- Wehikuł Wyobraźni
Здесь есть возможность читать онлайн « - Wehikuł Wyobraźni» весь текст электронной книги совершенно бесплатно (целиком полную версию без сокращений). В некоторых случаях можно слушать аудио, скачать через торрент в формате fb2 и присутствует краткое содержание. Город: Poznań, Год выпуска: 1978, Издательство: Wydawnictwo Poznańskie, Жанр: Фантастика и фэнтези, на польском языке. Описание произведения, (предисловие) а так же отзывы посетителей доступны на портале библиотеки ЛибКат.
- Название:Wehikuł Wyobraźni
- Автор:
- Издательство:Wydawnictwo Poznańskie
- Жанр:
- Год:1978
- Город:Poznań
- ISBN:нет данных
- Рейтинг книги:4 / 5. Голосов: 1
-
Избранное:Добавить в избранное
- Отзывы:
-
Ваша оценка:
- 80
- 1
- 2
- 3
- 4
- 5
Wehikuł Wyobraźni: краткое содержание, описание и аннотация
Предлагаем к чтению аннотацию, описание, краткое содержание или предисловие (зависит от того, что написал сам автор книги «Wehikuł Wyobraźni»). Если вы не нашли необходимую информацию о книге — напишите в комментариях, мы постараемся отыскать её.
Wehikuł Wyobraźni — читать онлайн бесплатно полную книгу (весь текст) целиком
Ниже представлен текст книги, разбитый по страницам. Система сохранения места последней прочитанной страницы, позволяет с удобством читать онлайн бесплатно книгу «Wehikuł Wyobraźni», без необходимости каждый раз заново искать на чём Вы остановились. Поставьте закладку, и сможете в любой момент перейти на страницу, на которой закончили чтение.
Интервал:
Закладка:
Zbigniew Prostak
Boja
Roman Krab odczuwał już znużenie. W dole pod nim rozciągał się Pacyfik. Ciemnoniebieskie o stalowym odcieniu fale przewalały się niespokojnie. Nawet z tej wysokości widać było, że ocean jest wzburzony. Nie był to na szczęście sztorm. Raczej dalekie echo huraganu, któremu przed kilkoma godzinami zszedł z drogi. Wszystko zaczęło się właśnie od tego przeklętego huraganu. Miał spokojny lot. Prowadził go jak po sznurku. Maszyna spisywała się doskonale. O ściśle określonej godzinie odrzucił oba puste zbiorniki zapasowe i spokojnie położył się na kurs powrotny. Jeszcze niecałe dwie godziny lotu i będzie w Bazie. Miał umówione spotkanie z Martą.
Nareszcie po trzech miesiącach znajomości zgodziła się na wycieczkę samochodem we dwoje. Marzenia cokolwiek brutalnie przerwała mu Baza.
Na jego drodze szalał huragan, kazali mu go obejść łukiem od wschodu. Zaklął pod nosem, ale posłusznie zmienił kurs. Zły był jak diabli, a i zmęczenie zaczynało powoli dawać się we znaki. Ponad cztery godzimy za sterami tej piekielnie szybkiej maszyny to nie żarty. W słuchawkach narastały trzaski i szumy. Wtedy po raz pierwszy przerwał silnik. Króciutko, na ułamek sekundy, ale to wystarczyło, aby poczuł zimne krople potu na czole. Ponaddźwiękowa maszyna to nie turbośmigłowiec, szybować się nie da. O posadzeniu jej na falach też nie może być mowy. Pozostaje tylko katapultowanie się. Wsłuchiwał się w pracę silnika, napięty jak struna. Ale wszystko było w porządku. Odetchnął z ulgą i wtedy silnik zamilkł. Bez żadnego ostrzeżenia, bez przejściowych zakłóceń. Stanął i już. Zaczął szybko tracić wysokość. Ba… tracić wysokość? Tak się to tylko ładnie mówi. Po prostu leciał w dół jak kamień. Nie było na co czekać. Dźwignia naboi odrzucających owiewkę kabiny, ster od siebie, dźwignia katapulty i już był w powietrzu. Koziołkował w jakimś obłędnym młyńcu i dopiero potężne szarpnięcie przywróciło światu właściwe pozycje. Nad głową rozwinęła się olbrzymia czasza spadochronu. Był jeszcze wysoko i z tej wysokości nie rozróżniał fal. Widział, jak jego maszyna runęła w wodę i znikła w mgnieniu oka w olbrzymim gejzerze. Znosiło go na wschód. Ocean pod nim jak okiem sięgnąć — a z tej wysokości obejmował solidny obszar — był pusty. Ani lądu, ani żadnego statku. Ba, nawet śladu jakiegokolwiek dymu czy bieli żagla na horyzoncie. Nic, tylko setki mil wodnej pustyni i stykające się z wodą błękitne, pogodne niebo. Zresztą spodziewał się tego. Wiedział, że znajduje się z dala od uczęszczanych szlaków żeglownych, w akwenie omijanym nawet przez rybaków. Na pewno z Bazy, zaniepokojonej nagłym zerwaniem kontaktów z maszyną, wyruszono na poszukiwania. Powinni mniej więcej orientować się, gdzie nastąpiła katastrofa. No tak. Ale przez to omijanie huraganu zboczył potężnie z trasy i nie tylko Baza, ale on sam nie bardzo orientował się, gdzie jest. Spojrzał w dół. Powierzchnia wody zbliżała się zastraszająco szybko. Odróżniał już potężne rozkołysy fal, wzburzonych niedalekim przejściem huraganu. Powoli zaczął rozluźniać pasy mocujące przy fotelu katapulty, potem odkręcił zawór butli ze sprężonym powietrzem. Maewestka, kamizelka ratunkowa, napełniła się ciasno, oblepiając pierś, jednocześnie, wiedział o tym, zaczął działać miniaturowy nadajnik, wysyłający specjalny sygnał radiowy. Znalezienie na bezmiarze oceanu pyłku, jakim jest w zestawieniu z jego ogromem człowiek, to przedsięwzięcie prawie beznadziejne. Wszyty do kamizelki ratunkowej automatyczny nadajnik wysyła serię krótkich sygnałów, i te, odebrane przez odbiornik samolotu poszukującego rozbitka, pozwalają odnaleźć ofiarę. Zasięg nadajnika jest stosunkowo niewielki, a baterie wystarczają zaledwie na pięćdziesiąt godzin nieprzerwanej pracy. Widocznie konstruktorzy doszli do wniosku, że jeżeli przed upływem pięćdziesięciu godzin rozbitek nie zostanie wyłowiony, to nie ma po co go już wyławiać. Spojrzał raz jeszcze w dół i aż krzyknął zaskoczony. W odległości około trzystu, czterystu metrów od miejsca, gdzie powinien upaść, widniał wyraźny, wystający z wody kształt jakby kiosku łodzi podwodnej czy boi. Ale skąd ta boja? Zresztą mógłby przysiąc, że jeszcze przed chwilą niczego tu nie było. Ocean był pusty. Patrzył przecież uważnie a wystający przedmiot był na tyle duży, że musiałby go niechybnie dojrzeć z dużo większej wysokości. Nie spuszczał zeń oka. Co za różnica, skąd się wziął? Grunt, że jest. Szansę ocalenia nagle podskoczyły w górę. Tylko co to jest? Chyba nie łódź podwodna, bo tajemniczy przedmiot tkwi w miejscu; a przecież ze względu na dużą przejrzystość wody musiałby dostrzec jej kadłub. Nie, to nie była łódź podwodna. Raczej boja hydrograficzna. Zresztą pal licho jałowe rozważania. Cokolwiek by to było, niosło mu ocalenie. Przynajmniej na razie. A to jest w tej chwili najważniejsze, potem się zobaczy, co będzie dalej. Przecież nikt nie ustawił tak olbrzymiej boi, ot tak sobie, z kaprysu. Służyła jakiemuś celowi i ktoś musiał się nią opiekować. A może jest wyposażona w aparaturę notującą stan morza i co jakiś czas ktoś wymienia taśmy z wykresami? A może posiada automatyczny nadajnik dużego zasięgu i wtedy zakłócając jego pracę da znać o sobie? Powierzchnia wody była już blisko. Zdecydowanym ruchem odpiął pasy, chwilę jeszcze poczekał i skoczył. Z rozmachem trzepnął rękami o wodę. Fotel ze spadochronem, uwolniony od ciężaru człowieka, poszybował w bok i zniknął za nadbiegającymi górami fal. Maewestka utrzymywała go na wodzie, a w odległości jakichś stu pięćdziesięciu metrów od niego łagodnie kołysała się potężna beczka boi. Tak. Teraz już nie miał wątpliwości. To była boja. Widział stąd wyraźnie obły kształt, podobny do czubka rakiety, okalającą ją wokoło galeryjkę i ochronne kreski relingu. Energicznie zagarniając rękami wodę zaczął płynąć ku niej. Niestety, nie było to takie łatwe i minęło chyba z pół godziny, zanim znalazł się przy boi. Boja była dużo większa, niż to wydawało się z daleka. Tuż przy nim wznosiła się gładka, metalowa ściana wysokości około półtora metra, bez jakichkolwiek występów czy nierówności, mokra i śliska. Nawet przy silnym wybiciu się z wody nie sięgał do połowy wysokości. Opłynął ją wkoło. Wszędzie to samo. Gładka beczka o średnicy około czterech metrów. Ani trapu, ani drabinki. Nic! Kilkakrotnie, z całej siły odbijając się nogami od wody, usiłował dosięgnąć krawędzi platformy, ale ręce bezsilnie ześlizgiwały się po gładkiej ścianie. Nie zrezygnował jednak. Po którymś kolejnym wyskoku uderzył łokciem ręki w żelazo, aż pociemniało mu w oczach z bólu. Nie da rady.
Trzeba coś wymyślić. Skacząc nie dosięgnie platformy. Machinalnie, półleżąc na plecach masował prawą ręką rozbity łokieć i nagle wzrok jego padł na rzemienny pas przechodzący przez oba ramiona i przez pachwinę.
To szelki typowego spadochronu, w które wyposażony jest każdy skafander pilota. Począł gorączkowo rozpinać je. Nie było to wcale łatwe. Musiał najpierw rozluźnić kamizelkę ratunkową, odpiąć klamry i wykonując przeróżne ewolucje, przeciągnąć rzemienie. Napił się przy okazji kilka łyków słonogorzkiej wody, ale miał w ręce skórzany, zakończony dużą klamrą pas długości około dwu metrów. Podpłynął do boi. Kołysała się łagodnie na fali tuż przy nim. Platforma, otoczona barierką, wydawała się tak blisko. Ustawił klamrę pasa prostopadle i wyczekawszy na moment, kiedy boja w rozkołysie pochyliła się w jego stronę, rzucił. Z metalicznym trzaskiem klamra zniknęła za krawędzią platformy i kiedy ją pociągnął, z pluskiem opadła z powrotem. Rzucił raz jeszcze. Nic z tego. Po prostu na końcu pasa nie było haka, a sama klamra nie miała o co zaczepić się na tyle, by utrzymać ciężar jego ciała. Rzucał raz po raz, opływając dziesiątki razy boję. Na próżno. Spojrzał na zegarek. Była szesnasta trzydzieści. Więc już prawie od pięciu godzin usiłuje bezskutecznie dostać się na tę przeklętą beczkę. Poczuł głód. Sięgnął więc do hermetycznie zamkniętej kieszeni, umieszczonej od wewnętrznej strony, i palce jego natknęły się na niewielki hak spinający szleje kamizelki. Gorączkowo zaczął odrywać hak od tkaniny, głośno przeklinając solidne wykonanie kamizelki. Wreszcie trzymał w ręku upragniony kawałek zakrzywionego żelaza. Uwiązanie go do rzemienia było dziełem jednej chwili. Zapomniał o głodzie. Znów zaczął rzucać i wreszcie za którymś razem celnie rzucony hak zaczepił o reling. Szarpnięciem spróbował, czy hak wytrzyma, i zaczął powoli wspinać się do góry. Był młodym wysportowanym człowiekiem, ale gdy przewalił się przez barierkę, legł bez sił na wąskiej platformie. Nie wiedział, jak długo leżał tuląc policzek do chłodnego metalu. Był szczęśliwy, że udało mu się wejść na boję, choć ten fakt nie zmieniał w sposób zasadniczy jego bądź co bądź beznadziejnego położenia. Ocean uspokajał się powoli i coraz mniej kołysało. Wyciągnął rękę i wstał opierając się plecami o ścianę beczki. Poczuł na twarzy lekki, orzeźwiający wiatr i to przywróciło mu pełną świadomość. Bacznie przyjrzał się swemu schronieniu i postukał palcem w mokrą ścianę. Zastanowił się chwilkę i postukał ponownie. To, co początkowo wziął za metal, nie było wcale metalem. Na gładkiej powierzchni, schnącej teraz szybko, nie było śladu farby ochronnej, jaką zwykłe powleka się boje, nie było też ani śladu rdzy. Jak gdyby dziwną boję dopiero co ustawiono. Sprawiała wrażenie fabrycznie nowej i nie metalowej, ale odlanej czy też wytłoczonej z jakiegoś nie znanego mu tworzywa sztucznego. I jeszcze jedno. Fale oceanu nie docierały do wysokości platformy, a jednak górna część boi była wilgotna i dopiero teraz w podmuchach wiatru wysychała. Na stronie zawietrznej, co sprawdził obchodząc wąską galeryjką, była jeszcze zupełnie mokra, jakby niedawno wynurzyła się z głębin. Spojrzał baczniej i teraz dopiero spostrzegł na wysokości mniej więcej pasa szereg wypukłości, jakby małych, wielkości grochu, nitów o bardzo spłaszczonych główkach. Były dokładnie wpasowane, może stanowiły całość z gładką ścianą. Co czwarty lśnił lekko, jakby powleczony cieniutką warstewką szkła. Przykucnął przyglądając się bacznie jednemu z nich i opierając jednocześnie ręce na dwu sąsiednich, po obu stronach. Cichy zgrzyt sprawił, że wyprostował się raptownie i cofnął. Tuż przed nim gładka, bez najmniejszej rysy ścianka boi jakby rozpękła się, odsłaniając wąskie i niewysokie wejście do wnętrza. Stał bez ruchu niezdecydowany. Minuta, może dwie, i powoli oba boki wejścia przysunęły się do siebie, i znów miał przed sobą tylko ścianę bez najmniejszej rysy.
Читать дальшеИнтервал:
Закладка:
Похожие книги на «Wehikuł Wyobraźni»
Представляем Вашему вниманию похожие книги на «Wehikuł Wyobraźni» списком для выбора. Мы отобрали схожую по названию и смыслу литературу в надежде предоставить читателям больше вариантов отыскать новые, интересные, ещё непрочитанные произведения.
Обсуждение, отзывы о книге «Wehikuł Wyobraźni» и просто собственные мнения читателей. Оставьте ваши комментарии, напишите, что Вы думаете о произведении, его смысле или главных героях. Укажите что конкретно понравилось, а что нет, и почему Вы так считаете.