Traveller, oczywiście, galopował dalej z wykładem, nie poświęcając nam krzty uwagi.
Były tam chronometry, manometry, termometry Eigela operujące skalą stustopniową, kompasy ułożone względem siebie pod różnymi kątami. Traveller westchnął, patrząc na to wszystko.
— Miałem nadzieję, że wykorzystam pole magnetyczne do orientacji w przestrzeni — powiedział — ale spotkał mnie zawód. Oddziaływanie magnetyczne gaśnie w odległości zaledwie kilku tysięcy mil od powierzchni Ziemi.
— Piekielna niedogodność! — wykrzyknął ironicznie Holden.
— Zamiast wskaźników pola magnetycznego korzysta pan z sekstansu — powiedziałem, wskazując potężne mosiężne urządzenie, walec osadzony na kole zębatym. — Z pewnością Kartagińczycy poznaliby ten instrument… ale nigdy nie przyszłoby im do głowy, że może znaleźć zastosowanie w takim miejscu.
— Kartagińczycy w przestrzeni — rozmarzył się w głos Traveller. — Cóż za pomysł na powieść… Ale rzecz jasna nikomu nie udałoby się tak uprawdopodobnić podobnej historii, aby przekonała współczesnych odbiorców. Wzbudziłaby jeszcze większe kontrowersje niż modne opowiastki Disraelego [4] B. Disraeli, polityk angielski 2. połowy XIX w., był również autorem kilku powieści.
… — Zauważyłem, że Holden przerwał klaunadę i spojrzał ku nam, wyraźnie zaintrygowany takim niespodziewanym pomysłem. — Masz w zupełności rację, Łikers, zasady nawigacji między gwiazdami i na Ziemi są dokładnie takie same. Lecz wyzwania praktyczne są nieco bardziej skomplikowanej natury. Do określenia pozycji statku potrzeba trzech koordynatów.
Traveller zagłębił się w opis skomplikowanego systemu — nie obyło się bez wykresów, tablic i rozlicznych siatek współrzędnych — który stworzył, aby zlokalizować latający statek, pokonujący przestrzeń jak mucha. Mechaniczne urządzenie nazwane przez niego arytmometrem ułatwiało obliczenia matematyczne. Było to pudło wypchane mosiężnymi przekładniami zębatymi, paskami i zegarami; znajdowały się w nim dwa wielkie cylindry, do których przymocowano kółka z cyframi. Traveller i Holden wytłumaczyli mi, jak używając różnych kół i dźwigni, można zaprząc to urządzenie do dodawania, odejmowania, mnożenia i dzielenia.
Jako że Traveller nigdy poprzednio nie oddalił się od Ziemi więcej niż o kilkaset mil — a więc obraz ojczystego świata miał zawsze pod ręką, jak ogromną oświetloną mapę — nie przewidział, iż będzie zmuszony polegać na wynalezionej przez siebie metodzie nawigacji. Domyślałem się, że to nowe wyzwanie sprawiło mu nie lada przyjemność.
— A zresztą nawigacja wedle gwiazd nie jest naszym podstawowym źródłem informacji — dodał.
— W takim razie, skąd je czerpiemy? — spytałem z grzeczności.
Zamiast odpowiedzieć, uwolnił się od pasa bezpieczeństwa i zerwał z tronu, po czym zawisł do góry nogami, wskazując palcami okrągły stoliczek. Jego faworyty łagodnie falowały.
— Mechanizm nad mechanizmy! — krzyknął. — Moja duma i radość.
Spłynąłem na dół, dołączyłem do niego i uważnie przyjrzałem się blatowi stolika. Jak zauważyłem wcześniej, intarsja miała układ mapy; teraz dostrzegłem, iż był to widok Ziemi znad bieguna północnego. Środek dysku zajmował lodowiec, a równikowe krainy Afryki i Ameryki Południowej zaznaczono na brzegach. Traveller zademonstrował nam, jak za pomocą dźwigni można odwrócić dysk i ujrzeć bliźniacze regiony bieguna południowego. Mapę pomalowano nieco niezdarnie naturalnymi barwami — oceany na niebiesko, lądy na brązowo i zielono. Travelłer wytłumaczył z dumą, że zestaw kolorów dobrał sam na podstawie obserwacji naszej planety z powietrznej platformy „Faetona”.
Holden zapytał, czym należy tłumaczyć brak granic.
— A jaką wartość dla powietrznego podróżnika miałby wykres politycznej przynależności? — spytał Traveller. — Sir, niech pan wyjrzy przez bulaj i skieruje spojrzenie na Ziemię… jeśli uda się ją panu znaleźć w blasku Księżyca. Z tej wysokości nawet nasze przesławne imperium robi mniejsze wrażenie niż cienie pustych oceanów satelity.
Ta uwaga nie przypadła Holdenowi do smaku.
— Sir, są wyjątki. Dominium jego królewskiej mości to wieczny pomnik naszej chwały.
Traveller zareagował na to gwizdnięciem, którego nie powstydziłby się widz z jaskółki najpodlejszego music-hallu.
— Dobry Boże, człowieku, wyjrzyj przez okno! Z naszej perspektywy wyprawy Marco Polo mają takie znaczenie jak ślad muchy na szkle, a imperia Cezara, Kubilaja, Bonapartusia i błogosławionego Edwarda wzięte osobno i do kupy nie robią większej różnicy niż łezka w tafli szkła! Holden, z naszego punktu obserwacyjnego przedsięwzięcia tak zwanych geniuszy zyskują prawdziwe proporcje i widzimy wreszcie, że pompatyczne fantazje obłąkanych i niekompetentnych przywódców ludzkości to jeden bełkot i bzdura.
Dziennikarz wyprężył się, jak tylko pozwalał mu na to obfity baryłkowaty brzuch; lecz że unosił się nad stolikiem nawigacyjnym do góry nogami, osiągnął efekt dużo słabszy od oczekiwanego.
— Sir Josiah, proponuję, by pan wytłumaczył naszemu francuskiemu sabotażyście, jak nieważne są sprawy polityki w tym międzygwiezdnym więzieniu. Niech pan nie zapomina, że to polityka nas tu przywiodła.
Traveller wzruszył ramionami.
— To jedynie dowodzi, że nic nie dorównuje ograniczoności wyobraźni ludzkiej.
— I jeszcze jedno, sir — wysyczał Holden. — Przemawia pan jak przeklęty anarchista.
Już wcześniej chciałem wylać oliwę na wzburzone fale tej dysputy, teraz jednak poczułem, że stanowczo muszę położyć jej tamę.
— Spokojnie, Holden; sądzę, że powinieneś cofnąć te słowa. Ale Traveller położył mi dłoń na ramieniu, przerywając dalszy wywód.
— Holden, czy zetknął się pan bezpośrednio z przemyśleniami takich luminarzy anarchizmu, jak Proudhon?
— Czytałem o uczynkach ludzi pokroju Bakunina — rzekł z pogardą Holden. — To mi wystarcza.
Traveller roześmiał się. Elektryczne światła stolika nawigacyjnego rozjaśniały jego oblicze.
— Gdyby pan wyjrzał poza koniec swego nosa, wiedziałby pan, że pańscy anarchiści spoglądają na bliźnich z prawdziwą atencją. Jakże szlachetny jest wolny człowiek…
— Bzdury — powiedział stanowczo Holden.
Traveller odwrócił się do mnie.
— Edwardzie, anarchista nie wierzy w bezprawie, nie pochwala przestępstw. Wręcz przeciwnie, jest przekonany, iż człowiek jest zdolny żyć w harmonii ze swoim bratem nie ograniczany wcale więzami prawa, że wszyscy ludzie to w gruncie rzeczy porządni goście, którym nie bardziej zależy na zniszczeniu się nawzajem, niż przeciętnemu Anglikowi na zamordowaniu żony, dziecka i psa. I człowiek w swym naturalnym stanie żył w Edenie jak anarchista, nie skrępowany prawem i nie znając prawa!
Holden zamruczał coś o bluźnierstwie, ale ja zastanowiłem się nad tymi zdumiewającymi poglądami.
— Ale jak moglibyśmy się rządzić, nie mając prawa? Jak moglibyśmy prowadzić nasze wielkie przedsiębiorstwa? Jak zorganizowalibyśmy społeczeństwo? Czy biedak nie zazdrościłby bogaczowi jego pałacu i nie mając nad sobą bicza prawa, nie byłby skłonny włamać się i raz dwa wynieść tamtemu wszystkie meble?
— Wedle wszelkiego prawdopodobieństwa nigdy nie doszłoby do powstania takich różnic między ludźmi, a gdyby nawet, rozwiązano by je po przyjacielsku — wyjaśnił Traveller. — Każdy znałby swoje miejsce i zajmowałby je dla wspólnego dobra, bez komentarza czy narzekań.
— Nonsens. Pobożne życzenia — warknął Holden. Wszystka krew napłynęła mu do twarzy. Nagle poczułem, że tym razem muszę go poprzeć.
Читать дальше