— Daj spokój, Jame. — Rees tracił panowanie nad sobą. — Przecież wiesz, że się tutaj urodziłem.
— I zdecydowałeś się opuścić to miejsce. Człowiekiem z Tratwy jest się już do końca życia.
— Jame, Mgławica to mały świat — tłumaczył Rees. — Przynajmniej tyle się dowiedziałem dzięki podróży. Na jej obszarze wszyscy jesteśmy ludźmi, zarówno na Pasie, jak i na Tratwie…
Jednak Jame odwrócił się do Reesa plecami, na znak, że nie chce go słuchać.
Poirytowany Rees wyszedł z baru. Od przybycia naukowców na Pas upłynęło około dwudziestu szycht, a górnicy zdołali jedynie opracować plan rozładunku maszyny dostawczej. Jemu zaś, Reesowi, który znał warunki Pasa i miał doświadczenie w pilotowaniu drzew, nawet nie powiedziano, co górnicy robią…
Oparł stopy o ścianę baru i wyciągnął się na całą długość, żeby spojrzeć na formację drzew. Przypatrzył się im uważniej i zauważył, że wielu ludzi niezdarnie czepia się gałęzi.
Wokół sieci otaczającej maszynę dostawczą roiło się od mężczyzn. Obwiązywali urządzenie linami, które potem spuszczali w dół na Pas.
Wreszcie z maszyny spadła ostatnia lina. W powietrzu rozległy się ciche okrzyki.
Rees obserwował pilotów wielkich drzew, nad którymi unosiły się teraz obłoki dymu.
Wirujące drzewa zwolniły tempo obrotów i zaczęły powoli sunąć w stronę Pasa.
Manewr był umiejętnie skoordynowany — maszyna dostawcza prawie w ogóle się nie przechylała.
Rees pomyślał, że najtrudniejsze będzie samo przeniesienie maszyny na Pas.
Zapewne drzewa spróbują się dopasować do obrotów Pasa, żeby dało się wciągnąć zwisające liny, dopóki maszyna nie zostanie umieszczona w szeregu innych budowli. Prawdopodobnie w ten sposób została zbudowana przeważająca część Pasa, chociaż odbywało się to wiele pokoleń wcześniej.
Jedno z drzew zaczęło opadać zbyt szybko. Maszyna zakołysała się. Robotnicy krzyknęli i mocno przywarli do siatek. Piloci nawoływali się nawzajem i wymachiwali rękami. Dym nad wyłamującym się z szyku drzewem gęstniał, a flotylla pozostałych drzew zwolniła.
Reesa ogarnęła furia. Do diabła, powinienem być tam w górze! Pomimo skąpych racji żywnościowych i potwornej harówki wciąż czuł się mocny i pełen energii.
Sieć rozerwała się z trzaskiem.
Rozgniewany Rees dopiero po chwili zrozumiał, co się stało. Skupił całą uwagę na małym punkcie na niebie.
Piloci podejmowali desperackie wysiłki, ale z sieci zostały tylko strzępy.
Flotylla drzew gwałtownie zadygotała i zniknęła w obłoku dymu. Ludzie kurczowo się skręcali, bezwładnie unoszeni prądem powietrznym. Uwolniona maszyna dostawcza zawisła w powietrzu, jakby niepewna, co ma robić dalej. Rees zauważył, że jakiś człowiek wciąż przywiera do jej boku.
Urządzenie opadało, zataczając łuk. Powoli zbliżało się do Pasa.
Rees mocno przywarł do lin. Dokąd zmierza ta cholerna maszyna? Oddziaływały na nią pola grawitacyjne jądra gwiazdy i Rdzenia Mgławicy. Na razie silniejsze okazywało się pole grawitacyjne Rdzenia, ale jak szybko maszyna może opaść w pobliże gwiazdy, by znaleźć się pod jej wpływem?
Maszyna dostawcza mogła przebić się przez strukturę Pasa jak pięść przez mokry papier.
Należało się liczyć z ogromną ilością ofiar śmiertelnych. Utraciwszy integrację, Pas uległby rozerwaniu, miotany siłą własnego obrotu. Pierścień kabin, bezwładnie zwisających rur, kawałków lin i cierpiących męczarnie ludzi poszedłby w rozsypkę, a pozostali przy życiu samotnie tkwiliby w powietrzu, czekając, aż wciągnie ich Rdzeń…
Wyobraźnia podsuwała Reesowi kolejne możliwości. Gdyby maszyna nie trafiła w Pas, tylko leciała dalej i uderzyła w jądro gwiazdy? Przypomniał sobie, jak wielkie kratery zostawiły po sobie krople deszczu na dole studni grawitacyjnej w warunkach pięciu g. Jaki byłby efekt upadku ważącej wiele ton maszyny dostawczej? Zapewne Pas i jego mieszkańcy zostaliby pokryci ogromną warstwą stopionego żelaza. Być może doszłoby nawet do naruszenia struktury gwiazdy.
Po Reesie przesunął się cień spadającej maszyny. Zadarł głowę i patrzył na nią jak urzeczony. Wyraźnie było widać wyloty dystrybutora i klawiaturę. Reesowi przypomniały się bardziej spokojne czasy, kiedy stało się w kolejce po towary na Krawędzi Tratwy.
Po chwili ujrzał człowieka, który wciąż przywierał do zniszczonego boku maszyny. Mężczyzna był chudy i ciemnowłosy; sprawiał wrażenie spokojnego. Przez moment patrzył Reesowi prosto w oczy, a potem zniknął, uniesiony rotacją maszyny. Wydawało się, że maszyna jest blisko, na wyciągnięcie ręki. Zaczęła sunąć bokiem. Przeleciała kilkanaście metrów od Pasa. Kiedy zbliżyła się do jądra gwiazdy, gwałtownie zakrzywiła trajektorię, a potem została gwałtownie odrzucona.
Człowiek, który przywierał do boku urządzenia, wydawał się mały jak pyłek.
Maszyna opadła łukiem w kierunku Rdzenia i skurczyła się do rozmiarów plamki, która znikła w nieskończoności.
Sześć rozproszonych drzew skupiło się w jednym miejscu. Przy akompaniamencie okrzyków rzucano liny robotnikom.
Utrata maszyny sprawiła Reesowi niemal fizyczny ból. Kolejna część skromnego dziedzictwa człowieka została zmarnowana na skutek głupoty i błędów. Każda taka zmniejszała szansę na przetrwanie kilku następnych generacji.
Przypomniał sobie, co Pallis opowiedział mu o kalkulacjach Deckera. Przyszły lider rewolucji ponuro napomknął, że nie obawia się utraty gospodarczego prymatu nad Pasem, pomimo że zamierza mu podarować maszynę dostawczą. Czyżby działał z premedytacją? Czy pozwolono ludziom zginąć i pozbyto się niezastąpionego urządzenia tylko po to, aby uzyskać krótkotrwałą przewagę polityczną?
Rees miał wrażenie, że jest zawieszony nad próżnią niczym nieszczęśnicy zagubieni podczas katastrofy; jednak otchłanią nie było dla niego powietrze, tylko nikczemność ludzkiej natury.
Na początku następnej szychty Cipse osłabł tak bardzo, że Rees uzgodnił z Grye’em i resztą, iż powinno się go zostawić na Pasie. Kiedy Rees wyszedł na powierzchnię jądra gwiazdy, zrelacjonował Rochowi sytuację. Starał się mówić rzeczowo, pokornym, wręcz przepraszającym tonem. Roch zmarszczył krzaczaste brwi i groźnie na niego spojrzał, ale milczał. Rees wrócił do czeluści gwiazdy.
W połowie szychty Rees udał się na powierzchnię, żeby odpocząć. Natychmiast ujrzał Cipse’a. Nawigator był owinięty brudnym kocem i próbował dosięgnąć płyty kontrolnej krzesła.
Rees podszedł do Cipse’a. Wyciągnął rękę i bardzo delikatnie położył rękę na ramieniu naukowca.
— Cipse, co się dzieje, do cholery? Niech to diabli, jesteś chory. Miałeś zostać na Pasie.
— Obawiam się, mój młody przyjacielu, że nie miałem wielkiego wyboru. — Cipse zwrócił oczy na Reesa.
Uśmiechnął się. Z jego twarzy zupełnie odpłynęła krew.
— Roch…
— Tak. — Cipse przymknął oczy. Wciąż manipulował urządzeniami sterowniczymi na krześle.
— Masz coś do powiedzenia, ty gnoju z Tratwy? — Rees obrócił krzesło. Zobaczył przed sobą fałszywą, roześmianą gębę Rocha. Usiłował znaleźć jakieś wyjście z sytuacji, znaleźć odpowiednią dźwignię, która mogłaby wywrzeć wpływ na tego zwalistego człowieka i uratować Cipse’a, ale racjonalizm ustąpił miejsca fali gniewu.
— Roch, ty łajdaku — syknął. — Mordujesz nas, a jednak nie jesteś aż tak winny, jak ludzie tam na górze, którzy pozwalają ci to robić.
— Nie jesteś zadowolony, gnoju z Tratwy? — Roch szyderczo się wykrzywił, udając zdziwienie. — Wiesz, coś ci powiem. — Dźwignął się na nogi. Z posiniałą twarzą i zaciśniętymi pięściami uśmiechnął się do Reesa. — Dlaczego nic nie robisz? No, dalej. Złaź z tego krzesła i zmierz się ze mną. Jeśli uda ci się mnie pokonać, będziesz mógł zabrać swojego przyjaciela na górę.
Читать дальше