Val odwróciła się na fotelu plecami do Mira.
— Niemal uwierzyłam, że mówisz to szczerze — powiedziała.
— Ja nie mogę tylko uwierzyć, że mówię to na głos. Ale tego przecież chciałaś, prawda? Żebym po raz pierwszy był z tobą szczery, a wtedy i ty będziesz szczera wobec siebie. Zrozumiesz, że to, co masz, to nie życie, ale wieczne wyznanie niedoskonałości Endera. Myśli, że jesteś dziecięcą niewinnością, którą utracił. Tymczasem prawda jest inna: zanim jeszcze zabrali go od rodziców, zanim trafił do Szkoły Bojowej na niebie, zanim zmienili go w doskonałą maszynę do zabijania, już wcześniej był brutalnym, bezlitosnym zabójcą. Obawiał się tego całe życie. Nawet przed sobą udaje, że tej sprawy nie było. A przecież zabił chłopca, zanim jeszcze został żołnierzem. Skopał go po głowie. Kopał i kopał, a chłopak nigdy nie odzyskał przytomności. Rodzice nie zobaczyli go już żywego. Chłopak był wredny, ale nie zasługiwał na śmierć. Ender od samego początku był mordercą. I z tą świadomością nie mógł żyć. Dlatego byłaś mu potrzebna. Dlatego potrzebował Petera: żeby umieścić w nim tego bezlitosnego zabójcę i zrzucić wszystko na niego. Żeby wskazać twoją doskonałość i powiedzieć: „Patrzcie, to piękno tkwiło we mnie”. A my gramy w jego grę. Ponieważ ty wcale nie jesteś piękna, Val. Jesteś żałosną próbą usprawiedliwienia człowieka, którego życie jest kłamstwem. Val wybuchnęła płaczem.
Współczucie prawie, prawie go powstrzymało. Krzyknął niemal: Nie, Val, kocham cię, pragnę! Za tobą tęskniłem całe życie, a Ender jest dobrym człowiekiem, bo przecież to bzdura, że jesteś tylko maską. Ender nie stworzył cię świadomie, jak hipokryta tworzy swój wizerunek. Powstałaś z niego. Cnoty tkwiły w nim, a ty jesteś ich naturalnym siedliskiem. Już wcześniej kochałem i podziwiałem Endera, ale dopiero kiedy spotkałem ciebie, zrozumiałem, jaki piękny jest w swoim wnętrzu.
Siedziała tyłem do niego. Nie widziała jego cierpienia.
— O co chodzi, Val? Znowu mam się nad tobą zlitować? Nie rozumiesz, że jedyną wartością, jaką dla nas przedstawiasz, jest to, że możesz odejść i oddać swoje ciało Jane? Nie potrzebujemy ciebie, nie chcemy, aiúa Endera należy do ciała Petera, ponieważ tylko on ma szansę przejąć jego prawdziwy charakter. Odejdź, Val. Kiedy odejdziesz, zyskamy szansę przeżycia. Póki tu jesteś, jesteśmy skazani. Czy choćby przez sekundę wierzyłaś, że będziemy za tobą tęsknić? Zastanów się.
Nigdy sobie nie wybaczę tych słów, pomyślał Miro. Chociaż wiem, że muszę pomóc Enderowi zrezygnować z tego ciała, muszę pobyt w nim uczynić nieznośnym, nie zmienia to faktu, że będę pamiętał, co mówiłem. Będę pamiętał, jak wygląda Val, szlochająca z rozpaczy i bólu. Jak zdołam z tym żyć? Myślałem, że kiedyś byłem kaleką. Ale wtedy miałem tylko uszkodzony mózg. A teraz… Nie mógłbym jej tego wszystkiego powiedzieć, gdyby te słowa nie przyszły mi na myśl. W tym problem. Pomyślałem o tych strasznych rzeczach. Oto jakim jestem człowiekiem.
Ender znowu otworzył oczy, wyciągnął rękę i dotknął sińców na twarzy Novinhy. Jęknął, kiedy zobaczył Valentine i Plikt.
— Co ja wam zrobiłem?
— To nie byłeś ty — odparła Novinha. — To ona.
— To byłem ja — stwierdził. — Chciałem oddać jej… coś. Naprawdę chciałem, ale kiedy już doszło do tego, przestraszyłem się. Nie mogłem. — Odwrócił głowę i zamknął oczy. — Próbowała mnie zabić. Próbowała mnie wypędzić.
— Oboje działaliście sporo poniżej poziomu świadomości — uspokoiła go Valentine. — Dwie aiúa o silnej woli, niezdolne wycofać się z życia. To nie takie straszne.
— Co? A wy po prostu stałyście za blisko?
— Zgadza się.
— Cierpicie przeze mnie — rzekł Ender. — Sprawiłem wam ból.
— Człowiek nie odpowiada za swoje czyny, kiedy jest nieprzytomny — oświadczyła Novinha. Ender pokręcił głową.
— Nie to… Wcześniej. Leżałem tu i słuchałem. Nie mogłem się ruszyć, nie mogłem wydać dźwięku, ale mogłem słuchać. Wiem, co wam zrobiłem. Wszystkim trzem. Przepraszam.
— Nie musisz — oświadczyła Valentine. — Każda z nas sama wybrała swoje życie. Ja od samego początku mogłam zostać na Ziemi. Nie musiałam iść za tobą. Udowodniłam to, kiedy zostałam z Jaktem. Nic mnie nie kosztowałeś: miałam wspaniałą karierę i cudowne życie, w dużej części dlatego, że byłam przy tobie. Plikt zaś, cóż… w końcu przekonaliśmy się… co, muszę przyznać, przyjęłam z ulgą… że nie zawsze całkowicie nad sobą panuje. Mimo to nie prosiłeś jej, żeby przyleciała tu za tobą. Wybrała, co wybrała. Jeśli zmarnowała życie, to przynajmniej zmarnowała je tak, jak tego chciała, i to nie twoja sprawa. Co do Novinhy…
— Novinha jest moją żoną — przerwał jej Ender. — Powiedziałem, że jej nie opuszczę. Próbowałem jej nie opuścić.
— Nie opuściłeś — zapewniła Novinha.
— Więc co robię w tym łóżku?
— Umierasz.
— Właśnie o to mi chodzi.
— Ale umierałeś, zanim jeszcze tu przyszedłeś. Umierałeś od chwili, kiedy porzuciłam cię w gniewie i znalazłam się tutaj. Wtedy zdałeś sobie sprawę, oboje zdaliśmy sobie sprawę, że niczego już wspólnie nie budujemy. Nasze dzieci dorosły. Jedno z nich nie żyje. Nowych nie będzie. Nasze sprawy nie mają już punktów wspólnych.
— To nie znaczy, że można zakończyć…
— Dopóki śmierć nas nie rozłączy. Wiem, Andrew. Podtrzymujesz małżeństwo dla dzieci, a kiedy one dorosną, pozostajesz w małżeństwie dla dzieci innych, żeby rosły w świecie, gdzie małżeństwa są trwałe. Wiem to wszystko, Andrew. Trwałe… dopóki jedno nie umrze. Dlatego jesteś tutaj, Andrew. Ponieważ czeka na ciebie jeszcze niejedno życie, które chciał być przeżyć, i ponieważ dzięki jakiemuś cudownemu przypadkowi naprawdę masz ciała, w których mógłbyś je przeżyć. Oczywiście, że mnie opuszczasz. Oczywiście…
— Dotrzymuję obietnicy.
— Do śmierci. I nie dłużej. Czy myślisz, że nie będę tęsknić, kiedy cię zabraknie? Będę. Będę tęskniła tak, jak każda wdowa tęskni za ukochanym mężem. Będę tęskniła za każdym razem, kiedy opowiem naszym wnukom twoją historię. To dobrze, że wdowa tęskni za mężem. Nadaje to ramy jej życiu. Ale ty… oni nadają ramy twojemu życiu: twoje inne jaźnie. Nie ja. Już nie. I nie mam o to żalu, Andrew.
— Boję się — wyznał Ender. — Nigdy jeszcze nie czułem takiego strachu jak wtedy, kiedy Jane mnie wypchnęła. Nie chcę umierać.
— Więc nie zostawaj tutaj, ponieważ pozostanie w tym starym ciele i w tym starym małżeństwie, Andrew, to będzie prawdziwa śmierć. A dla mnie, siedzącej przy tobie, wiedzącej, że naprawdę wcale nie chcesz tu być, dla mnie to też będzie rodzaj śmierci.
— Novinho, wciąż cię kocham. Nie udaję. Wszystkie szczęśliwe lata, jakie przeżyliśmy razem… to była prawda. Jak Jakt i Valentine… Powiedz jej, Valentine.
— Andrew — rzekła Valentine — pamiętaj, że to ona cię opuściła.
Ender spojrzał na siostrę. Potem na Novinhę — długo i surowo.
— To prawda… Opuściłaś mnie. Zmusiłem cię, żebyś mnie znowu przyjęła.
Novinha skinęła głową.
— Ale myślałem… myślałem, że mnie potrzebujesz. Nadal. Wzruszyła ramionami.
— To był zawsze zasadniczy problem, Andrew. Jesteś mi potrzebny… ale nie z obowiązku. Nie dlatego że chcesz dotrzymać danego słowa. Widzieć cię tutaj chwila za chwilą, dzień za dniem, wiedzieć, że trzyma cię tu obowiązek… Jak sądzisz, Andrew, łatwo bym to zniosła?
Читать дальше