— Michael — w głosie Harry'ego zabrzmiało napięcie. — Splin atakuje ziemiostatek.
Michael Poole spoczywał na kanapie, czując na piersi ciężar dwukrotnego g „Kraba”. Dookoła otaczały go przyjemnie znajome, przygaszone światła kopuły mieszkalnej statku.
Ponad nim, dokładnie przed rozpędzonym „Krabem”, splin, którego postanowili doścignąć, majaczył niczym zniekształcona twarz, powiększając się zauważalnie. Inne statki orbitowały wokół splina w powolnym, skomplikowanym tańcu. Cała sytuacja wyglądała niemal przyjemnie: spokojnie i bezdźwięcznie.
Poole odczuwał zmęczenie, jego zdolność do dostosowywania się do ciągle zmieniającej się sytuacji byłana wyczerpaniu. Leżąc, czuł się tak, jakby powróciły bezcenne dni samotnej wędrówki przez chmurę Oorta.
Shira płakała cicho na sąsiedniej kanapie, jej kruche ciało zgniatane było bezlitośnie przez podwójną grawitację. Poole niechętnie odwrócił się w jej stronę. Dostrzegł wilgoć pod jej oczami i pod nosem, zaczerwienione plamy na policzkach, oczy niczym dwie krwawe rany. Bezcielesna głowa Harry'ego unosiła się w cieniu parę stóp nad nimi z enigmatycznym wyrazem twarzy.
— Cholera jasna — powiedział Poole. — Harry, włącz obraz ziemiostatku.
Fragment kopuły stał się nieprzejrzysty, przesłonił splina i jego bezsilne ludzkie towarzystwo. Potem pojawiła się na niej łososiowa smuga, odwrócona do góry nogami, trawiaście zielona płaszczyzna, kuliste cielsko kadłuba. Niewielki ziemiostatek w kształcie pucharka wisiał skarlały pod brzuchem atakującego okrętu niczym absurdalna ozdoba, zwracając się ulegle do splina kopułą z materiału xeelee i odwracając od niego trawiastą powierzchnię. Wiśniowe światło wystrzeliło z wnętrza splina, przygaszając blask Jowisza. Ziemiostatek zauważalnie zadygotał.
— Gwiazdołamacze wyszeptała Shira, przypatrując się temu rozszerzonymi oczami. — Splin używa gwiazdołamaczy.
— A czego się spodziewałaś? — odparł ponuro Poole. — Czy materiał xeelee może się im oprzeć?
— Nie wiem. Może przez jakiś czas. Ziemiostatek nie jest okrętem wojennym. Michael.
Poole zmarszczył czoło. Na powiększonym i elektronicznie wyostrzonym obrazie na ścianie kopuły, wyloty miotaczy osobliwości stanowiły wyraźne słabe punkty pancerza statku. Zapewne szok przyczynowosciowy wciąż jeszcze ograniczał siłę ognia i dokładność splina. Lecz jeśli splinowi uda się trafić w któryś z tych otworów, wszystko będzie skończone, bez względu na odporność magicznej substancji xeelee.
Nagle z jednego z wylotów buchnął dym, potem płomienie. Światło miało intensywnie niebieskie zabarwienie, o pokaźnym nadfioletowym komponencie. Poole, przyzwyczajony do bezdźwięcznego migotania broni świetlnej i cząsteczkowej, patrzył na to przytłoczony i zadziwiony, odczuwając własną słabość. Dwa świetlne punkty, intensywnie jaskrawe i wirujące wokół siebie, wystrzeliły z miotacza i okrążając kolumnę dymu i blasku spiralnym ruchem, pomknęły ku cierpliwej masie Jowisza.
— Co to było, do licha? — zapytał Harry.
— Osobliwości — sapnął Poole. — Nie do wiary. Skorzystali z miotacza. Odpalili dwie ze swoich osobliwości. Przyjaciele się bronią. Może Berg…
— Nie. — Shira doskonale panowała nad swoją wilgotną od łez twarzą. — To nasz projekt. Rozpoczęli realizację projektu. — Gdy patrzyła na obraz na ścianie kopuły, jej oczy lśniły jasno, wręcz radośnie.
Znów zapłonęło światło gwiazdołamacza. Przeładowana nadmiarem danych kopuła sczerniała, obraz zgasł, zapadając się ku środkowi, potem ekran znów stał się przejrzysty.
Bezpośrednio nad Poofe'em ścigany przez niego splin zawracał, połyskując złowieszczo stanowiskami dział.
— Chyba nas zauważyli — stwierdził Harry.
Brzuch splina zbliżał się do ziemiostatku niczym gigantyczna pokrywka. Wylot najbliższego działa wciąż oddalony był o wiele jardów.
Berg padła na twarz na powierzchnię kopuły. Cielsko kadłuba przesuwało się nad nią ciche i imponujące niczym wnętrze gigantycznej dłoni. Metalowe konstrukcje, sądząc z ich rozmiarów, mogące być stanowiskami artyleryjskimi, spoglądały wprost na nią. Potem przeszła nad nią olbrzymia rana, wgłębione jezioro krwi i rozdartego ciała. Cos ‹pływało w gęstej, oleistej krwi: symbiotyczne organizmy — albo urządzenia — cierpliwie usuwające najcięższe uszkodzenia. Mając nad sobą akry mięsa rodem wprost z kostnicy, zaczęła się dławic. Oczywiście, nie dobiegał do niej żaden dźwięk ani zapach. Splin wciąż znajdował się jeszcze poza atmosferą ziemiostatku.
Czy materiał xeelee oprze się uzbrojeniu splińskiego okrętu? Może i nie. Ale na pewno stanowić będzie przynajmniej częściową osłonę…
Musiała przedostać się do wnętrza kopuły.
Starając się ignorować zawieszony nad nią cielisty strop, czołgała się na brzuchu w stronę otworu w kopule.
Była za wolna, cholernie za wolna. Po paru sekundach zatrzymała się, przytuliła policzek do szarego materiału xeelee.
Śmiechu warte. Czołganie niczego nie zmieni, ani na lepsze, ani na gorsze, może jedynie ją spowolnić.
Mrucząc pod nosem słowa zachęty, unikając spojrzeniem wypełniającego niebo koszmaru, podniosła się na kolana, podgięła nogi i stanęła niepewnie.
Jak gdyby w odpowiedzi wszystko dookoła rozjarzyło się wiśniowym blaskiem. Kopuła zadygotała niczym wystraszone zwierzę.
Ponownie upadła na twarz.
Potem, gdy odezwał się miotacz osobliwości, ciało Berg uderzyło o rozdygotany materiał xeelee. Odepchnęła się od powierzchni kopuły, pozostawiając na niej smugi krwi z nosa i rozbitych warg.
Podniosła się ponownie. Pachniało ozonem. Wiatr uderzył ją w pierś, słaby w rozrzedzonym powietrzu. Bliźniacze punkty światła — niewątpliwie osobliwości — wspięły się ku niebu na kolumnie dymu, wirując wokół siebie niczym zaaferowane świetliki. Krzyknęła ochryple: wyglądało na to, że pozytywni bohaterowie nareszcie wzięli się do dzieła…
Lecz wtedy dostrzegła, że kolumna dymu, na której unosiły się osobliwości, niemal ociera się o powierzchnię kopuły, przeciska się precyzyjnie przez szczelinę między kopułą a ociężałym brzuchem splina i wygina ku Jowiszowi.
Przyjaciele nie próbowali zaatakować splina, nie usiłowali się bronić. Wystrzeliwali swe osobliwości w stronę Jowisza. Nawet w takiej chwili obchodził ich jedynie ten cholerny projekt.
— Dupki — oznajmiła Berg i rzuciła się do biegu.
Ignorując ból w płucach spowodowany rzadką atmosferą, intensywny smród rozgrzanego powietrza, porywiste wiatry i rozdygotaną kopułę, usiłowała zastanowić się, co powinna zrobić po dotarciu do wylotu miotacza. Rury miały jakieś trzy stopy średnicy i czekał ją dwudziestojardowy upadek do wnętrza kopuły. Zapewne będzie mogła ześliznąć się przez pierwsze parę jardów, a potem przyhamować przy użyciu dłoni i stóp…
Ogień gwiazdołamacza zapłonął upiornie dookoła niej. Porzucając zdroworozsądkowe planowanie, osłoniła twarz ramionami i skoczyła głową naprzód do lufy miotacza.
Choć stanowiska ogniowe splina musiały już być otwarte — i chociaż okręt wojenny z przyszłości musiał wyglądać niczym przesłaniająca niebo cielista ściana, masywna i groźna, w oczach ludzi z tej epoki samotny statek pędził ku nim od strony towarzyszącej im flotylli, kierując się wprost na splina po krzywej wywołującej przeciążenia rzędu 2g.
Jasoft Parz nie mógł w to uwierzyć.
Statek miał około mili długości. Jego ognie wylotowe tryskały z bloku lodu kometarnego pochodzenia, przytwierdzonego do długiej, ażurowej łodygi z metalu zwieńczonej przezroczystą kopułą mieszkalną. Kopuła stanowiła plamę mglistego światła. Jasoft wyobrażał sobie, że dostrzega poruszające się w jej wnętrzu istoty, prawdziwych ludzi.
Читать дальше