— To miałam na myśli — powiedziała Jessika.
— I wyobrażasz sobie, że osobiste uczucia zabarwiają moje sądy — zauważyła Harah, Potrząsnęła głową, a taliony wody rozdzwoniły się na jej szyi.
— Jakże się mylisz. Może ci się też wydaje, że ja żałuję, że to nie mnie Usul wybrał, że jestem zazdrosna o Chani?
— Każdy wybiera, jak umie — rzekła Jessika.
— Ja współczuję Chani — powiedziała Harah.
Jessika zesztywniała.
— Co to znaczy?
— Wiem, co myślisz o Chani — rzekła Harah. — Uważasz, że nie nadaje się ona na żonę dla twojego syna.
Jessika usadowiła się głębiej w poduszkach, rozluźniła się.
— Być może.
— Niewykluczone, że masz rację — zgodziła się Harah. — jeśli tak, to możesz znaleźć niespodziewanego sojusznika w samej Chani. Ona pragnie tylko tego, co dla niego jest najlepsze.
Jessika z trudem przełknęła, nagle ścisnęło ją za gardło.
— Chani jest mi bardzo droga — powiedziała. — Ona nie…
— Dywany masz tutaj strasznie brudne — przerwała jej Harah. Omiotła spojrzeniem podłogę unikając oczu Jessiki. — Tyle ludzi tu łazi bez przerwy. Powinnaś naprawdę dawać je częściej do czyszczenia.
Nie da się uniknąć sprzężenia zwrotnego polityki z ortodoksyjną religią. Walka o władzę przesyca szkolenie, wychowanie i kształcenie ortodoksyjnej społeczności.W wyniku owej presji przywódcy takiej społeczności nieuchronnie muszą stanąć przed tym ostatecznym, wewnętrznym dylematem: czy poddać się całkowicie oportunizmowi za cenę utrzymania się przy władzy, czy ryzykować poświęceniem siebie w imię ortodoksyjnej etyki.
z „Muad’Dib: Zagadnienia religii” pióra księżniczki Irulan
Paul czekał na piasku poza torem podejścia gigantycznego stworzyciela. Nie mogę czaić się jak przemytnik — w niecierpliwości i podenerwowaniu — upomniał sam siebie. — Muszę być skrawkiem pustyni. — Stwór był już zaledwie o minuty drogi, wypełniając ranek ciernym wizgiem swej wędrówki. Olbrzymie kły w okrągłej jaskini jego paszczy otwierały się niczym wielki kwiat. Bijąca z niej woń przyprawy zawisła w powietrzu. Filtrfrak na ciele Paula leżał jak ulał i tylko mgliście zdawał on sobie sprawę z wtyków nosowych, z maski oddechowej. Nauki Stilgara, żmudne godziny spędzone na piasku, przesłoniły wszystko inne.
— W jakim promieniu od stworzyciela musisz stanąć na piasku ziarnistym? — zapytał Stilgar.
A on odpowiedział prawidłowo:
— Pół metra na każdy metr średnicy stworzyciela.
— Dlaczego?
— By uniknąć wiru wywołanego jego przejściem, a przy tym zdążyć na czas podbiec i dosiąść go.
— Jeździłeś na maleństwach hodowanych na nasienie i Wodę Życia — powiedział Stilgar. — Lecz ten, którego wezwiesz w trakcie swej próby, to będzie dziki stworzyciel, praszczur pustyni. Musisz mieć dla niego należyty respekt.
Głuchy werbel dudnika zlał się już z sykiem nadciągającego czerwia. Paul odetchnął głęboko, nawet przez filtry czując zapach mineralnej goryczy piasku. Dziki stworzyciel, praszczur pustyni, prawie nad nim zawisł. Wzniesione segmenty przednie gnały falę piasku, która miała sięgnąć jego kolan. Chodź tu bliżej, o cudowny potworze — myślał. — Bliżej. Słyszysz, jak cię przyzywam. Chodź bliżej. Bliżej.
Fala uniosła mu stopy. Owiał go pył powierzchniowy. Paul złapał równowagę, świat zasłoniła mu przesuwająca się w chmurze piasku obła skarpa, segmentowa ściana urwiska z ostro rysującymi się liniami pierścieni. Paul wzniósł haki, złożył się jak do strzału, wychylił się do przodu. Poczuł, jak chwyciły i szarpnęły. Skoczył w górę opierając stopy na owej ścianie, wychylony na zewnątrz, trzymając się wczepionych haków. To był moment prawdziwej próby: jeżeli prawidłowo założył haki na przednią krawędź pierścienia, otwierając ten segment, czerw nie przetoczy się po piasku i go nie zmiażdży.
Czerw zwolnił. Prześliznął się po dudniku, uciszając go. Powoli zaczął się obracać w górę, w górę — wznosząc te drażniące haki, jak tylko mógł najwyżej, najdalej od piasku zagrażającego delikatnej wykładzinie pierścienia. Paul stwierdził, że wyprostowany jedzie wierzchem na czerwiu. Czuł radosne upojenie, niczym cesarz lustrujący swoją planetę. Stłumił gwałtowny impuls, by sobie pohasać, zawrócić czerwia, popisać się swoją władzą nad tym stworzeniem. Nagle pojął, dlaczego Stilgar przestrzegał go kiedyś opowiadając o młodych śmiałkach, którzy igrali sobie z tymi potworami, wykonując im na grzbietach stójki, wyjmując oba haki i zakładając je z powrotem, zanim czerw zdążył ich zrzucić.
Pozostawiając jeden hak na miejscu Paul wyjął drugi i umieścił go niżej w boku. Sprawdziwszy, że ten drugi hak siedzi pewnie, opuścił z kolei pierwszy, przesuwając się w ten sposób w dół po boku czerwia. Stworzyciel obracał się, a obracając się zakręcał, obchodząc pole miałkiego piasku, gdzie czekali inni. Paul zobaczył, jak się wdrapują, korzystając z własnych haków podczas wspinaczki, lecz unikają wrażliwych krawędzi pierścieni, dopóki nie znajdą się na grzbiecie. Usadowili się w trzech rzędach za nim, trzymając się swoich haków.
Stilgar przesunął się pomiędzy szeregami, sprawdził ułożenie haków Paula i podniósł oczy na jego rozradowaną twarz.
— Udało ci się, co? — rzekł podnosząc głos ponad zgrzytanie piasku. — Tak uważasz? Udało ci się? — Wyprostował się. — A ja ci mówię, że to była fuszerka. Nasze dwunastolatki radzą sobie lepiej. Tam, gdzie czekałeś, był w lewo od ciebie grający piasek. Nie mógłbyś się tam wycofać, gdyby czerw skręcił w tamtą stronę.
Uśmiech ulotnił się z twarzy Paula.
— Widziałem ten grający piasek.
— Więc dlaczego nie dałeś znaku jednemu z nas, by zajął stanowisko asekuracyjne? Coś takiego mogłeś zrobić nawet podczas próby.
Paul przełknął, wystawił twarz na pęd powietrza.
— Uważasz, że to nieładnie z mojej strony mówić to teraz — powiedział Stilgar. — To mój obowiązek. Ja oceniam twoją przydatność dla oddziału. Gdybyś wdepnął w ten grający piasek, stworzyciel skręciłby na ciebie.
Pomimo zalewającej go fali gniewu Paul wiedział, że Stilgar mówi prawdę. Musiała upłynąć dłuższa chwila, nim Paul mobilizując wszystkie nauki matki, odzyskał jaki taki spokój.
— Przepraszam — powiedział. — To się więcej nie powtórzy.
— W niewygodnej pozycji zawsze bierz sobie zastępcę, kogoś, kto weźmie stworzyciela, jeżeli ty nie będziesz mógł — rzekł Stilgar. — Nie zapominaj, że działamy wspólnie. W ten sposób jesteśmy niezawodni. Działamy wspólnie, co?
Klepnął Paula ramię.
— Działamy wspólnie — przytaknął Paul.
— To teraz — powiedział Stilgar i głos jego stał się szorstki — pokaż mi, że umiesz sobie radzić ze stworzycielem. Na którym boku jesteśmy?
Paul spojrzał w dół na łuskowatą powierzchnię pierścienia pod nogami, odnotowując rodzaj i wielkość łusek, i to jak powiększają się, im dalej w prawo, a zmniejszają na lewo. Wiedział, że każdy czerw porusza się w charakterystyczny sposób — najczęściej tą samą stroną do góry. W miarę jego dorastania ta właściwa góra utrwalała się niemal na dobre. Łuski dolne powiększały się, grubiały, robiły się gładsze. U dużego czerwia łuski grzbietowe można było odróżnić po samej wielkości.
Przemieszczając haki Paul przesunął się w lewo. Skinął na skrzydłowych w tyle, by otworzyli segmenty wzdłuż boku i trzymali czerwia na stałym kursie, kiedy się obracał, a następnie wyznaczył z szeregu dwóch sterników na pozycje w przedzie.
Читать дальше