Przeżył właśnie dwa dni zmagań — krok do przodu, odpoczynek i znowu walka o następny krok — kiedy usłyszał wołanie Reck. Pieszczotliwy dotyk jak nacisk łagodnych palców na kark. Ruin nigdy nie przyznał się siostrze, jak odczuwał te wezwania; żaden inny gebling nie miał nad nim podobnej władzy. Szczególnie w takiej chwili, jak ta, po dwudniowym zmaganiu z atakami wściekłości Nieglizdawca, nie potrafił oprzeć się jej wezwaniu. Opadł na kolana i załkał. Płakał z gniewu — zły na Reck, że go przywoływała, wściekły na siebie, że nie potrafił nie posłuchać jej głosu.
Nie mógł z nim walczyć. Przeleżał przy strumieniu może parę minut, a może godzinę, po czym doczołgał się do wody i napił się, aż wreszcie wstał. Przez chwilę stał zwrócony twarzą w stronę Spękanej Skały. Ale teraz już sama myśl, że mógłby zrobić choć jeden krok w tamtą stronę, stała się nie do zniesienia i ruszył w powrotną drogę. Biegł jak na skrzydłach. Przeskakiwał łąki i lasy, w minutę pokonywał przestrzenie, przez które wcześniej przedzierał się z mozołem godzinami. A głos siostry rozbrzmiewał jak śpiew w jego głowie, przynosząc mu ukojenie i wzywając go z powrotem do niej.
Do niej, co nie znaczy do prawdziwego domu. Żaden żywy gebling nie nazwałby budynków ludzi swoim domem. Dla geblingów istniał tylko jeden dom. Wielkie miasto zbudowane w skale, plątanina tuneli i nor, sięgających milę w głąb pod powierzchnię Stopy Niebios. Spękana Skała miasto zamieszkane przez, większą liczbę stworzeń, niż mają całe narody. Miasto ludzi, dwelfów i gauntów, ale rządzone przez, geblingi, ponieważ tylko geblingi na zawsze zachowały w pamięci układ wszystkich korytarzy. Dla nich każdy kamień w każdej grocie był znajomy, nawet dla takich geblingów jak Ruin, które nigdy nie postawiły stopy na tych kamieniach, nigdy nie próbowały chłodnej wody, spływającej tunelami z lodowca powyżej, nigdy nie spały w ciemności, dającej nieskończenie większe poczucie bezpieczeństwa niż światło słońca. Przy Reck Ruin mógł odnaleźć spokój, lecz poza Spękaną Skałą nigdy nie znajdzie domu.
Ale póki żył Nieglizdawiec, Ruin nie mógł tam wrócić. To był jego największy problem. Wiedział o tym od dziecka, kiedy to matka wyjaśniła mu, kim jest i jakie zadanie przed nim stoi.
— Pochodzisz z najlepszego z najprzedniejszych rodów, ty i twoja siostra. W waszych duszach tkwi ziarno doskonałości. Jesteście w stanie wszystkiego się nauczyć, nie istnieje myśl niedostępna waszym umysłom. Urodziliście się jako odpowiedź geblingów na nienawiść Nieglizdawca. W was pokładamy nadzieję, że on kiedyś stanie się naszym niewolnikiem. Tylko wy możecie tego dokonać.
— Gdzie go odnajdę? — zapytał mały Ruin.
— On mieszka w sercu Spękanej Skały, tam, gdzie płynie krew naszego życia. Jest jak żmija na naszym łonie: planuje zniszczenie naszych dzieci w chwili ich narodzin.
— W takim razie powiedz mi, matko, jak trafić do Spękanej Skały. Pójdę tam i zabiję go.
Wtedy matka zapłakała, długi język zwisał z jej ust w wyrazie przygnębienia.
— Czy to możliwe, że właśnie wy, jedyni wśród wszystkich geblingów, nie znacie drogi? Och, Ruin i Reck, moje dzieci, mieliście powalić naszego nieprzyjaciela, a on już wie o waszym istnieniu i ukrywa przed wami Spękaną Skałę.
Kiedy matka umarła, Ruin i Reck przez jakiś czas bez celu wędrowali po świecie. Oboje przygotowywali się do zadania, które dla nich zaplanowano, choć żadne nie przyznawało się do tego. Reck uczyła się łucznictwa, potrafiła zabić każdego w zasięgu wzroku, ale odmawiała udziału w poszukiwaniach Spękanej Skały. Naśmiewała się z Ruina i jego nieustannych wysiłków, by tam dotrzeć.
— Wszystko to sny i majaki — mówiła — głupie przepowiednie.
A mimo to w każdej wolnej chwili szkoliła się we władaniu łukiem. Od geblingów, u których zatrzymywali się w czasie wędrówki, starała się jak najwięcej dowiedzieć o Nieglizdawcu.
Za to Ruin nie potrafił zabijać. Uczył się sztuki leczenia. Szwendał się po lasach, wypróbowywał różne rosnące tam zioła. Leczył nimi chore i ranne zwierzęta. Kiedy roślina wykazywała dobroczynne działanie, hodował ją i ulepszał jej właściwości. Wkrótce znał już zioła leczące infekcje, korzenie pomocne przy różnych chorobach, owoce uśmierzające ból. Miał też dar widzenia wnętrzności. Znał wszystkie zwierzęta, ich anatomię i potrafił uleczyć chory organ. Swej wiedzy nie czerpał z książek, tak jak ludzie. Biedni ludzie. Brakowało im innego umysłu — sekretnej pamięci, w której geblingi ukrywały swą wiedzę nawet przed sobą. Gdyby ktoś zapytał Ruina, co dolega jednemu z jego licznych pacjentów, nie umiałby odpowiedzieć, ponieważ jego umysł, który operował słowami, umysł podobny do ludzkiego — nie wiedział nic na temat leczenia. Jego myślący słowami umysł potrafił jedynie zapamiętać widoki i dźwięki. Mały z tego był pożytek. Ruin naprawdę ufał tylko swemu drugiemu umysłowi, ponieważ w nim kryły się wszystkie ważne umiejętności.
Problem jedynie w tym, że właśnie na ten drugi umysł działał Nieglizdawiec, by utrzymywać geblinga z daleka od Spękanej Skały. Tylko słaby i znienawidzony ludzki umysł Ruina mógł prowadzić go w stronę domu, walcząc o kontrolę nad ciałem, zmagającym się bez chwili wytchnienia z przeszkodami, którzymi nieprzyjaciel usiłował go zatrzymać. Ale co się stanie, gdy go wreszcie spotka? Czy potrafi mu się przeciwstawić? Czy też zostanie jego ofiarą?
Kiedy Ruin, głęboko nieszczęśliwy z powodu kolejnej porażki, dotarł wreszcie do domu, zapadał zmierzch. Po zapachu poznał, że wewnątrz są ludzie. Wiedział od razu, że ranny jest stary człowiek, o którego najbardziej martwi się dziewczyna, darząca go głębokim uczuciem. Gruba kobieta była tylko beczką potu, Ruin odrzucił jej zapach. Czuł także Willa, ale na niego również nie zwrócił uwagi. Jeśli jego siostra miała taki kaprys i chciała trzymać człowieka zamiast wołu, to jej prawo. Ruin nigdy nie odzywał się do Willa, a ten rewanżował mu się tym samym.
Rodzeństwo przy powitaniu nie wymieniło ani uśmiechu, ani uścisku. W powietrzu czuło się gniew. Ruin zapytał siostrę w geblic:
— Dlaczego pozwoliłaś im zostać, skoro cię obrazili?
— Dziewczyna — odparła Reck. — Nie powiesz mi, że nie czujesz, jak ona działa na Nieglizdawca.
Ruin podszedł do ubranej w chłopięcy strój dziewczyny, siedzącej w rogu pokoju. O tak, on też to czuł, jak dreszcz przebiegający po kręgosłupie. Kiedy stał koło niej, Nieglizdawiec nie odpychał go. Wręcz przeciwnie, przyzywał. Czegoś takiego Ruin nie czuł nigdy przedtem, chociaż o tym słyszał: zew Spękanej Skały. Było to niezwykle silne uczucie, jak obietnica fizycznej rozkoszy, jak miłość matki do dziecka. Ruin klęknął i przysunął twarz do twarzy dziewczyny. Nie zwrócił uwagi, że odwróciła głowę, i zignorował ruch jej ręki w kierunku włosów.
Siedząca tuż przy ogniu gruba kobieta krzyknęła:
— Trzymajcie to plugawe zwierzę z daleka od niej albo sama je zaraz zabiję.
— Spokojnie — szepnęła dziewczyna. — On powinien bardziej się obawiać mnie niż ja jego. — Ruin poczuł jej oddech na swym policzku, wydało mu się, że jest to ciepła bryza, wiejąca od Spękanej Skały, która po raz pierwszy w życiu przywoływała go.
Usłyszał mamrotanie grubej kobiety:
— Nagi gebling, zbliżający się do dziewczyny! Były czasy, kiedy geblingi znały swoje miejsce.
— Co mruczy ta śmierdząca kupa gnoju?
Reck przywołała go do porządku.
— Tłusta kobieta, która tak kocha geblingi, to Sken — powiedziała — A umierający mężczyzna nazywa się Angel.
Читать дальше