Wtedy rekonfiguracja, pozornie przypadkowe przesunięcia, zaczęła się na nowo.
Berg opuściła bezradnie ręce.
— Cholera jasna — powiedziała. — Zasłużyłam na to za moją pewność, że pójdzie mi łatwo. — Chwyciła Jaara za ramię, mężczyzna spojrzał na nią bezbarwnym wzrokiem. — Posłuchaj, Jaar, musisz wyleźć z lej swojej skorupy i pomóc mi przy tym. Sama nie dam sobie rady.
— Pomóc ci przy czym?
— Przy odpaleniu osobliwości.
Jaar potrząsnął przecząco głową. Trudno było mieć pewność, ale Berg wydawało się, że niemal uśmiecha się do niej, z cierpliwością tolerując jej ignorancję.
— To bezcelowe. Już ci tłumaczyłem, że bez tych utraconych trzydziestu procent nie zdołamy zakończyć projektu…
— Niech cię szlag — wrzasnęła, przekrzykując wzmagający się wiatr. — Nie zamierzam wystrzelić tego cholerstwa w stronę Jowisza! Posłuchaj mnie. Chcę, żebyś pomógł mi w walce z tym splinem…
Jaar pokręcił głową, wyraźnie zdezorientowany i wystraszony, i spróbował uwolnić się z jej uchwytu.
— Co się z wami dzieje? Wiem, że projekt był ważniejszy od waszego życia, ale zakończył się fiaskiem! Dlaczego nie pomożesz mi was uratować?
Patrzył na nią tak, jakby mówiła w języku, którego już nie rozumiał.
Rozległ się jęk przypominający zew jakiegoś wielkiego zwierzęcia. Kuląc się odruchowo, spojrzała w górę, całe akry kopuły płonęły już białym ogniem, całe połacie zwijały się z gorąca, odsłaniając gwiazdy. Tworzywo xeelee wisiało na krawędziach otworów niczym strzępy spalonej skóry.
Zrozumiała, że być może pozostało jej zaledwie parę sekund do całkowitej awarii urządzeń — albo do ostatecznego rozpadu systemu zabezpieczeń, a wtedy pozostanie jej jedynie grać w bilarda tysiącem uwolnionych spod kontroli czarnych dziur wielkości miejskiej dzielnicy — albo do zawalenia się tego cholernego stropu…
A ona o mały włos nie zmarnowała ich, trzymając tego faceta za rękę.
— Jaar krzyknęła wasz projekt diabli wzięli. Jedyną możliwością jego powodzenia, w przyszłości, jest rozpoczęcie wszystkiego od nowa. Wytworzenie nowych osobliwości, zbudowanie następnego ziemiostatku. Ale nie pozostało nam wiele możliwości. Nie możemy uciekać, ponieważ z silnika, jak i z kopuły, pozostał tylko żużel. Możemy jedynie walczyć. Jaar, musisz mi w tym pomóc. Musimy zniszczyć splina, zanim on zniszczy nas.
Wciąż to samo puste spojrzenie, tępo otwarte usta.
Zirytowana wbiła mu pięść w ramię.
— To dla dobra projektu. Jaar. Projektu. Musisz przeżyć i znaleźć sposób na jego wskrzeszenie. Chyba to rozumiesz, prawda, Jaar?
Kolejny fragment kopuły rozpadł się w deszczu wirujących odłamków. Zamigotało światło gwiazdołamacza.
Jasoft Parz latał po całym oczodole niczym ziarno grochu w filiżance. Fragmenty rozbitego urządzenia podtrzymującego życie trzepotały na końcu pępowiny jak niedorzeczne, metalowe łożysko. Ściany komory były miękkie i elastyczne, a płyn wewnątrzustrojowy stanowił doskonały amortyzator.
Wydało mu się to prawie zabawne.
Samo urządzenie stanowiło żałosny widok. Wymontował tyle elementów w poszukiwaniu sposobu rozpalenia swego ogniska — nie wspominając o zmarnowaniu połowy swojego zapasu powietrza dla podtrzymania ognia, że trudno mu było uwierzyć, by mogło utrzymać go przez życiu dłużej niż przez kilka minut.
Wątpił, by teraz miało to większe znaczenie, bez względu na wynik tej krótkiej, zawziętej bitwy. Nie sądził, by akurat jemu pozwolono ją przeżyć.
A jednak wcale go to nie obchodziło. Od lat nie czuł podobnego spokoju.
Prowizoryczny namiot tlenowy wciąż jeszcze się trzymał, mimo turbulencji i falowania płynu wewnątrzustrojowego, iskrzący elektryczny płomień skwierczał w zetknięciu z nagim nerwem splina. System nerwowy zdezorientowanego stworzenia zalewać musiały fale cierpienia. Przez zasnuwającą się mgłą soczewkę splina dostrzegał strumienie wiśniowego światła, smugi ognia omiatające przestrzeń. A więc promienie gwiazdołamaczy ostrzeliwały zbliżający się statek fazowy. Lecz nawet on widział, jak niecelne i chaotyczne były to strzały.
Pierwszy raz dopuścił do siebie myśl, że być może jego plan jednak się powiedzie.
— Jasotcie Parz. — Syntetyczny, przetłumaczony głos qaxa, jak zauważył z rozbawieniem Parz, wciąż był tak miarowy i pozbawiony znaczenia, jak komputerowo generowane informacje o terminach podróży… lecz stanowił maskę dla wrzasku wściekłości. — Zdradziłeś mnie.
Jasoft roześmiał się.
— Bardzo mi przykro. Ale czego się spodziewałeś? Kto by pomyślał, że tak łatwo jest unieszkodliwić spliński okręt… pod warunkiem, że jest się we właściwym miejscu we właściwym czasie. Tak czy owak, jesteś w błędzie. Prawda jest taka, że sam siebie zdradziłeś.
— Jak to?
— Przez swą nieznośną pobłażliwość — odparł Parz. Byłeś tak pewien łatwego zwycięstwa. Cholera jasna, qaxie, ja wynurzyłbym się z tego portalu, strzelając ze wszystkich dział — rozniósł tych ludzi z przeszłości, zanim zdążyliby zrozumieć, co się w ogóle dzieje! Ale nie ty — chociaż wiedziałeś przecież, że Przyjaciele Wignera być może zorganizowali opór przeciw w twojej flocie… I, co gorsze, zabrałeś ze sobą mnie — człowieka, jednego z twych wrogów — w najwrażliwsze miejsce swego okrętu tylko po to, by zwiększyć smak swego triumfu. Pobłażliwość, qaxie!
— Wciąż jeszcze kontroluję tego splina — odparł qax. — Jego procesy tłumiące ból nie były przygotowane na poradzenie sobie z uszkodzeniami, jakie spowodowałeś. Lecz obwody heurystyczne usuną zakłócenia w kilka sekund. A ty, Jasotcie Parz, możesz przygotować się na przybycie limfobotów, które usuną przyczynę uszkodzenia…
— Omdlewam z przerażenia — odparł sucho Parz. Za zamglonym oknem soczewki jego podobnej do batysfery celi płonął ogień zbliżającej się z wielką prędkością komety. Silnik fazowy lśnił niczym małe słońce. — Lecz nie sądzę, by pozostało ci nawet te kilka sekund, qaxie.
Miotany bólem splin zamknął swą wielką powiekę.
Tuba miotacza, zawieszona pod uszkodzoną kopułą, wysunęła się w dół. W końcu dotknęła krystalicznej posadzki pod stopami B erg i wtopiła się w nią bez śladu spojenia. Dwie ogniste osobliwości przysunęły się niezauważalnie bliżej lufy miotacza, jakby ciesząc się z perspektywy wystrzelenia w kosmos. B erg poczuła subtelną zmianę w otaczającym ją polu grawitacyjnym; przypominało to trzęsienie ziemi i odniosła wrażenie, że zapada się w głąb swego żołądka.
— Teraz posłuchaj — powiedziała szybko, odwracając się do Jaara. — Oto, czego od ciebie chcę. Masz przekonfigurować to cholerstwo tak, by po wystrzeleniu pary osobliwości szczyt ich trajektorii znalazł się we wnętrzu splina. Ale to nie wszystko. Chcę, by osobliwości połączyły się dokładnie wtedy, gdy zatrzymają się w centrum splina. Rozumiesz?
Jaar spojrzał na nią, początkowo ewidentnie nie pojmując jej słów. Potem dotarło do niego ich znaczenie. Jego oczy zwęziły się raptownie.
— Jak szybko potrafisz to zrobić? — zapytała.
— Tylko popatrz.
Zderzenie, gdy już do niego doszło, miało w sobie coś rodem z baletu.
Silnik fazowy pokrył pęcherzami wielkie połacie wijącego się cielska splina. Michael odruchowo wzdrygnął się i cofnął przed połacią okrwawionego ciała nad swoją głową. Lecz splin najwyraźniej wciąż nie mógł należycie zareagować. Dziwne wiśniowe promienie, przesuwające się z prędkością światła rozdarcia czasoprzestrzeni, nie gasły ani na moment, lecz strzelały na oślep, nieodmiennie chybiając „Kraba”.
Читать дальше