek zdobywał cię z taką gwałtownością jak farmer, który musi wzruszyć skalistą ziemię.
W tym momencie wróciło do niej mętne wspomnienie snu, a razem z nim wołanie Spękanej Skały.
— To przez niego — wyszeptała. — On wysyła mi te sny.
Sken kiwnęła głową ze zrozumieniem.
— Sny przygotowują dla niego twoje ciało, ale to nie on przyjdzie do ciebie.
— Ja muszę iść do niego.
— Przekleństwo kobiet — powiedziała Sken. — Wiemy, jak zechcą wykorzystać naszą miłość do nich, wiemy, że za to przyjdzie nam zapłacić wysoką cenę, ale idziemy do nich i zostajemy z nimi.
— To nie jest zwyczajny kochanek — odrzekła Patience.
Sken kiwnęła głową.
— O, to prawda. Ten, którego się kocha, nigdy nie jest zwyczajny. Czyżby naprawdę myślała, że Patience jest chora z miłości, jak jakaś wiejska dziewczyna, którą ciągnie do przystojnego parobczaka? Patience nigdy nie znała uczuć wypełniających normalne, dziewczęce serca, więc przez chwilę rozważała, czy Sken nie ma racji. Ale to było absurdalne. Patience widywała młode szlachcianki, słuchała ich plotek na temat prawdziwych i wyimaginowanych kochanków. Niecierpliwe wezwanie Nieglizdawca było czymś znacznie silniejszym.
Nawet w tej chwili je czuła. Ze wszystkich sił musiała się powstrzymywać, by nie zerwać się z siennika w tej nędznej gospodzie i nie ruszyć, nie pobiec, nie popłynąć do Spękanej Skały.
Głupie przypuszczenia Sken brzmiały całkiem niegroźnie. W innej sytuacji Patience przyjęłaby jej słowa jako pocieszenie, a nie lesbijskie zalecanki. Ale w tej chwili była zbyt znużona, zbyt napięta i nie zamierzała bawić się w dyplomację. Więc odpowiedziała z jadem, jaki czuła:
— I myślisz, że jeśli poczekasz wystarczająco długo, moja skłonność minie, co?
Sken nie miała oczywiście żadnych talentów dyplomatycznych.
— Ty mała jędzo. Człowiek stara się być miły…
— W tym miesiącu stawiałam czoło śmierci częściej niż przez całe swoje życie — odpowiedziała Patience, jakby to tłumaczyło wszystko.
Sken znieruchomiała na moment, a potem się uśmiechnęła.
— Ale nie znasz się na łodziach tak dobrze jak ja.
— Nie jesteśmy teraz na wodzie — stwierdziła Patience.
— I również nie chcemy nikogo zamordować — dodała Sken.
Patience ułożyła się z powrotem na sienniku i uśmiechnęła lodowato. Punkt dla Sken.
— Śmierć i rzeka, każda z nas zna się na swoim fachu.
— Ten kochanek, przez którego krzyczysz przez sen…
— To nie jest mój kochanek — odparła Patience.
— On ciebie pragnie, tak? A czy ty pragniesz jego?
— Jak ryba wody.
Patience wstrząsnęła się. Tak to czuję, nawet w tej chwili, jakbym chciała zaczerpnąć świeżego powietrza. Potężny haust powietrza, który może okazać się jej ostatnim.
— Słuchaj — zwróciła się do Sken. — Jestem zrobiona z papieru. Sken dotknęła jej delikatnie, pogładziła chłodne i wilgotne ramię.
— Ciało i kości.
— Papier. Złożony tak, abym przyjmowała kształt, jaki chcą mi nadać. Dziedziczka Heptagonalnego Domu, córka lorda Peace, zabójczyni, dyplomatka, to wszystko są moje kształty. Wchodzę w nie, odgrywam swą rolę, znowu mnie składają inaczej i jeszcze inaczej. A ten, który mnie wzywa, jeśli mnie dostanie, będzie składał papier na dwoje, na troje, i jeszcze bardziej, aż w końcu zniknę.
Sken skinęła ze zrozumieniem głową, jej ciałem wstrząsnął dreszcz.
— Co się stanie, jeśli mnie ktoś rozwinie? Kim się stanę?
— Obcą — powiedziała Sken.
— Tak, nawet dla samej siebie — szepnęła Patience. — Tak jak wszyscy.
— Naprawdę tak myślisz? Czy w tym ciele morderczyni może kryć się zwykła kobieta?
— Nie rób fochów — powiedziała Sken. — Każdy z nas jest poskładany i nikt naprawdę nie wie, kim jest. Ale ja wiem. Jesteśmy kawałkami czystego papieru. Identycznymi, nie zapisanymi skrawkami. To sposób składania powoduje, że różnimy się między sobą. Jesteśmy tymi zagięciami.
Patience potrząsnęła głową.
— Nie ja. Zapewne żadne życie nie zaczyna się bez jednego przynajmniej zagięcia, a moje już na pewno nie. Jestem czymś więcej niż to, co ze mną zrobili. Jestem czymś więcej niż tylko rolą, którą mam odegrać.
— W takim razie czym jesteś?
— Nie wiem. — Odwróciła się do ściany, pokazując w ten sposób, że uważa rozmowę za zakończoną. — Może dowiem się tego dopiero w chwili śmierci.
— A może dopiero wtedy, kiedy będziesz głową.
Patience odwróciła się z powrotem, łapiąc fałdy sukni Sken.
— Nie — szepnęła ochryple. — Gdyby coś takiego zrobili, przyrzeknij, że rozpłatasz moją głowę na dwoje, wylejesz szyjki…
— Nie mogę ci tego przyrzec — odrzekła Sken.
— Dlaczego?
— Ponieważ jeśli ty, moja heptarchini, będziesz w takim stanie, że zdołają ci odjąć głowę, ja już nie będę żyła.
Patience rozluźniła uścisk i położyła się znowu. Wyznanie lojalności Sken ukoiło ją. Lecz równocześnie było ciężarem. Patience poczuła znużenie.
— Idź spać — powiedziała Sken — i nie śnij o miłości.
— Gdybyś była panią moich snów, o czym byś kazała mi śnić? — spytała.
— O morderstwie. Sądzę, że taki sen ześle ci spokój.
— Nie kocham śmierci — szepnęła Patience.
Sken poklepała ją po ręce.
— Wcale tak nie myślę.
— Nie chciałam śmierci mego ojca. Ani rany Angela. Nie chciałam tego.
Sken przez chwilę spoglądała na nią zdziwiona i zaskoczona. Potem zrozumiała.
— Wiem, że nie chciałaś tego, dziewczynko — wyszeptała. — Ale to oznacza, że teraz sama musisz za siebie decydować, prawda? Przynajmniej przez jakiś czas. I dlatego dobrze się czujesz.
— Czasami to jest ekscytujące. Niekiedy — przerażające.
— Wiesz, że sama musisz zmierzyć się z najsilniejszym przeciwnikiem, jaki istnieje na tym świecie…
— Wcale to nie poprawia mi samopoczucia.
— Nie kłam — powiedziała Sken. — Czasami jesteś po prostu zachwycona.
— Nienawidzę go za to, czego on każe mi pragnąć…
— Ale chcesz samotnie stanąć do walki z nim. Stawić mu czoło i wygrać.
Читать дальше