— Mówiłem o rządach — ciągnął Obrien. — Ludzie z innych światów nie rozumieją takiego systemu jak wasz, gdzie przywódcy po prostu stają się i nie są ani wybieram, ani mianowani, a więc będziecie musieli…
Powrócił przeszywający ból. Tym razem Obrien zwolnił uczniów i pozwolił Fornriemu i Dalii, by ułożyli go w hamaku. Leżał z zamkniętymi oczami; twarz pokrywał mu pot. Trzymając się rękami za brzuch, powiedział cicho:
— Jeszcze tyle do zrobienia, a tak mało czasu. Prawo, rządy, ekonomia i administracja kolonialna, i cała reszta, a ja jestem tylko głupim mechanikiem i umieram.
Nagle otworzył oczy i raptownie usiadł.
— Dziś znów pięć osób odeszło. Co z nimi?
Fornri i Dalia z zażenowaniem wymienili ukradkowe spojrzenia.
— Może potrzebowali ich we wsi — powiedział przepraszająco Fornri. — Połowy…
— Połowy! Czymże jest pusty żołądek w porównaniu z niewolą lub śmiercią? Czyż nie rozumieją, że nie będzie żadnych połowów, jeśli nie będą mieli Planu?
— Nie rozumieją tego, co chcesz, żeby zrobili — rzekł Fornri. — Może jakbyś powiedział im o tym Planie…
— Jeszcze nie są gotowi. Powinienem był zacząć wcześniej.
Opadł na hamak i zamknął oczy. Słyszał, jak Dalia szepnęła:
— A może Starszy by pomógł?
— On robi co może — odpowiedział Fornri — ale trudno mu kazać im tu siedzieć, skoro uważają, że są potrzebni gdzie indziej. Jutro będzie jeszcze gorzej. Obrien poczuł powracający ból.
Pewnego dnia na zajęciach było tylko piętnastu uczniów, a następnego zaledwie dwunastu. Ból powracał coraz częściej, ale Obrien, gdy tylko mógł, nie zwracał nań uwagi i uparcie kontynuował naukę.
— Musicie zrozumieć ustrój Federacji. Istnieją planety niepodległe, które są jego członkami, planety niepodległe, nie wchodzące w jego skład, oraz planety zależne, będące faktycznie własnością tych pierwszych.
Nudził ich; większość wydawała się spać. Znał prawdę — część prawdy; był po prostu marnym nauczycielem, ale nic lepszego nie mógł wymyślić, by osiągnąć swój cel, a czas uciekał.
— Musicie zacząć jako niezrzeszony świat niepodległy, i uzyskać członkostwo w Federacji, bo w przeciwnym razie, jak mi Bóg miły, skończycie jako czyjaś własność. Nie wiem, jakie warunki muszą spełniać nowi członkowie i dlatego będą wam potrzebni adwokaci. Banu?
Monotonnym głosem Banu wyrecytował nazwiska i adres.
— Wiem, że będziecie musieli umieć pisać i czytać — mówił dalej Obrien. — Wszyscy. Cała ludność, nawet dzieci powyżej pewnego wieku. Dobrze, że znacie już galaktycki, ale nie wystarczy mówić. Jeśli nie będziecie umieli pisać i czytać, nigdy nie dowiecie się, co się dzieje w galaktyce i nie będziecie mogli dbać o własne interesy. W każdym razie ten warunek przyjęcia do Federacji przewiduje, by chyba dziewięćdziesiąt pięć procent ludności umiało pisać i czytać. Po południu zaczniemy lekcje czytania, a kiedy już nauczycie się, będziecie uczyli innych, codziennie, przy każdej okazji. Wszyscy muszą się uczyć.
— Musicie również coś wiedzieć o biurokracji. Istnieje w każdym rządzie. Im większy rząd, tym większa biurokracja. Rząd daje, a biurokracja zabiera, być może nawet nieświadomie. Jeśli nie będziecie wiedzieli, jak z-nią walczyć, ukradnie wam wasz świat spod nóg. Istnieje wprawdzie Urząd Kolonialny, który ma nadzorować administrację zależnych planet, ale w rzeczywistości…
I znów atak bezlitosnego bólu. Schwycił się za brzuch.
— Na co to wszystko? — załkał.
Fornri i Dalia podskoczyli do niego.
— Czy któryś z nich wróci? — jęknął zesztywniały z bólu Obrien.
— Wszyscy mówią, że może jutro — powiedział Fornri.
— Jutro mogę już nie żyć. Wszyscy możemy już nie żyć.
Odtrącił rękę Fornriego, chwiejnym krokiem podszedł do pnia leżącego na skraju polany i usiadł.
— Zbyt długo czekałem, a teraz nie ma już czasu. Nie potrafię was przekonać o grożącym niebezpieczeństwie. Żaden uczeń już nie spał, niektórzy wstali.
— Ta planeta jest uboga — powiedział Obrien — ale ma coś, co jest bezcenne. Jest rajem. Jej ocean i plaże są cudowne. Klimat jest cudowny. Wszystko tu jest piękne.
Z trudem wstał, chwiejąc się na nogach. Fornri chciał go podtrzymać, by nie upadł, ale Obrien odzyskał równowagę i odsunął się.
— Jeśli komuś przyjdzie do głowy założyć na tej planecie ośrodek wypoczynkowy — mówił z przejmującą powagą — jesteście zgubieni. Człowiek ten będzie waszym wrogiem i musicie z nim walczyć na śmierć i życie. Jeśli pozwolicie mu zbudować choć jeden dom wypoczynkowy, powstaną ich dziesiątki lub setki, zanim ktokolwiek zdąży się zorientować. Będziecie musieli przenieść wasze wioski w głąb lasu i jeśli nawet pozwolą wam korzystać z morza, nie będzie mowy o połowach. Uzdrowiska spowodują ucieczkę kolufów i będziecie umierać z głodu. A ja nie umiem was o tym przekonać…
Zmoczył się i usiadł na pniu. Uczniowie stali bez ruchu.
— Z kim ja mam tu pracować — powiedział zrezygnowanym głosem. — Banu, który wszystko pamięta, ale nigdy niczego nie rozumie. Fornri, mój praprawnuk, który wolałby raczej łowić w tym czasie kolufy, ale jest lojalny, i który rozumie, lecz rzadko pamięta. Fornri połykał łzy.
— A Dalia — Obrien z trudem wstał i chwiejąc się objął ją czule, ona zaś płakała z twarzą ukrytą w jego ramionach — jest tutaj nie po to, żeby się uczyć, lecz by uważać, abym się nie rozchorował, a ja jestem bardziej chory niż wam się wydaje.
Odwrócił się.
— A reszta, wszyscy lojalnie zostaniecie tu ze mną, póki nie znajdziecie wymówki, by odejść. To wszystko, co mam i niech mnie szlag trafi, jeśli nie zrobię wszystkiego, co mogę, żeby mi się z wami udało. Chodźcie tu, wszyscy.
Usiadł na pniu, a uczniowie otoczyli go kołem. Skinął na Fornriego, który podał mu podniszczony dziennik pokładowy rozbitego statku kosmicznego. Przez wszystkie lata Obrien używał go czasem jako notatnika. Teraz jego pieczołowicie opracowywana treść była jedyną nadzieją tej planety na przetrwanie.
— Daję wam Plan — powiedział — choć nie jesteście jeszcze dostatecznie przygotowani. Jest długi i skomplikowany, i większość z was go nie zrozumie. Mogę tylko mieć nadzieję, że kiedy będzie wam potrzebny, sami dojdziecie do sedna tego, o czym mówiłem. Jeżeli nie możecie uważać, przynajmniej nie pozwólcie spać Banu. Ktoś musi tego wysłuchać i wszystko zapamiętać. Przedstawię wam Plan z najdrobniejszymi szczegółami, które tylko przyjdą mi do głowy. A potem jeszcze raz i jeszcze, póki będę mógł mówić, będę mówił o Planie. I wtedy będę mógł przysiąc przed Bogiem — przed moim Bogiem i waszym — że zrobiłem wszystko, co mogłem.
Jak tylko Fornri sięgał pamięcią, Langri zawsze napawał go przerażeniem.
Niewiele dzieci miało prapradziadków, a te, które spotkało to wątpliwe szczęście, musiały doglądać trzęsących się, zniedołężniałych starców, myślących wyłącznie o ogniu śmierci.
Langri był po prostu Langrim. To on miotał harpunem w kolufy w czasie połowów i nigdy nie chybiał. To on wypłynął łodzią na wzburzone morze, by ratować dzieci, zaskoczone daleko od brzegu przez jeden z bardzo rzadkich tu sztormów. Kiedy wszyscy bali się przejść wezbrany strumień, Langri był tym, który szukał brodu, a znalazłszy go, pierwszy wchodził do wody. Przynoszono doń ludzi ze złamanymi rękami i nogami, gdyż tylko on wiedział, co należało robić w przypadku takiego nieszczęścia.
Читать дальше