Na korytarzu zatrzymał się w niezdecydowaniu. Chciał pójść do kabiny nawigacyjnej lub łącznościowej, ale rozsądniej było wrócić do magazynu, bo jeśli Dick i Marianna już tam są, to na pewno będą się niepokoić,
Pobiegł tam, ale magazyn był pusty. Nikt tam nie zaglądał. No cóż, trzeba iść i obudzić tych śpiochów, pomyślał i mimo woli wyobraził sobie, jak stanie przed nimi w mundurze kosmonauty i powie: „Wy tu sobie śpicie, a gwiazdy na nas czekają…”
Nie gasząc pochodni nawet w oświetlonym korytarzu wszedł szybkim krokiem do hangaru i przeciął go na ukos. Tym razem droga okazała się o wiele krótsza niż wczoraj, bo już przyzwyczaił się do statku. W przodzie ukazało się jasne światło — pokrywa włazu była otwarta. Dick i Marianna zapomnieli go zamknąć. To zresztą tutaj nie było ważne, bo na takiej wysokości i w śniegu żadnych zwierząt pewnie nie było, bo i co niby miałyby tu robić?
Oleg zmrużył oczy i postał tak chwilę, aż oczy przywykły do światła słonecznego. Słońce stało wysoko, noc dawno minęła. Oleg otworzył oczy i przestraszył się.
Nie dostrzegł żadnych śladów Dicka i Marianny, bo padający w nocy śnieg wszystko zasypał i wyrównał. Nic, tylko śnieg bez jednej chociażby ciemnej plamy.
— Hej! — powiedział półgłosem. Było tak cicho, że strach było tę ciszę zakłócić.
Niemal w tej samej chwili zauważył, jak coś białego poruszyło się w okrągłym cieniu statku, o jakieś dwadzieścia metrów od drabiny.
Była tam niewysoka, obła zaspa. I zwierzę, białe, niemal zlewające się ze śniegiem, jakiego Oleg nigdy przedtem nie widział podobne do jaszczurki, tylko że kudłate i długie na jakieś cztery metry, ostrożnie rozgrzebywało tę zaspę, jakby bało się spłoszyć zdobycz. Oleg jak zaczarowany patrzył na zwierzę i czekał, co będzie dalej, bo nie kojarzył śnieżnego wzgórka z miejscem noclegu Dicka i Marianny. Nawet już wtedy, kiedy łapy zwierzęcia zgarnęły śnieg z ciemnej płachty, nadal stał nieruchomo.
Ale w tym momencie obudził się Dick, który przez sen usłyszał ruch zwierzęcia i poczuł jego obcy, groźny zapach. Chwycił nóż i spróbował wyskoczyć spod namiotu, ale zaplątał się w kocach. Olegowi wydawało się, że zaspa nagle wybuchła, trysnęła w górę strumieniami śniegu i kłębowiskiem futer, a zwierzę, zupełnie nie przestraszone tą eksplozją, schwytało szponiastymi łapami skóry i przydusiło je do śniegu.
Oleg-mieszkaniec lasu, wymacał nóż u pasa i już przygotowywał się do skoku, usiłując wypatrzyć, gdzie ten biały zwierz — ma najczulsze miejsce, w które należy wbić żelazo, a Oleg-mieszkaniec statku i syn mechanika, zamiast noża wyszarpnął zza pasa blaster, ale nie wystrzelił. Był wysoko i za daleko. Zeskoczył w śnieg i ściskając broń w ręku, rzucił się w kierunku zwierzęcia. Drapieżnik zobaczył go, uniósł pysk i warknął. Widocznie uznał go za konkurenta do zdobyczy. Wtedy, już nie lękając się trafić Dicka, Oleg zatrzymał się i władował błyskawicę w wyszczerzoną paszczę zwierzęcia.
Kiedy Dick z Marianną, już najedzeni, ruszyli na obchód statku i zaczęli potem znosić do wyjścia wszystko to, co trzeba było zabrać ze sobą, Oleg wszedł na samą górę, do kabiny nawigacyjnej. Wołał ze sobą Dicka, ale bez skutku, bo tamtemu dość było samej zdobyczy. Nie poszła z nim również Marianna, której pokazał, gdzie znajduje się szpitalik. Siedziała tam teraz i wybierała lekarstwa oraz narzędzia, które opisała jej Aggie A trzeba się było naprawdę spieszyć, bo znów zaczął padać śnieg i wyraźnie się oziębiło. Jeszcze dzień i z gór nie można się będzie wydostać. Śnieg będzie walił przez wiele dni, a temperatura spadnie do minus pięćdziesięciu stopni. Dlatego właśnie Oleg znalazł się w kabinie nawigacyjnej sam.
Postał chwilę w niezwykłym otoczeniu aparatów w samym środku statku, którego stworzenie było nie do pomyślenia bez milionów ludzkich umysłów i całych tysięcy lat ziemskiej cywilizacji Oleg nie odczuwał ani przerażenia, ani beznadziejności. Wiedział, że teraz wioska, przynajmniej dla niego, przestała być pępkiem świata, że przekształciła się co najwyżej w prowizoryczna, tymczasową kryjówkę na te parę lat, zanim statek nie stanie się prawdziwym domem, zanim nie zrozumieją go na tyle, aby przy jego pomocy znaleźć sposób zawiadomienia o sobie Ziemi. A w tym celu konieczne jest, starsi mówili o tym tysiące razy, przywrócenie awaryjnej łączności Niech to będzie nie zaraz, niech to będzie za wiele lat bo tego przecież trzeba się nauczyć. Oleg wszedł do kabiny radiowej, bo Stary powiedział mu, gdzie znajdzie informatory i instrukcje łącznościowe, które trzeba przeczytać i zrozumieć, dopóki jeszcze żyje Stary i Siergiejew, którzy mogą pomoc Olegowi i tym, którzy przyjdą po Olegu.
W kabinie radiowej panował półmrok i dlatego Oleg nie od razu znalazł skrzynię z kompletem instrukcji. Wyjął książki. Było ich całe mnóstwo i nie wiadomo, która z nich była ważniejsza… Oleg wiedział jedno prędzej wyrzuci pantofelki matki niż te książki Bardzo chciałby wziąć ze sobą również nieco części i najprzydatniejszych narzędzi, ale wiedział, że trzeba to odłożyć do następne go razu, kiedy pojmie już sens i znaczenie wszystkich tych ekranów i tablic rozdzielczych. No dobrze, można iść.
Kiedy już zabierał się do wyjścia, jego uwagę przykuło słabe migotanie na bocznym pulpicie, przysłoniętym przez fotel operatora Oleg ostrożnie, jak do dzikiego zwierza, zbliżył się do tego miejsca.
Na pulpicie miarowo rozbłyskiwało zielone światełko Zapalało się i gasło.
Oleg spróbował zajrzeć za skośną tablicę, żeby zrozumieć, dlaczego tak się dzieje, ale nic z tego nie wyszło Wtedy usiadł w fotelu i zaczął naciskać guziki na tablicy. Nadal nic się nie zmieniało. Światełko migotało nadal. Co to znaczy? Po co to światełko? Kto je zostawił? Komu ono jest potrzebne? Dotknął dźwigienki, która lekko przesunęła się w prawo. I wtedy zza cienkiej siatki obok światełka rozległ się cichy ludzki głos:
— Mówi Ziemia… Mówi Ziemia… — Potem pisk do taktu z migocącym światełkiem, pisk pełen jakiegoś nie zrozumiałego sensu, a po minucie znowu: — Mówi Ziemia… Mówi Ziemia…
Oleg stracił poczucie czasu. Wciąż od nowa czekał na głos, któremu nie mógł odpowiedzieć, lecz który wiązał go z przyszłością, z chwilą, w której będzie mógł odpowiedzieć.
Do rzeczywistości przywołał go dzwoneczek zegarka naręcznego, który Dick znalazł w swojej kajucie i oddał mu. Zegarek dzwonił co piętnaście minut. Może tak powinno być, a może zegarek był po prostu zepsuty.
Oleg wstał i powiedział głosowi Ziemi.
— Do widzenia.
I ruszył w stronę wyjścia ze statku, ciągnąc za sobą pół worka instrukcji i podręczników, z których nie rozumiał nawet słowa.
Dick i Marianna już na niego czekali pod włazem.
— Już chciałem po ciebie iść powiedział Dick. — Chcesz tu zostać na zawsze?
— Chętnie bym został — odpowiedział Oleg. — Słyszałem, jak mówi Ziemia.
— Gdzie?! — wykrzyknęła Marianna.
— W kabinie radiowej. Powiedziałeś jej, że tu jesteśmy?
— Oni nie słyszą. To tylko jakiś automat. Łączność przecież nie działa, zapomniałaś?
— A może teraz sama się zreperowała?
— Nie — odpowiedział Oleg — Ale na pewno będzie działać.
— Ty to zrobisz?
— Patrz — pokazał Oleg na worek z książkami. Ja się tego wszystkiego nauczę.
Dick mruknął coś pod nosem.
— Diick — przeciągnęła błagalnie Marianna. — Ja tylko polecę tam i posłucham głosu. Na jednej nodze. Chodźmy razem, co?
Читать дальше