— Ma pan na myśli kryminalistów, sir?
— Mam na myśli politykierów, premierów, plutokratów i książęta! — I z tymi słowy nakazał Pocketowi uzupełnić zawartość naszych kieliszków.
— Myślisz, że to republikanin? — spytałem po cichu Holdena.
— Podejrzewam, że jego poglądy są znacznie bardziej ekstremalne, Ned — oznajmił Holden z twarzą pozbawioną jakiegokolwiek wyrazu.
Zadzwonił zegar. Poszukałem wzrokiem czasomierza i w końcu uznałem, iż musi być ukryty w delikatnym modelu statku.
Holden oddał pusty kieliszek Pocketowi.
— Sir Josiah, naliczyłem dwanaście uderzeń; lada chwila nastąpi rozruch silników liniowca. Sugeruję, byśmy weszli na pański mostek i obejrzeli procedury!
Traveller zamruczał coś pod nosem, dopił koniak i powstał. Wspiął się po drabince prowadzącej do luku w suficie i wziął się do odkręcania pokrywy. Pocket obszedł salonik, składając straponteny.
— Możliwe, że „Albert” jest już w ruchu — zauważyłem. — Jestem pewien, że czuję wibracje pod stopami.
— Może masz rację, Ned — rzekł Holden, stojąc na rozstawionych nogach i trzymając ręce za plecami. Spojrzał z niepokojem na Travellera, który nadal mocował się z lukiem.
— Coś dziwnego stało się z tym diabelstwem — wysapał inżynier. — Pocket, czy…
Podłoga zadygotała i runąłem jak szmaciana lalka, ciśnięta przez rozzłoszczone dziecko. Ogromny hałas przeniknął salonik i myślałem, że czaszka mi pęknie od tego ryku. Światło jasności słońca przeszyło bulaje.
Huk ustał. Siadłem bez tchu i rozejrzałem się wkoło. Moi towarzysze leżeli tam, gdzie jeszcze przed chwilą stali. Zaradny Pocket zerwał się już na nogi; pulchny żurnalista pocił się obficie i rozcierał tylne regiony ciała, wyraźnie kontuzjowane. Jednak najbardziej obawiałem się o Travellera, który przed chwilą znajdował się kilka stóp nad podłogą. Ten szanowny dżentelmen spoczywał teraz na plecach, z rozrzuconymi nogami, i wpatrywał się w zaklinowaną pokrywę luku. Cylinder spadł z haka i wylądował u stóp inżyniera.
Pospieszyłem na czworakach do boku uczonego.
— Nic się panu nie stało?
Traveller usiadł i warknął:
— Nie przejmuj się mną, chłopcze, musimy otworzyć ten piekielny luk…
Położyłem mu dłonie na ramionach, usiłując go powstrzymać.
— Sir, może pan być ranny…
— Ned, spójrz na to.
Kiedy się odwróciłem, ujrzałem Holdena wyglądającego przez buląj. U jego boku stał Pocket, nerwowo wyłamując ręce i wyraźnie nie wiedząc, w którą stronę patrzeć.
Wykorzystując chwilę mojej nieuwagi, Traveller odepchnął mnie z zaskakującą siłą, poderwał się na nogi i znów ruszył w górę drabinki.
Powstałem — zauważając przy okazji, że podłoga wciąż dziwnie wibruje — i dołączyłem do Holdena na jego stanowisku obserwacyjnym.
Z dwóch kominów nad centralną kotłownią „Alberta” ostał się jeden; po drugim pozostał zmiażdżony, dymiący kikut wysokości zaledwie sześciu stóp. Wokół leżały kawałki powykręcanego metalu. Na bezimiennych szczątkach nadal widniały dumne barwy.
Spalone jodełki legły pokotem. Pośród odłamków drzew pełzało coś czerwonego i poszarpanego. Ścisnęło mnie w gardle i odwróciłem się.
— Dobry Boże, Holden, czy kotłownia została zniszczona? — spytałem, usiłując nabrać w płuca przesyconego dymem powietrza.
— Z pewnością nie — odparł. Ciemne włosy opadły mu na zaczerwienione, spocone czoło. — Spustoszenie byłoby znacznie większe. Pokłady zostałyby rozerwane.
Wibracje wzrosły, przechodząc w równomierne, rytmiczne wstrząsy. Wsparłem się o ścianę, usiłując opanować rosnące mdłości.
— W takim razie co się stało?
— Pamiętasz naszą wyprawę do maszynowni i kotłowni, rury oszczędzające ciepło, owinięte wokół kominów? I był tam kurek odcinający…
— Tak. Teraz sobie przypominam. Tamten dziwak, Dever, wyskoczył z apokaliptyczną wizją. Ostrzegał przed konsekwencjami zamknięcia kurka.
— Obawiam się, że to właśnie nastąpiło — powiedział Hol-den z nietypową ostrością w głosie.
— Pocket! — Traveller w dalszym ciągu mocował się z lukiem. — Na miłość boską, pomóżcie mi.
Służący dołączył do chlebodawcy i obaj ściśnięci u szczytu drabinki szarpali uchwyt luku.
Przyglądałem się im w roztargnieniu.
— Holden, wielu ludzi musiało zostać rannych.
Przyjrzał mi się z przejęciem na okrągłej, pocętkowanej twarzy. Uchylił straponten.
— Usiądź, Ned.
Dałem zaprowadzić się na straponten i z ulgą opadłem na miękkie siedzenie po dziwnych i nieprzerwanych wstrząsach.
— Ale jak coś takiego mogło się wydarzyć? Przecież załoga statku zdawała sobie sprawę z takich elementarnych zagrożeń.
— Ta katastrofa to nie przypadek, Ned. Zmarszczyłem brwi.
— Co chcesz przez to powiedzieć?
— Że ktoś celowo zakręcił kurek. A gdy z wybiciem godziny dwunastej kapitan zwiększył ciśnienie pary, chcąc ruszyć liniowiec z miejsca, popłynęła w wyschnięte i rozżarzone do czerwoności przewody. To doprowadziło do niszczycielskich skutków, które oglądaliśmy. Ned, jestem przekonany, że to robota jakiegoś sabotażysty.
Potrząsnąłem głową; kręciło mi się w niej i byłem oszołomiony błyskawicznym rozwojem wydarzeń. Ledwo rozumiałem słowa Holdena.
— Ale czemu jakiś sabotażysta porywałby się na coś takiego?
— Narzuca się, że to wyczyn Prusaków — powiedział surowo Holden, zaciskając usta w wąską linię. — W końcu to oni doprowadzili do wojny z Francją, wypaczając tekst telegramu z Bad Ems. Być może to kolejny sygnał, tym razem przeznaczony dla naszego króla? Na Boga, jeśli się im wydaje, że mogą szarpać lwa za wąsy…
Ale prawie go nie słuchałem, rozpoczęły się bowiem kolejne wstrząsy.
— Holden…
— Nie czas na to! Nie czas! — Traveller zeskoczył z drabinki i rzucił się do rozkładania strapontenów. — Wszyscy siadać! Pod sobą macie pasy; Vicars, pomogę ci. Pocket, usadźcie tego faceta!
Ale zachowanie sir Josiaha było dla mnie niepojęte i nawet to, że poprawnie wymówił moje nazwisko, docierało do mnie jak przez mgłę.
— Holden, nie mogę przypomnieć sobie budowy statku. — Zdałem sobie sprawę, że przekrzykuję rosnący hałas, istny huk wodospadu, dolatujący spod naszych stóp. Traveller wyrósł nade mną, powiewając połami marynarki i zapiął mi pasy na biodrach i piersiach. Wrzasnąłem: — Holden! Przecież kominy biegły przez salon reprezentacyjny!
— Faktycznie, chłopcze.
Traveller i Pocket zajęli miejsca siedzące; w ten sposób nasza czwórka rozlokowała się w równych odległościach, uwięziona pasami bezpieczeństwa. Wpatrywaliśmy się jeden w drugiego oszalałym wzrokiem.
— A komin, który został rozerwany, przechodził przez salon! — zawołałem do Holdena. — Przechodził, prawda?
— Ned, teraz nic na to nie poradzisz.
Cały „Faeton” zatrząsł się, ale ja widziałem tylko tamte wyłożone lustrami filary w zatłoczonym salonie. Teraz pewnie zaścielały go setki trupów.
I…
— Muszę do niej iść. — Chciałem się podnieść, głupiec, ale zaraz opadłem, powstrzymany przez pasy. Bezskutecznie walczyłem ze sprzączkami na biodrach i klatce piersiowej.
— Vicars, błagam cię! — Ryk Travellera pokonał nawet nie-ziemski huk dobywający się spod podłogi. — Siedź na miejscu!
Uwolniłem się z pasów, wstałem i ruszyłem do drabiny.
Podłoga stanęła dęba pod moimi stopami. Za najbliższym bulajem mignął iście szatański widok — pokład spacerowy kołysał się szaleńczo, strugi pary wylatywały przez metalowe płyty, ścigając uciekających i krzyczących ludzi — a potem przez chwilę wydawało mi się, że spadam, i doleciał mnie stłumiony wybuch, jakby bliska eksplozja, po czym jakaś siła rzuciła mnie w bok.
Читать дальше