— Och, na kości… — Rees zamknął oczy.
— Nie słuchaj go, Rees.
— Obawiam się, że jest za późno, Cipse — szepnął. Chwycił poręcze krzesła i na próbę naprężył plecy. — Po tym, co w swojej głupocie powiedziałem, on nie wypuści mnie z tej gwiazdy żywego. W ten sposób przynajmniej ty masz szansę…
Podniósł lewą stopę nad platformą. Miał wrażenie, że ktoś przymocował do niej żelazną klatkę. Potem przyszła kolej na prawą stopę…
Nie tracił czasu na eksperymenty. Stanowczym, rozsadzającym krew w żyłach dźwignięciem wysunął się z krzesła.
Poczuł ból w mięśniach ud, łydek i pleców. Przez moment przeraził się, że przewróci się do przodu i wyrżnie twarzą w żelazną powierzchnię. Jednak udało mu się zachować równowagę. Oddychał płytko i czuł, jak serce kołacze w klatce. Miał wrażenie, iż dźwiga na plecach potężny, niewidzialny ciężar.
Uniósł głowę i spojrzał na Rocha, pomimo opuchniętej twarzy silił się na uśmiech.
— Kolejna próba samopoświęcenia, Rees? — łagodnie zagadnął Cipse. — Szczęśliwej drogi, przyjacielu.
Roch uśmiechał się swobodnie, jakby pięć gie sprawiało mu nie więcej kłopotu niż ciężki ubiór. Podniósł masywną nogę, poruszył nią w powietrzu, a następnie postawił stopę na zardzewiałej powierzchni. Zrobił kilka kroków i znalazł się metr od Reesa, tak blisko, że ten ostatni czuł jego nieświeży oddech. Ciężko dysząc z wysiłku, Roch zamachnął się potężną pięścią.
Rees próbował unieść ramiona nad głowę, ale stawiały opór, jakby przywiązano je grubymi sznurami. Zamknął oczy. Nie miał pojęcia, dlaczego dręczą go białe gwiazdy na skraju Mgławicy, w każdym razie przestał się bać.
Po jego twarzy przeniknął cień.
Otworzył oczy. Ujrzał czerwone niebo i w tym momencie jego czaszkę przeszył straszliwy ból.
Mimo wszystko żył, a wynosząca pięć g grawitacja gwiazdy ustąpiła. Plecami leżał na czymś zimnym. Wyciągnął ręce i natrafił na ziarnistą powierzchnią metalowej płyty, która co pewien czas drżała. Rees miał ściśnięty żołądek i dusił się. Czuł w gardle kwaśny smak, a język przypominał mu wyschnięte drewno. Zastanawiał się, jak długo leżał nieprzytomny.
Ostrożnie oparł się na łokciu. Bok płyty mierzył około dziesięciu metrów.
Zarzucono nań prymitywną sieć, do której Rees był przywiązany za pomocą opasującej go w talii linki.
Na środku płyty ustawiono stos grubo pociętego żelaza. Na płycie znajdował się jeszcze barman, który przeżuwał kawałek starego mięsa i obojętnie patrzył na górnika.
— Wreszcie się obudziłeś — rzucił. — Myślałem, że Roch rozwalił ci łeb. Byłeś nieprzytomny wiele godzin.
Rees długo patrzył na barmana. Gdy płyta ponownie zadygotała, usiadł, i upewniwszy się, że grawitacja jest niewielka i zmienna, rozejrzał się dookoła.
Pas znajdował się mniej więcej pół mili dalej i opasywał jądro gwiazdy niby toporna bransoletka, ozdabiająca rączkę dziecka. Rees leciał więc. Na metalowej płycie?
Zakręciło mu się w głowie i wsadził palce w oczka sieci.
Zaczął powoli przesuwać się na krawędź płyty. Zajrzał pod spód i zobaczył, że w rogach płyty są zamontowane wyloty czterech silników, przy czym małe skrzynie napędowe z pewnością pochodziły z dachów Pasa. Od czasu do czasu Jame pociągał linki kontrolne, a wówczas rury wypuszczały parę, płytę zaś gwałtownie odrzucało do przodu.
Kiedy więc był nieprzytomny, górnicy wynaleźli latające maszyny. Rees zastanawiał się, dlaczego nagle zaczęli ich potrzebować.
Wyprostował się i usiadł twarzą do Jame’a, który sączył wodę z kulistej czary.
Wydawało się, że barman zupełnie zapomniał o młodzieńcu, ale w końcu na jego szerokiej, zarośniętej twarzy pojawiło się współczucie i podał Reesowi naczynie. Rees chętnie zwilżył wyschnięte gardło, a następnie zwrócił Jame’owi czarę.
— No, Jame, teraz powiedz mi, co się dzieje. Co się stało z Cipse’em?
— Z kim?
— Z nawigatorem, naukowcem. Tym, który był chory.
— Jeden z nich zmarł na dole. — Jame sprawiał wrażenie zakłopotanego. — Słyszałem, że na zator serca. Gruby, stary mężczyzna. Czy właśnie jego masz na myśli?
— Tak, Jame — westchnął Rees. — To właśnie o niego mi chodzi. — Jame wyciągnął zza paska butelkę, otworzył ją i pociągnął duży łyk. — Jame, dlaczego nie umarłem?
— Powinieneś był. Roch myślał, że cię zabił i dlatego nie zadał kolejnych ciosów.
Kazał cię podnieść i przywlec do tego cholernego baru „U Kwatermistrza”, wyobrażasz sobie? Zacząłeś pojękiwać, wiercić się. Roch miał szczerą chęć załatwić cię, ale powiedziałem mu: Nie w moim barze, nie waż się… No, a potem zjawiła się Sheen.
— Sheen? — Dla Reesa zaświtał promyk nadziei.
— Wiedziała, że mam odlecieć na tym promie i pewnie dlatego wpadła na pomysł, żeby zabrać cię z Pasa. — Jame spojrzał na Reesa. — Sheen to porządna kobieta. Może sądziła, że w ten sposób zdoła cię uratować, ale Roch kwitł ze szczęścia, wysyłając cię tutaj.
Właśnie na tym mu zależało: żebyś miał wolniejszą, bardziej bolesną śmierć.
— Co? Dokąd mnie zabierasz? — pytał gorączkowo Rees. Jednak barman umilkł i odtąd interesowała go tylko butelka.
Pod kontrolą Jame’a mały statek ciągle opadał. Powietrze stało się gęstsze i cieplejsze; trudniej się nim oddychało, jak gdyby pasażerowie znaleźli się w pokoju, gdzie zamknięto wszystkie okna. Mgławica ciemniała. Osłabione gwiazdy świeciły na tle ponurego nieba.
Rees spędzał długie godziny na krawędzi płyty, obserwując rozciągającą się w dole otchłań. Wyobrażał sobie, że w ciemności, w samym środku Mgławicy, zobaczy drogę do Rdzenia, zupełnie jak gdyby był w obserwatorium. Zaczynał już tracić rachubę czasu.
Musiało jednak upłynąć kilka szycht, gdy Jame nagle odezwał się do niego:
— Nie wolno ci nas osądzać.
— Co? — zagadnął Rees, kierując wzrok na towarzysza.
— Wszyscy musimy przetrwać. — Jame trzymał opróżnioną do połowy butelkę. Leżał w niezgrabnej pozie na płycie, oczy miał zamglone od alkoholu. — Zgadza się?
Dlatego kiedy skończyły się dostawy z Tratwy, mogliśmy zdobywać żywność tylko w jednym miejscu… — Uderzył butelką o płytę, a potem przygwoździł Reesa spojrzeniem. — Powiem ci, że sprzeciwiałem się. Twierdziłem, że lepiej będzie, jeśli umrzemy zamiast handlować z tymi ludźmi. Grupa jednak podjęła decyzję i ja ją akceptuję. — Pogroził Reesowi palcem. — To był wybór nas wszystkich, więc muszę przyjąć część odpowiedzialności, jaką mnie obarczono. — Rees patrzył na barmana w osłupieniu. Jame wydawał się teraz nieco trzeźwiejszy.
— Nawet nie wiesz, o czym mówię, prawda?
— Jame, nie mam zielonego pojęcia. Nas, wygnańców, nie poinformowano dosłownie o niczym.
— No cóż, niebawem dowiesz się wszystkiego. — Jame roześmiał się cicho i podrapał w głowę. Potem zerknął na niebo. Szukał kilku najjaśniejszych gwiazd, pragnąc określić położenie płyty. — Jesteśmy już prawie na miejscu. Popatrz, Rees. Pod nami, gdzieś po mojej prawej stronie…
Rees przekręcił się na brzuch i wysunął głowę za płytę. Na początku nie dostrzegł niczego w miejscu, które wskazał mu barman, lecz po chwili, mrużąc oczy, wypatrzył małą, ciemną plamkę.
Godziny wlokły się niemiłosiernie długo. Jame ostrożnie regulował siłę ciągu silników. Plamka urosła do rozmiarów piłki. Miała barwę zaschniętej krwi. Rees dostrzegł postacie ludzi, stojących lub pełzających po piłce, jakby ktoś ich tam przylepił. Ocenił, że kula musi sobie liczyć około trzydziestu metrów średnicy.
Читать дальше