Mimo to Nebogipfel zaskoczył mnie wyborem swoich powołań; do tamtej pory myślałem, że Morlok musi się specjalizować wyłącznie w fizyce, bo taką miał zdolność rozumienia moich, czasami chaotycznych relacji na temat teorii wehikułu czasu oraz rozwoju historii.
— Powiedz mi — odezwałem się lekkim tonem — która z twoich zdolności sprawiła, że zostałeś moim nadzorcą? Znajomość fizyki, czy umiejętność niańczenia?
Wydało mi się, że jego czarne usta, za którymi kryły się małe zęby, rozciągnęły się w uśmiechu.
Potem uderzyła mnie prawda — i poczułem, że zaczyna mnie przygniatać pewne upokorzenie na tę myśl. Jestem wybitną jednostką na tle moich czasów, a jednak trafiłem w ręce kogoś, kto bardziej niż czymkolwiek innym zajmuje się niańczeniem dzieci!
A jednak, uświadomiłem sobie, czym było moje błądzenie, kiedy po raz pierwszy przybyłem do roku 657 208, jeśli nie działaniami dziecka?
Teraz Nebogipfel zaprowadził mnie do narożnika strefy dziecinnej. To szczególne miejsce zakrywała konstrukcja, której wielkość i kształt przypominały małą oranżerię wykonaną z bladego, przeświecającego materiału podłogi — właściwie była to jedna z niewielu części tego miasta-komory, które było zakryte. Nebogipfel zaprowadził mnie do wnętrza. W pomieszczeniu nie było ani mebli, ani aparatury, z wyjątkiem kilku przegród z pobłyskującymi ekranami, które zauważyłem już gdzie indziej. Na środku podłogi znajdowało się coś, co przypominało małą paczkę — być może z ubraniem — którą wy tłoczono ze szkła.
Zauważyłem, że Morlokowie, którzy doglądali tego miejsea, byli poważniejsi od tych, którzy pilnowali dzieci. Na swoje blade włosy mieli zarzucone luźne fartuchy — podobne do kamizelek z wieloma kieszeniami — wypchane narzędziami, których przeznaczenie było dla mnie przeważnie niepojęte. Niektóre narzędzia pobłyskiwały niejasno. Pomyślałem, że ta najnowsza rasa Morloków ma coś w sobie z inżyniera: to był dziwny atrybut w tym morzu niemowlaków; i choć rozpraszała ich moja obecność, inżynierowie obserwowali ten mały pakunek na podłodze i co jakiś czas przesuwali nad nim przyrządy.
To rozbudziło moje zainteresowanie i ruszyłem w kierunku pakunku na środku. Nebogipfel pozostał z tyłu, pozwalając mi iść w pojedynkę. Dziecko miało zaledwie kilka cali długości i nadal tkwiło do połowy w szkle, jak rzeźba wyciosana z jakiegoś skalistego podłoża. Właściwie wyglądało trochę jak posąg: pomyślałem, że tu są zaczątki dwóch ramion, a tam coś, co może przemienić się w twarz — powleczona włosami i rozcięta cienkimi ustami tarcza. Wytłaczanie pakunku wydawało się powolne i zastanawiałem się, jaką trudność sprawia ukrytym urządzeniom wyprodukowanie tego konkretnego tworu. Może był on szczególnie skomplikowany?
A potem — był to moment, który będzie mnie prześladował do końca życia — te usteczka otworzyły się! Usta rozwarły się z delikatnym puknięciem i rozległo się kwilenie — słabsze od piszczenia maleńkiej kotki; i miniaturowa twarzyczka zmarszczyła się, jakby coś ją lekko zaniepokoiło.
Cofnąłem się zszokowany, jakby ktoś mnie uderzył.
Wydawało się, że Nebogipfel przewidział moją reakcję. Powiedział:
— Musisz pamiętać, że przemieściłeś się w czasie o pół miliona lat: odstęp między nami jest równy dziesięciokrotnemu wiekowi twojego gatunku...
— Nebogipfelu, czy rzeczywiście jest prawdą, że wasze młode — że ty sam — jesteście wytłaczani z tej podłogi, produkowani w nie bardziej godny sposób niż filiżanka wody?
Pomyślałem, że Morlokowie faktycznie „opanowali swoje genetyczne dziedzictwo” — gdyż zlikwidowali płeć i odrzucili narodziny.
— Nebogipfelu — zaprotestowałem — to jest... nieludzkie.
Przekrzywił głowę; najwyraźniej to słowo nic dla niego nie znaczyło.
— Nasza polityka ma na celu zoptymalizowanie potencjału ludzkiej formy — my też jesteśmy ludźmi — powiedział poważnym tonem. — Tę formę narzuca kolejność miliona genów i tym samym ilość ewentualnych jednostek ludzkich — mimo że wielka — jest skończona. I wszystkie te jednostki mogą być — zawahał się — wyobrażone przez inteligencję Sfery.
Powiedział mi, że pogrzebami również zajmuje się Sfera, przekazując opuszczone ciała zmarłych do podłogi bez ceremonii czy szacunku, do rozbioru i powtórnego wykorzystania ich materiału.
— Sfera gromadzi materiały wymagane do obdarzenia życiem wybraną jednostkę i...
— Wybraną? — Stanąłem oko w oko z Morlokiem i gniew oraz gwałtowność, które wypędziłem ze swoich myśli już tak dawno temu, znów zalały moją duszę. — Jakież to rozumne. I cóż jeszcze wyrozumowałeś, Morloku? A co z czułością? Co z miłością?!
Wyszedłem z tej ponurej chaty rozrodczej i rozejrzałem się po olbrzymim mieście-komorze, gdzie rzędy cierpliwych Morloków wykonywały swoje niezrozumiałe zadania. Miałem ochotę na nich krzyknąć, zdruzgotać ich obrzydliwą doskonałość; wiedziałem jednak, nawet w tej mrocznej chwili, że nie mogę sobie pozwolić, by ich postrzeganie mojego zachowania ponownie przyjęło zły obrót.
Chciałem uciec nawet od Nebogipfela. Uświadomiłem sobie, że okazał mi pewną uprzejmość i względy: większe, niż być może na to zasługiwałem, i prawdopodobnie większe, niż ludzie z moich czasów okazaliby jakiemuś dzikusowi z okresu pół miliona lat przed narodzeniem Chrystusa. Mimo to jednak wyczułem, że Morlok był zafascynowany i rozbawiony moimi reakcjami na proces narodzin. Być może spreparował ten niezwykły pokaz po to, by wywołać u mnie właśnie takie skrajne emocje! Cóż, jeśli Nebogipfel miał taki zamiar, to udało mu się. Teraz jednak moje uczucie upokorzenia i ślepego gniewu tak się spotęgowało, że prawie nie mogłem patrzeć na jego twarz porośniętą ozdobnie ufryzowanymi włosami.
Nie miałem jednak dokąd pójść! Wiedziałem, że czy mi się to podoba, czy nie, Nebogipfel to mój jedyny punkt odniesienia w tym dziwnym świecie Morloków: jedyna żywa istota, której imię znałem, i — o ile orientowałem się w polityce Morloków — mój jedyny obrońca.
Być może Nebogipfel do pewnego stopnia wyczuł te sprzeczne uczucia, które mną targały. Tak czy owak, nie narzucał mi się ze swoim towarzystwem; zamiast tego odwrócił się i jeszcze raz wytłoczył z podłogi moją chatkę do spania. Wszedłem do środka i usiadłem w najciemniejszym kącie, oplatając się ramionami — skuliłem się jak jakieś leśne zwierzę, które przywieziono do Nowego Jorku!
Przebywałem tam przez kilka godzin — być może spałem. Wreszcie poczułem, że częściowo doszedłem do siebie; trochę zjadłem i zrobiłem pobieżną toaletę.
Myślę, że przed incydentem z farmą rozrodczą intrygowało mnie to, co widziałem w świecie Nowych Morloków. Zawsze uważałem się przede wszystkim za racjonalnie myślącego człowieka i fascynowała mnie wizja, w jaki sposób społeczeństwo myślących istot może się urządzić — w jaki sposób można wykorzystać naukę i technikę do zbudowania lepszego świata. Na przykład duże wrażenie wywarła na mnie tolerancja Morloków dla różnych podejść do polityki i kwestii rządzenia. Ale widok tamtej do połowy sformowanej istotki wytrącił mnie całkowicie z równowagi. Być może moja reakcja pokazuje, jak głęboko zakorzenione są podstawowe wartości i instynkty naszego gatunku.
Jeżeli prawdą było, że Nowi Morlokowie opanowali swoje dziedzictwo genetyczne, usunęli skazę starożytnych oceanów, to w tamtej chwili wewnętrznego wzburzenia zazdrościłem im spokoju!
Читать дальше