Słuchając dziecinnego seplenienia córki, Jessika wróciła pamięcią do tamtego dnia w wielkiej grocie.
— Kiedy się przestraszyłam — mówiła Alia — próbowałam uciec, ale nie było dokąd. Wtem zobaczyłam iskierkę… chociaż, właściwie to jej nie widziałam. Po prostu iskierka była tam przy mnie i odbierałam uczucia iskierki… która koiła mnie, dodawała mi otuchy, mówiąc mi w ten sposób, że wszystko będzie dobrze. To była moja matka.
Hanah potarła oczy i uśmiechnęła się do Alii pokrzepiająco. Jednakże oczy Fremenki miały błędny wyraz, było w nich napięcie, jakby i one usiłowały chłonąć słowa Alii. Pewnie dlatego Jessika pomyślała: co my naprawdę wiemy o tym, jak ktoś taki rozumuje… przy jej wyjątkowych doświadczeniach, wyszkoleniu i rodowodzie?
— Właśnie kiedy poczułam się bezpieczna i uspokojona — podjęła Alia — znalazła się przy nas inna iskierka… i wszystko potoczyło się w mgnieniu oka. Ta inna iskierka to była stara Matka Wielebna. Ona… wymieniała się życiem z moją matką… wszystkim… a ja tam byłam z nimi i widziałam to do końca… wszystko. I nastał koniec, i ja byłam nimi i wszystkimi innymi, i sobą… tylko odnalezienie siebie samej zajęło mi dużo czasu. Tyle tam ich było.
— To okrutne — powiedziała Jessika. — W żadnej żywej istocie nie powinno się w taki sposób rozbudzać świadomości. Cud w tym, że zdołałaś wytrzymać wszystko, co się z tobą działo.
— Nic więcej nie mogłam zrobić! — powiedziała Alia. — Nie umiałam odrzucić ani ukryć swej świadomości… ani jej wyłączyć… to wszystko po prostu się działo… wszystko…
— Nie wiedzieliśmy — wyszeptała Harah. — Kiedy dawaliśmy twej matce Wodę do przemiany, nie wiedzieliśmy, że w niej istniejesz.
— Nie smuć się tym, Harah — odparła Alia. — Nie powinnam się litować nad sobą. W końcu jest to jakiś powód do szczęścia: jestem Matką Wielebną. Plemię ma dwie Mat…
Urwała, przechyliła głowę nasłuchując. Harah odgięła się na piętach w tył, bardziej na poduszkę, wpatrzyła się w Alię, a następnie przeniosła spojrzenie w górę na twarz Jessiki.
— Niczego nie podejrzewaliście? — zapytała Jessika.
— Ciiii — powiedziała Alia.
Stłumione, rytmiczne zawodzenie przemknęło nagle przez zasłony odgradzające je od korytarzy siczy. Narastało, przynosząc już wyraźne słowa:
— Ya! Ya! Yawm! Ya! Ya! Yawm! Nu zein, wallah! Ya! Ya! Yawm! Mu zein. Wallah!
Piewcy przechodzili obok wejścia i w wewnętrznych komnatach zahuczało od ich głosów. Dźwięki pomału oddalały się. Kiedy przycichły dostatecznie, Jessika rozpoczęła rytuał, intonując ze smutkiem:
— Był Ramadan i kwiecień na Bela Tegeuse.
— Moja rodzina siedziała na dziedzińcu nad basenem — powiedziała Harah — w powietrzu przesyconym wilgocią pyłu wodnego, który wzlatywał od bijącej fontanny. W zasięgu ręki rosło drzewo pełne portugli, krągłych i soczystych w kolorze. Stał kosz pełen misz i baklawy i garnce libanu — przysmaki wszelkiego rodzaju. W naszych ogrodach i naszych stadach panował spokój… spokój był w całej krainie.
— Życie pełne było szczęścia, dopóki nie przybyli najeźdźcy — dodała Alia.
— Krew stygła w żyłach od krzyków przyjaciół — rzekła Jessika. I poczuła napór wspomnień z tych wszystkich innych przeszłości, jakie stały się jej udziałem.
— La, la, la, płakały kobiety — przyłączyła się Harah.
— Najeźdźcy wtargnęli przez musztamal i rzucili się na nas, ich noże ociekały czerwienią krwi naszych mężczyzn — powiedziała Jessika.
Cisza zawładnęła nimi trzema i była we wszystkich komnatach siczy, cisza, w której wspominanie ożywiało ból. Po chwili Harah wypowiedziała rytualne zakończenie ceremonii, nadając słowom szorstkość, jakiej Jessika dotychczas w nich nie słyszała.
— Nigdy nie wybaczymy i nigdy nie zapomnimy.
W pełnym zadumy milczeniu, jakie po tym zapadło, usłyszały pomruki ludzi i szelest wielu szat. Jessika wyczuła, że ktoś stoi za zasłonami jej komnaty.
— Matko Wielebna?
Był to kobiecy głos, który Jessika rozpoznała: głos Tharthar, jednej z żon Stilgara.
— O co chodzi, Tharthar?
— Mamy kłopot, Matko Wielebna.
Jessika poczuła skurcz serca z nagłego strachu o Paula.
— Paul… — wyrwało jej się.
Tharthar rozsunęła kotary i wkroczyła do komnaty. Nim kotary opadły, Jessice mignęła ciżba ludzi w przedsionku. Podniosła wzrok na Tharthar, drobną, ciemną kobietę w czarnej szacie z czerwonym ornamentem, na kompletny błękit jej oczu utkwionych w niej nieruchomo, na rozdęte nozdrza jej drobnego nosa, ukazujące blizny od wtyków.
— O co chodzi? — zapytała Jessika.
— Są wieści z piasku — powiedziała Tharthar. — Usul spotyka się ze stworzycielem w swej próbie… dzisiaj. Młodzi mężczyźni mówią, że on nie może zawieść, że z zapadnięciem nocy będzie jeźdźcem piasku. Młodzi ludzie zbierają się na razzia. Zrobią wypad na północ i spotkają się z Usulem. Mówią, że podniosą wtedy krzyk. Mówią, że zmuszą go do wyzwania Stilgara i objęcia przywództwa nad plemionami.
Zbierać wodę, obsiewać wydmy, przemieniać planetę powoli, lecz stale — to już za mało — myślała Jessika. — Niewielkie wypady, bezpieczne wypady — to już dłużej nie wystarcza teraz, gdy Paul i ja ich wyszkoliliśmy. Oni czują swą siłę. Chcą ruszyć w bój.
Tharthar przestąpiła z nogi na nogę; odchrząknęła.
Wiemy, że to rozwaga nakazuje nam wyczekiwać — myślała Jessika — lecz z tego rodzi się nasze rozgoryczenie. Wiemy również, jaką szkodę może nam wyrządzić przeciągane w nieskończoność wyczekiwanie. Jeśli zwłoka się przedłuży, utracimy poczucie celu.
— Młodzi ludzie powiadają, że jeśli Usul nie rzuci wyzwania Stligarowi, to pewnie się boi — powiedziała Tharthar. Spuściła oczy.
— Więc to takie buty — szepnęła Jessika i pomyślała: No cóż, wiedziałam, że do tego dojdzie. Stilgar też.
Tharthar odchrząknęła ponownie.
— Nawet mój brat Szoab tak mówi — powiedziała. — Oni nie zostawią Usulowi wyboru.
W końcu stało się — pomyślała Jessika. — I Paul sam będzie musiał sobie z tym poradzić. Matka Wielebna nie ośmieli się mieszać do spraw sukcesji.
Alia uwolniła rękę z dłoni matki.
— Pójdę z Tharthar — powiedziała — i wysłucham młodych ludzi. Może znajdzie się jakiś sposób.
Jessika patrzyła Tharthar w oczy, ale mówiła do Alii:
— Idź więc. I zawiadom mnie, jak tylko będziesz mogła.
— Nie chcemy, aby do tego doszło, Matko Wielebna — rzekła Tharthar.
— Nie chcemy — przytaknęła Jessika. — Plemieniu potrzebna jest cała jego siła. — Zerknęła na Harah. — Nie poszłabyś z nimi?
Harah odpowiedziała na nie wypowiedzianą część pytania:
— Tharthar nie pozwoli, aby cokolwiek złego spotkało Alię. Wie, że wkrótce obie będziemy żonami, ona i ja, tego samego mężczyzny. Rozmawiałyśmy, ja i Tharthar. — Harah podniosła na nią wzrok. — Jesteśmy umówione.
Tharthar wyciągnęła rękę do Alii.
— Musimy się pośpieszyć. Młodzi ludzie zbierają się do wyjścia.
Przecisnęły się przez kotary; drobna kobieta trzymała dłoń dziecka w swej dłoni, ale zdawało się, że dziecko ją prowadzi.
— Jeżeli Paul Muad’Dib zabije Stilgara, nie przyniesie to plemieniu pomyślności — rzekła Harah. — Do tej pory zawsze taka była droga do sukcesji, ale czasy się zmieniły.
— Czasy się zmieniły — powtórzyła Jessika.
— Nie sądzisz chyba, że powątpiewam w wynik tej walki — rzekła Harah. — Usul nie może nie zwyciężyć.
Читать дальше