Oczywiście mogła powiedzieć o korzyściach, z jakimi wiązała się nowa praca — jednak przede wszystkim chciała stąd wyjechać ze względu na gwałt. Wiedziała, że gwałty zdarzają się wszędzie; w innym mieście wcale nie byłaby bardziej bezpieczna. Ale to właśnie chęć ucieczki przed wszystkim, co przypominało jej o potwornym doświadczeniu, sprawiła, że Mary zgodziła się pojechać do Sudbury i zbadać na pozór szalone doniesienia o żywym neandertalczyku, a teraz wyglądało na to, że znowu z powodu tej samej chęci ucieczki zamierza opuścić Toronto. Może gdyby była tu Daria, mogłaby powiedzieć jej prawdę — ale w żadnym wypadku nie potrafiłaby o tym mówić z Grahamem Smytheem… ani z żadnym innym mężczyzną — przynajmniej na tym świecie.
Zaczęła pakować rzeczy do plastikowej skrzynki po mleku, która od lat walała się po wydziałowym laboratorium. Miała tu kalendarz ze zdjęciami zadaszonych mostów; oprawione w ramkę zdjęcie swoich dwóch siostrzeńców i kubek z logo Canada AM — wystąpiła w audycji tej stacji ponad dekadę wcześniej, po tym, jak udało jej się pozyskać DNA ze szczątków niedźwiedzia sprzed trzydziestu tysięcy lat, znalezionego w wiecznej zmarzlinie w Jukonie. Większość książek na laboratoryjnych regałach była własnością uniwersytetu, Mary wzięła tylko kilka swoich, w tym ostatnie wydanie CRC Handbook.
Z rękami na biodrach rozejrzała się po laboratorium. Ktoś inny mógł przejąć sekwencjonowanie DNA gołębia wędrownego — tym właśnie się zajmowała, zanim wyjechała do Sudbury.
I chociaż sama kupiła większość roślin doniczkowych, które stały na parapetach, wiedziała, że Daria dopilnuje podlewania.
A zatem wszystko było gotowe. Mary podniosła skrzynkę, która teraz sporo ważyła, i ruszyła do drzwi. Już miała…
Nie. O czymś zapomniała.
Wprawdzie mogła to tu zostawić. Nikt by tego nie wyrzucił pod jej nieobecność. W końcu w lodówce stały próbki przygotowane jeszcze przez starego Daniela Colbyego, który od dwóch lat nie żył.
Z powrotem postawiła skrzynkę i podeszła do laboratoryjnej chłodziarki. Otworzyła drzwiczki i poczuła falę chłodnego powietrza.
Wciąż stały na swoim miejscu: dwa nieprzezroczyste pojemniki, oba z naklejkami z napisem „Vaughan 666”.
W jednym znajdowały się majtki, które miała na sobie tamtego wieczoru, a drugi…
Drugi zawierał to, co zostawił w niej gwałciciel.
Nagłe zmieniła zdanie. Nie, nie weźmie ich ze sobą. Tutaj będą bezpieczne, a poza tym nie miała ochoty nawet ich dotykać. Zamknęła lodówkę i odwróciła się.
W tym samym momencie w drzwiach laboratorium pojawiła się głowa Corneliusa Ruskina.
— Hej, Mary.
— Cześć, Cornelius.
— Chciałem tylko powiedzieć, że będzie nam cię tutaj brakowało i… no… podziękować ci za to, że mogłem przejąć twoje zajęcia.
— Nie ma sprawy. Nie znam nikogo, kto miałby lepsze kwalifikacje od ciebie. — Mary nie powiedziała tego ze zwykłej uprzejmości; wiedziała, że to prawda. Cornelius był swego rodzaju geniuszem; pracę magisterską obronił na uniwersytecie w Toronto, ale doktorat zrobił w Oksfordzie, gdzie studiował w Ancient Biomolecules Centrę.
Podeszła do skrzynki.
— Pozwól, że ja to wezmę — zaoferował Cornelius. — Zabierasz to do samochodu?
Przytaknęła. Podnosząc ciężar, Cornelius ugiął kolana, dokładnie tak, jak należało. Razem wyszli na korytarz. Z naprzeciwka zbliżał się Jeremy Banyon. Był doktorantem, ale nie jej.
— Dzień dobry, pani profesor — powiedział. — Dzień dobry, doktorze.
Mary zauważyła, że Cornelius uśmiecha się cierpko. Ją oraz innych stałych wykładowców wydziału zawsze tytułowano „profesorami”, ale Cornelius nie dostąpił tego zaszczytu. Tylko w murach akademii tytuł „doktora” traktowano jak nagrodę pocieszenia. Widziała po jego minie, że bardzo zależy mu na słowie na literę „P”.
Zeszli na dół schodami i wyszli w parny sierpniowy dzień. Kiedy dotarli do parkingu przy York Lanes, Cornelius pomógł Mary załadować rzeczy do bagażnika jej hondy. Mary pożegnała się z nim, wsiadła do wozu, włączyła silnik i odjechała do nowego życia.
— To ciekawe, że zdecydowałeś się zacząć nowy związek tak szybko — zauważył Selgan neutralnym tonem.
— Wcale nie zacząłem nowego związku — zaprotestował Ponter. — Znałem Daklar Bolbay od ponad dwustu miesięcy.
— No tak. Była przecież partnerką twojej partnerki.
Ponter skrzyżował ręce na piersi.
— Właśnie.
— A zatem to oczywiste, że znałeś ją wcześniej. — Selgan pokiwał głową.
— Zgadza się. — W głosie Pontera pojawiła się defensywna nuta.
— I przez ten cały czas, kiedy znałeś Daklar, zdarzyło ci się o niej fantazjować?
— Słucham? — zdziwił się Ponter — Chodzi ci o fantazje seksualne?
— Tak, seksualne.
— Oczywiście, że nie.
Selgan nieznacznie wzruszył ramionami.
— To nie byłoby nic niezwykłego. Wielu mężczyzn fantazjuje o kobietach, z którymi związały się ich partnerki.
Ponter milczał przez kilka taktów, po czym cicho powiedział:
— Jest różnica między biernym myśleniem a fantazjowaniem…
— Oczywiście — przyznał Selgan. — Oczywiście. I często zdarzało ci się biernie myśleć o Daklar?
— Nie — uciął Ponter, po czym znowu umilkł. Odezwał się dopiero po dłuższej chwili. — „Często” to bardzo subiektywne pojęcie. Owszem, od czasu do czasu, może, ale…
Selgan się uśmiechnął.
— Tak jak już mówiłem, nie ma w tym nic niezwykłego. Spora część pornografii poświęcona jest właśnie temu tematowi. Brałeś kiedyś udział w…
— Nie!
— Skoro tak twierdzisz. Ale wyczuwam u ciebie dyskomfort. Coś w tej zmianie relacji między tobą i Daklar ci nie odpowiadało. O co chodziło?
Ponter nie odpowiedział.
— Może widziałeś w tym coś złego, ponieważ Klast zmarła tak niedawno?
Ponter pokręcił głową.
— Nie o to chodziło. Klast nie żyła; odeszła. Prawdę mówiąc, obecność Daklar pomagała mi o niej pamiętać. Przecież Daklar była jedyną osobą na całym świecie, która znała Klast równie intymnie jak ja.
— No dobrze, w takim razie pozwól, że zadam ci inne pytanie.
— Chyba nie mógłbym cię przed tym powstrzymać.
— To prawda — odparł Selgan z uśmiechem. — W tamtym momencie nie wiedziałeś jeszcze, co postanowi Najwyższa Rada Siwych w sprawie ponownego kontaktu ze światem Gliksinów. Czy twój dyskomfort wynikał z tego, że czułeś się nielojalny wobec Mare, ponieważ spędzałeś czas z Daklar?
Ponter zaśmiał się ironicznie.
— Widzisz? Mówiłem, że wy, rzeźbiarze osobowości, zawsze wszystko upraszczacie i szukacie gładkich odpowiedzi. Nie ślubowałem niczego Mare Vaughan. Nie miałem wobec niej żadnych zobowiązań. Mój dyskomfort… — przerwał w pół zdania.
Selgan czekał przez jakiś czas, licząc, że pacjent powie coś jeszcze, ale Ponter milczał.
— Świadomie się powstrzymałeś — zauważył rzeźbiarz osobowości. — W myślach dokończyłeś tę wypowiedź, ale postanowiłeś nie mówić tego głośno. Co to była za myśl?
Ponter zrobił głęboki wdech, wciągając nosem feromony Selgana i starając się wybadać, jaką pułapkę próbuje na niego zastawić terapeuta. Jednakże Selgan posiadał niezwykłą zdolność kontrolowania zapachów, jakie wydzielało jego ciało; właśnie dlatego odnosił sukcesy w tej pracy. Czekał cierpliwie, aż Ponter w końcu sam zacznie mówić.
Читать дальше