— Robimy novą — krzyknął Ender. Chłopcy wybuchnęli śmiechem.
Podzielili się na grupy, podkurczyli nogi i trzymając się za ręce uformowali przy ścianie trzy gwiazdy. — Wymijamy ich i dolatujemy do bramy. Już!
Na ten sygnał gwiazdy rozpadły się, a każdy z chłopców wystrzelił w innym kierunku, lecz pod takim kątem, by odbić się od ściany i popłynąć ku drzwiom. Ponieważ wrogowie znaleźli się w samym środku sali, gdzie zmiany kursu były o wiele trudniejsze, Starterzy bez trudności przeprowadzili cały manewr.
Ender ustawił się tak, by po starcie trafić w zamrożonego żołnierza, którego przed chwilą użył jako pocisku. Chłopiec nie był już zamrożony; pozwolił, by Ender go chwycił, okręcił wokół siebie i posłał ku bramie. Niestety, w rezultacie tej akcji sam Ender popłynął w przeciwną stronę, i to ze zmniejszoną znacznie szybkością. Jako jedyny ze swoich żołnierzy dryfował dość wolno w stronę krańca sali treningowej, gdzie zebrali się przeciwnicy. Zmienił pozycję, by widzieć, jak jego żołnierze docierają bezpiecznie do bramy.
Tymczasem rozwścieczeni, zdezorganizowani napastnicy właśnie go zauważyli. Ender przeliczył, jak szybko dotrze do najbliższej ściany, gdzie mógłby odbić się znowu. Nie dość szybko. Kilku chłopców wystartowało już ku niemu. Ender ze zdumieniem dostrzegł wśród nich twarz Stilsona. Drgnął pojmując, że się pomylił. Mimo wszystko była to identyczna sytuacja, tyle że tym razem tamci nie będą czekać na wynik walki sam na sam. Nie mieli przywódcy, o ile zdołał się zorientować, i wszycy byli o wiele więksi od niego.
Na kursie walki wręcz dowiedział się jednak sporo na temat operowania ciężarem ciała i o fizyce obiektów ruchomych. Oni mogli tego nie wiedzieć; podczas bitew prawie nigdy nie dochodziło do spotkań bezpośrednich — żołnierz rzadko zderzał się z niezamrożonym przeciwnikiem. W ciągu kilku sekund, jakie mu pozostały, Ender starał się przygotować do spotkania ze swymi gośćmi.
Szczęśliwie wiedzieli o walce w nullo nie więcej od niego, a ci, którzy próbowali go uderzyć, stwierdzili, że cios nie wywiera oczekiwanego efektu, gdy ciało atakującego przesuwa się do tyłu prawie tak samo szybko jak pięść do przodu. Ender zorientował się jednak, że w grupie było kilku poważnie myślących o łamaniu kości. Nie miał zamiaru na nich czekać.
Złapał za ramię któregoś z „bokserów” i pchnął go z całej siły. To odsunęło go z drogi pozostałych, choć nadal nie zbliżył się ani trochę do bramy.
— Zostać tam! — krzyknął do swych przyjaciół, najwyraźniej planujących wyprawę ratunkową. — Nie ruszajcie się stamtąd!
Ktoś złapał go za piętę, dostatecznie mocno, by Ender miał się o co oprzeć. Z całej siły uderzył stopą w głowę i ramię napastnika. Tamten krzyknął i puścił go. Gdyby zrobił to wcześniej, nie ucierpiałby tak bardzo, a Ender mógłby się lepiej odepchnąć. Trzymał jednak mocno; w efekcie miał naderwane ucho i pryskał krwią na wszystkie strony, Ender zaś płynął jeszcze wolniej.
Znów to robię, pomyślał. Ranie ludzi tylko po to, by ocalić siebie. Czemu nie zostawią mnie w spokoju, żebym nie musiał robić im krzywdy?
Jeszcze trzech chłopców zbliżało się do niego. Tym razem działali wspólnie, ale i tak najpierw musieli go chwycić. Ender ustawił ciało w ten sposób, by dwóch z nich mogło go złapać za nogi, pozostawiając ręce wolne do rozprawienia się z trzecim.
Chwycili przynętę. Ender złapał trzeciego z napastników za koszulę, pociągnął mocno i uderzył hełmem w twarz. Znów krzyk i deszcz krwi. Tamci próbowali wykręcić mu nogi. Cisnął tego z krwawiącym nosem na jednego z nich. Zderzyli się i przeciwnik puścił nogę. Teraz już bez trudu wykorzystał chwyt trzeciego, by kopnąć go w krocze i odbić się w stronę bramy. Wystartował nie najlepiej, więc leciał niezbyt szybko, ale to już nie miało znaczenia. Nikt go nie gonił.
Dotarł do wyjścia. Koledzy pochwycili go i podawali sobie aż do bramy śmiejąc się i klepiąc go po ramionach.
— Ty draniu! — powtarzali. — Ty potworze! Jak błyskawica! — Na dzisiaj koniec ćwiczeń — oznajmił Ender.
— Jutro wrócą znowu — stwierdził Shen.
— Nic im z tego nie przyjdzie. Albo zjawią się bez skafandrów i wtedy załatwimy ich tak, jak dzisiaj, albo w skafandrach, więc będziemy ich mogli zamrozić.
— Zresztą — dodał Alai — nauczyciele nie pozwolą, by coś takiego się powtórzyło.
Ender przypomniał sobie, co mówił Dink. Nie był pewien, czy Alai ma rację.
— Hej, Ender! — krzyknął jeden ze starszych chłopców, gdy wychodzili z sali. — Jesteś nikim, chłopie! Nikim!
— To mój dawny dowódca, Bonzo — wyjaśnił Ender. — Chyba mnie nie lubi.
Późnym wieczorem Ender sprawdził na komputerze wszystkie spisy. Czterech chłopców zgłosiło się do lekarza: z naruszonymi żebrami, z uszkodzeniem jąder, z naderwanym uchem, ze złamanym nosem i obluzowanymi zębami. Przyczyna wypadku była we wszystkich przypadkach ta sama:
PRZYPADKOWE ZDERZENIE W ZERO G
Jeśli nauczyciele pozwolili, by znalazło się to w oficjalnym raporcie, to najwyraźniej nie zamierzali nikogo karać za tę nieprzyjemną bójkę w sali treningowej. Czy nie mają zamiaru zrobić czegoś w tej sprawie? Nie obchodzi ich, co się dzieje w szkole?
Ponieważ wrócił do koszar wcześniej niż zwykle, Ender wywołał na komputerze grę fantasy. Dawno już tego nie robił. Tak dawno, że komputer umieścił go nie tam, gdzie ostatnio przerwał. Zaczął przy zwłokach Olbrzyma. Tyle, że teraz trudno było je rozpoznać. Musiałby odejść kawałek i przyjrzeć się im z daleka. Ciało rozsypało się tworząc niewielki pagórek opleciony trawą i zielskiem. Jedynie twarz Olbrzyma dawała się jeszcze rozróżnić — biała kość podobna do wapienia, odsłoniętego na starym, wietrzejącym wzgórku.
Ender nie cieszył się perspektywą walki z dziećmi-wilkami, ale ku jego zdziwieniu już ich nie spotkał. Może, raz zabite, znikały na zawsze.Ta myśl sprawiła, że posmutniał.
Przedostał się do podziemi i tunelami na urwisko ponad cudownym lasem. Znów rzucił się w dół i znów pochwyciła go chmura i przeniosła do komnaty w wieży zamku.
Wąż zaczął rozwijać się z dywanu i tym razem Ender się nie wahał. Nadepnął na jego głowę i przygniótł mocno. Wąż wił się i skręcał, a Ender dociskał go coraz mocniej do kamiennej podłogi. Wreszcie znieruchomiał. Ender podniósł go i potrząsnął, aż odwinął się do końca i wzór na dywanie zniknął. Potem, ciągle wlokąc węża za sobą, zaczął się rozglądać za wyjściem.
Zamiast tego znalazł lustro. A w lustrze zobaczył twarz, którą rozpoznał natychmiast. To był Peter; krew kapała mu po brodzie, a z ust wystawał ogon węża.
Ender wrzasnął i odepchnął od siebie pulpit. Kilku chłopców na sali zaniepokoił jego krzyk, ale przeprosił wyjaśniając, że nic się nie stało. Odeszli. Spojrzał na ekran. Jego postać wciąż tam była i patrzyła w lustro. Próbował podnieść jakiś mebel, by rozbić zwierciadło, ale nie potrafił ich poruszyć. Lustro nie dało się zdjąć ze ściany. W końcu Ender cisnął weń wężem. Rozprysnęło się, odsłaniając dziurę w murze. Z tej dziury wypełzły dziesiątki maleńkich węży, raz po raz kąsających figurkę Endera. Odrywając je od siebie gorączkowymi ruchami, postać upadła i zginęła pod stosem wijących się ciał. Ekran poczerniał i pojawił się tekst:
GRASZ DALEJ?
Ender wyłączył się i odsunął pulpit. Następnego dnia kilku dowódców zjawiło się u Endera osobiście albo przysłało żołnierzy. Zapewnili go, że nie ma się czym martwić, że większość uważa jego treningi za świetny pomysł i powinien je kontynuować. I żeby się upewnić, że nikt nie będzie mu przeszkadzał, przyślą paru starszych żołnierzy, którym przydadzą się dodatkowe zajęcia.
Читать дальше