Nebogipfel wytłoczył z platformy schronienie — prostą, kwadratową chatkę z małym oknem i rozszerzającym się drzwiami, które już wcześniej opisałem. Pozostawił mi tacę z wodą i jedzeniem i pokazał mi, jak mogę uzyskać więcej: wystarczyło wepchnąć tacę z powrotem w powierzchnię platformy — było to dziwne uczucie — i po kilku sekundach wysuwała się nowa, w pełni zaopatrzona taca. Ten nienaturalny proces przyprawiał mnie o mdłości, ale nie miałem innego źródła jedzenia i przezwyciężyłem skrupuły. Nebogipfel zademonstrował również, jak wepchnąć przedmioty w platformę, by je oczyścić, tak jak czyścił nawet własne palce. Skorzystałem z tego, by wyczyścić ubranie i buty, i choć spodnie wróciły bez jednej zmarszczki, nie mogłem się przemóc, by wsunąć w ten sposób część własnego ciała. Myśl o wepchnięciu ręki lub nogi — lub jeszcze gorzej, twarzy — w tę miękką powierzchnię przekraczała moje możliwości i nadal myłem się w wodzie.
Nawiasem mówiąc, nadal nie miałem sprzętu do golenia, moja broda była więc długa i bujna, stanowiła przygnębiającą, zwartą masę szarych jak żelazo włosów.
Nebogipfel pokazał mi, jak mogę poszerzyć zakres stosowania gogli. Dotykając ich powierzchni w pewien sposób, mogłem sprawić, by powiększały obrazy odległych przedmiotów, przybliżając i wyostrzając je tak, jakbym je oglądał z bliska. Natychmiast założyłem gogle i zogniskowałem je na odległym cieniu, który uważałem za kępę drzew; okazał się on jednak zwykłym skupiskiem skał, które wyglądały na mocno skruszałe lub stopione.
Przez kilka pierwszych dni wystarczało mi po prostu tam być, na tamtej zmaltretowanej łące. Zacząłem regularnie chodzić na długie spacery; zdejmowałem buty, ciesząc się dotykiem trawy i piasku pieszczących mnie między palcami stóp, i często rozbierałem się do majtek w gorącym świetle słonecznym. Wkrótce zbrązowiałem jak jagoda i choć czubek mojego łysiejącego czoła uległ poparzeniu, to było jak kuracja w Bognorze!
Wieczorami wycofywałem się do mojej chatki. Po zamknięciu drzwi było tam dość przytulnie i spałem dobrze: marynarka służyła mi za poduszkę, a ciepła, miękka platforma pode mną spełniała rolę posłania.
Większość czasu spędzałem na penetrowaniu Wnętrza za pomocą moich powiększających gogli. Siadywałem na obrzeżu platformy lub kładłem się na skrawku miękkiej trawy, z głową wspartą na zrolowanej marynarce, i rozglądałem się po mocno zróżnicowanym krajobrazie nieba.
Część nieba, która znajdowała się naprzeciw mnie, za Słońcem, musiała leżeć na równiku Sfery; spodziewałem się więc, że ten rejon będzie najbardziej podobny do Ziemi — gdzie grawitacja była najsilniejsza, a powietrze sprężone. Ten środkowy pas był względnie wąski — liczył nie więcej niż jakieś dziesiątki milionów mil szerokości. (Mówię dość niefrasobliwie „nie więcej”, ale oczywiście wiedziałem, że Ziemia byłaby znikomą cząstką, zwykłym pyłkiem na tym ogromnym tle!) Za tym środkowym pasem powierzchnia wydawała się monotonnie szara, trudna do rozróżnienia przez filtr błękitnego nieba i widziałem jedynie niewiele szczegółów. W jednym z tych rejonów na dużej szerokości geograficznej znajdowała się srebrno-biała plama pocętkowana szarymi kształtami morskimi, która przypominała mi nieco Księżyc; w innym była to łata w żywym pomarańczowym kolorze — o dość dokładnym kształcie eliptycznym — której natury w ogóle nie potrafiłem pojąć. Przypomniałem sobie szczupłych Morloków, którzy przyszli z zewnętrznych rejonów o niskiej grawitacji, położonych z dala od równika, i zastanawiałem się, czy w tych odległych światach o niskiej grawitacji na mapie wyższych szerokości geograficznych Wnętrza nie żyją być może zdeformowani ludzie.
Kiedy przyjrzałem się temu wewnętrznemu, podobnemu do Ziemi, środkowemu pasowi, to nawet on wydawał się słabo zaludniony; dostrzegłem lśniące w nieustannym świetle słonecznym olbrzymie oceany i pustynie, które mogłyby wchłonąć światy. Te nieużytki lądowe i wodne oddzielały wyspiarskie światy: regiony urozmaicone i niewiele większe od Ziemi, gdyby ją rozłożyć na tamtej powierzchni.
W jednym miejscu zobaczyłem świat trawy i lasów, z miastami pełnymi pobłyskujących budynków wznoszących się ponad drzewami. Gdzie indziej rozpoznałem świat skuty lodem, którego mieszkańcy musieli radzić sobie z przetrwaniem jak moi przodkowie w epokach lodowych w Europie. Zastanowiłem się, czy być może nie schłodzono go poprzez umieszczenie na jakiejś olbrzymiej platformie, która miała go wynieść poza atmosferę. Na niektórych z tych światów dostrzegłem piętno przemysłu: złożoną strukturę miast, przypominający mgłę dym fabryk, nitkowate mosty przerzucone nad zatokami, piórkowate kilwatery statków na otoczonych lądem morzach i czasami smugi dymu rozchodzące się w górnych partiach atmosfery, które według moich wyobrażeń musiały być wytwarzane przez jakieś latające pojazdy.
Tak wiele rzeczy wydawało się dość znajomych, a równocześnie niektóre światy całkowicie przekraczały moją zdolność pojmowania.
Dostrzegłem miasta, które po prostu unosiły się w powietrzu, ponad własnymi cieniami, olbrzymie budynki — chiński mur musiał wydawać się przy nich karzełkiem — które rozciągały się na przestrzeni sztucznie stworzonych krajobrazów... Nie potrafiłem sobie wyobrazić, jacy ludzie muszą żyć w takich miejscach.
W niektóre dni budziłem się we względnej ciemności. Wielka powłoka chmur opadała na ląd i niebawem zaczynał padać ulewny deszcz. Przyszło mi do głowy, że pogoda w tym Wnętrzu musiała zostać wyregulowana — tak jak bez wątpienia wszystkie inne czynniki środowiskowe — gdyż bez trudu mogłem sobie wyobrazić olbrzymie wyładowania cykloniczne, które mogły się wyzwalać wskutek szybkiego wirowania tego ogromnego świata. Trochę spacerowałem podczas tej pogody, rozkoszując się wonią świeżej wody. W takie dni, kiedy intrygującą, drugą stronę Wnętrza i jej wątpliwy horyzont skrywały deszcz oraz chmury, to miejsce znacznie bardziej przypominało Ziemię.
Po długich oględzinach za pośrednictwem teleskopowych gogli stwierdziłem, że trawiasta równina wokół mnie jest rzeczywiście tak monotonna jak wtedy, gdy spojrzałem na nią po raz pierwszy. Pewnego dnia — było jasno i gorąco — postanowiłem spróbować dotrzeć do wspomnianego już zgrupowania skał, które stanowiło jedyne urozmaicenie zamglonego horyzontu, nawet w najbardziej pogodny dzień. Zapakowałem trochę jedzenia i wody do torby, którą zrobiłem na poczekaniu z mojej wytrzymałej marynarki, i ruszyłem w drogę; doszedłem tak daleko, jak tylko zdołałem, nim zmogło mnie zmęczenie, a potem położyłem się, żeby spróbować się przespać. Nie mogłem jednak znaleźć sobie wygodnej pozycji w słońcu i po kilku godzinach zrezygnowałem ze snu. Poszedłem kawałek dalej, ale zgrupowanie skał wcale się nie przybliżało i zacząłem się bać, ponieważ byłem tak daleko od platformy. A co, jeżeli się zmęczę lub przytrafi mi się coś złego? Nigdy nie zdołam zawołać Nebogipfela i utracę szansę powrotu do własnych czasów: prawdę mówiąc, umrę w trawie jak jakaś zraniona gazela. I to z powodu spaceru do nieznanych skał!
Czując się idiotycznie, zawróciłem do mojej platformy.
Kilka dni po tym wydarzeniu obudziłem się, wynurzyłem się z chatki i uświadomiłem sobie, że światło jest trochę jaśniejsze niż zwykle. Podniosłem wzrok i zobaczyłem, że dodatkowe oświetlenie pochodzi od ostro świecącego punktu w odległości kilku radianów od nieruchomego Słońca. Porwałem gogle i przyjrzałem się nowej gwieździe.
Читать дальше