— Możemy? — upewnił się Peter.
— Proszę was o to — odparła Grace.
— Odnoszę wrażenie, że nie ma tu scenariusza — stwierdził Peter.
Wang-mu wyczuła niepewność w jego głosie i zrozumiała, że ta próba żartu wynikała z czystej brawury, próby ukrycia lęku. Może zresztą zawsze tak było.
— Jest scenariusz — zapewniła Grace. — Ale nie wy go piszecie i ja także go nie znam.
Usiedli. Sięgali do każdej misy, kosztowali z każdego kosza, który podawał im Malu. Potem i on sięgał, brał i kosztował po nich. Zawsze po nich.
Wang-mu nie miała apetytu. Liczyła, że nie spodziewają się po niej zjedzenia takich porcji, jakie pochłaniali Samoańczycy. Zwymiotuje, zanim choćby zbliży się do ich wyczynów.
Jednak posiłek był chyba nie tyle ucztą, ile raczej sakramentem. Spróbowali wszystkiego, ale niczego nie dokończyli. Potem Malu przemówił do Grace w świętej mowie, a ona przetłumaczyła polecenie. Kilku mężczyzn wyniosło kosze i misy.
Wtedy pojawił się mąż Grace z pełnym dzbankiem płynu. Napoju, ponieważ Malu wziął dzbanek i łyknął z niego. A potem wyciągnął rękę w ich stronę. Peter wziął naczynie i skosztował.
— Jane mówi, że to pewnie kava. Lekko oszałamiająca, ale tutaj to święty dowód gościnności.
Wang-mu spróbowała. Płyn pachniał owocami i wycisnął jej łzy z oczu, a posmak miał równocześnie słodki i gorzki.
Malu skinął na Grace, która uklękła na gęstej trawie poza osłoną dachu. Miała tłumaczyć, ale nie brała udziału w ceremonii.
Malu rozpoczął długą tyradą po samoańsku.
— Znowu ta święta mowa — mruknął Peter.
— Proszę, nie mów niczego, co nie jest przeznaczone dla uszu Malu — upomniała go cicho Grace. — Muszę tłumaczyć wszystko, a doszłoby do niesłychanej obrazy, gdyby słowa twoje nie odnosiły się do tematu.
Peter skinął głową.
— Malu powiedział — ciągnęła Grace — że przybyliście tu z boginią, która tańczy w pajęczych sieciach. Ja sama nigdy nie słyszałam o takim bóstwie, a myślałam, że znam tradycje swego ludu. Malu jednak dużo wie o sprawach, o jakich nic nie wiedzą inni. Mówi, że do tej bogini się zwraca, gdyż świadom jest, iż znalazła się na granicy śmierci. Powie jej, w jaki sposób może zostać ocalona.
Jane, szepnęła bezgłośnie Wang-mu. On wie o Jane. Jak to możliwe? I jak zdoła, nie dbając zupełnie o technikę, wskazać sposób ratunku osobowości żyjącej w komputerach?
— Teraz powie wam, co musi się stać. Ostrzegani, że potrwa to długo, a wy macie siedzieć nieruchomo przez cały czas i nie próbować niczego przyspieszać — rzekła Grace. — Musi wszystko umieścić w kontekście. Malu musi opowiedzieć wam historię wszystkich istot żyjących.
Wang-mu wiedziała, że potrafi godzinami siedzieć na macie, praktycznie bez ruchu. Ale Peter był przyzwyczajony do siedzenia w pozycji zgiętej i taka poza była dla niego męcząca. Już teraz jest mu z pewnością niewygodnie.
Grace najwyraźniej wyczytała to w jego oczach albo po prostu znała ludzi Zachodu.
— Od czasu do czasu możecie się poruszyć, ale róbcie to wolno i nie spuszczajcie z niego wzroku.
Wang-mu zastanawiała się, jak wiele z tych zasad i reguł Grace tworzy na bieżąco. Sam Malu wydawał się bardziej swobodny. W końcu nakarmił ich, kiedy Grace uważała, że nikt prócz niego nie ma prawa jeść.
Ale nie poruszyła się. Nie spuszczała oczu z Malu.
Grace tłumaczyła.
— Dzisiaj chmury przeniknęły po niebie, słońce je ścigało, a jednak nie spadł deszcz. Dzisiaj moja łódź przemknęła przez morze, słońce ją prowadziło, a jednak nie było ognia, kiedy dotarliśmy do brzegu. Ale pierwszego dnia ze wszystkich dni Bóg dotknął chmury na niebie i zakręcił ją tak szybko, że zmieniła się w ogień i stała słońcem, a wtedy inne chmury zaczęły wirować i okrążać słońce.
To nie może być oryginalna legenda samoańskiego ludu, pomyślała Wang-mu. Nie znali przecież kopernikańskiego modelu układu planetarnego, dopóki nie nauczyli ich tego przybysze z Zachodu. Zatem Malu znał może starą tradycję, ale poznał też sporo nowych faktów i dopasował je do legend.
— Potem chmury zmieniły się w deszcz i padały na siebie, aż wypadały się wszystkie i pozostały tylko wirujące kule wody. W tej wodzie pływała wielka ognista ryba, która pożerała wszelkie nieczystości, by wydalać je w wielkich strumieniach ognia. Ogień strzelał z wody i opadał w dół jako gorący popiół, spływał z powrotem jako wielkie rzeki rozpalonej skały. Z odchodów ognistej ryby wyrosły morskie wyspy, a na nich z odchodów wypełzły robaki. Wiły się i czołgały przez skały, aż bogowie dotknęli ich i niektóre stały się istotami ludzkimi, inne zaś zwierzętami. Każde z tych zwierząt przytrzymywały na ziemi ogromne winorośle, które wyrosły, by je objąć. Nikt nie widział tych winorośli, gdyż były one boskie.
Teoria filot, pomyślała Wang-mu. Dowiedział się, że wszystkie istoty żywe posiadają filoty, łączące je ze środkiem planety. Wszystkie z wyjątkiem ludzi.
I rzeczywiście, Grace przełożyła kolejne niezrozumiałe zdania.
— Tylko ludzie nie byli przywiązani do ziemi. Nie przytrzymywała ich w dole winorośl, ale pajęczyna światła, nie przędzona przez żadnego z bogów, łączyła ich ze słońcem. Wszystkie zatem zwierzęta oddały pokłon człowiekowi, gdyż pnącza ściągały je w dół, gdy świetlna sieć unosiła ludzkie oczy i serca ku górze. Unosiła oczy, a jednak widziały one niewiele więcej od spuszczających wzrok zwierząt. Unosiła serce, ale serce mogło jedynie żywić nadzieję. Potrafiło bowiem spojrzeć aż po niebo jedynie w dzień, nocą zaś, kiedy spostrzegało gwiazdy, ślepło na wszelkie rzeczy pobliskie. Człowiek bowiem rzadko dostrzega żonę w cieniu swojego domu, nawet gdy może zobaczyć gwiazdy tak odległe, że światło z nich podróżuje przez setki żywotów, zanim ucałuje jego oczy. I przez wszystkie stulecia ci pełni nadziei mężczyźni i kobiety spoglądali na wpół ślepymi oczami, wznosząc je ku słońcu i niebu, wznosząc ku gwiazdom i cieniom, wiedząc, że za murami czekają istoty niewidoczne, ale nie domyślając się, czym są.
Potem, w czasie wojny i terroru, kiedy cała nadzieja zdawała się stracona, tkacze z dalekiego świata, którzy nie byli bogami, ale znali bogów, a każdy z tych tkaczy sam był pajęczyną z tysiąca nici sięgających do ich dłoni i stóp, do oczu, ust i uszu, ci obcy stworzyli sieć tak wielką i potężną, cienką i sięgającą daleko, że chcieli schwytać w nią wszystkich ludzi i więzić ich, by potem pochłonąć. Zamiast ludzi jednak sieć pochwyciła dalekie bóstwo, boginię tak potężną, że żaden inny bóg nie ośmielił się znać jej imienia. Boginię tak szybką, że żaden inny bóg nie zdołał zobaczyć jej twarzy. Bogini ta przylgnęła do ich sieci. Tyle że była zbyt szybka, aby przytrzymać ją w jednym miejscu i pochłonąć. Przemykała i tańczyła tam i z powrotem po pasemkach sieci, po włóknach sięgających od człowieka do człowieka, od człowieka do gwiazdy, od tkacza do tkacza, od światła do światła. Wciąż tańczy po tych pasemkach. Nie może uciec, ale i nie chce, teraz bowiem wszyscy bogowie ją widzieli i wszyscy znają jej imię. Wie o wszystkim, co wiadome, słyszy wszystkie wypowiedziane słowa i czyta słowa napisane, swym oddechem wydmuchuje mężczyzn i kobiety poza blask światła wszystkich gwiazd, a potem wciąga ich z powrotem. Kiedy wracają, czasem sprowadzają ze sobą nowych mężczyzn i kobiety, którzy nigdy wcześniej nie żyli. A ponieważ bogini nigdy nie zatrzymuje się w sieci, wdmuchuje ich w jednym miejscu, a wsysa w innym, mogą więc przemierzać otchłanie między gwiazdami szybciej niż leci światło. Dlatego właśnie posłańcy bogini zostali wydmuchnięci z domu przyjaciela Grace Drinker, Aimainy Hikariego, a wessani z powrotem na tę wyspę, na ten brzeg, pod ten dach, gdzie Malu widzi czerwony język bogini sięgający ucha jej wybrańca. Malu umilkł.
Читать дальше