Michaił Uspienskij - Smocze mleko

Здесь есть возможность читать онлайн «Michaił Uspienskij - Smocze mleko» весь текст электронной книги совершенно бесплатно (целиком полную версию без сокращений). В некоторых случаях можно слушать аудио, скачать через торрент в формате fb2 и присутствует краткое содержание. Город: Poznań, Год выпуска: 2001, Издательство: Rebis, Жанр: Фантастика и фэнтези, на польском языке. Описание произведения, (предисловие) а так же отзывы посетителей доступны на портале библиотеки ЛибКат.

Smocze mleko: краткое содержание, описание и аннотация

Предлагаем к чтению аннотацию, описание, краткое содержание или предисловие (зависит от того, что написал сам автор книги «Smocze mleko»). Если вы не нашли необходимую информацию о книге — напишите в комментариях, мы постараемся отыскать её.

Zdecydowanie najlepsze w tej antologii jest „Smocze mleko” Uspienskiego (zaskakująca kontynuacja „Przyjaciela z piekła”)…

Smocze mleko — читать онлайн бесплатно полную книгу (весь текст) целиком

Ниже представлен текст книги, разбитый по страницам. Система сохранения места последней прочитанной страницы, позволяет с удобством читать онлайн бесплатно книгу «Smocze mleko», без необходимости каждый раз заново искать на чём Вы остановились. Поставьте закладку, и сможете в любой момент перейти на страницу, на которой закончили чтение.

Тёмная тема
Сбросить

Интервал:

Закладка:

Сделать

— Trzeba wiać, panie lekarzu — mówię. — Pewnie zdążył swoich wywołać.

Oczywiście zaprotestował — cały lekarz, Przysięga Zdrowia Narodu, ale szoferak ryknął: a co będziemy z nim gadali, cholera! zgarnął swojego bezpośredniego przełożonego pod pachę, pobiegł do ciężarówki i wepchnął staruszka do szoferki.

Ja też nie czekam, przysiadam na trzeciego, żeby pan lekarz wojskowy, nie daj Boże, nie wyskoczył w imię powinności. Szoferak sypnął po gazie i już niesie nas po wyszczerbionym asfalcie tak, że głowa mała.

Tylko, myślę, dokąd tak pędzimy, na wszystkich drogach posterunki, nikt nawet nie będzie próbował nas zatrzymać, po prostu walną przeciwpancernym w bok i po zabawie.

— Kręć — powiadam — do Braggowki. Wszystko tam płonie jak diabli, ale jakąś piwniczkę dla siebie znajdziemy.

Latarnie w mieście nie palą się — nie mają czasu panowie humaniści zajmować się takimi drobiazgami, muszą panowie humaniści czynić rzeczy święte, muszą chłopaków w mundurach wyłapywać…

To im się udaje na sto procent: oto już i syreny wyją z każdej strony, oto już i alarm ogłoszono. Pełnym gazem przelatujemy przez plac Skrzywdzonej Niewinności — ktoś tam zaczął do nas strzelać, ale niepoważnie, z policyjnego pistoletu. Mijamy Zielony Teatr, chociaż nie zielony on teraz, tylko czarny, i tu się kończy nasza ucieczka.

— Paliwko się skończyło — mówi szoferak. — I tak cudem do szpitala dojechaliśmy.

— Trzeba iść do miejskiego magistratu — ocknął się nasz konował — wyjaśnić wszystko, zorganizować szczepienia…

— Już oni panu zorganizują, panie lekarzu wojskowy — odpowiadam. — Po pierwsze, rozstrzelają nas, a dopiero po drugie zaczną dumać, kogo rozstrzelali i za co. Broń trafiła w ręce cywilów, straszna sprawa.

— Pewnie ma pan rację. — Oklapł mój dziadunio. Wyszliśmy z ciężarówki i rozejrzeliśmy się. Do Braggowki jeszcze kawał drogi. W pobliżu nie ma ruin, żeby w nich przeczekać, bo i domów żadnych nigdy tu nie było — strefa parkowa. Ale drzewa zimą poszły do pieca, zostały tylko pieńki. Jajognioty nad całym miastem wieszają oświetlające ładunki, jakbym rzeczywiście był jaką ważną personą. Mój automat kieruś dawno temu cisnął w krzaki. Pan lekarz wojskowy według regulaminu powinien mieć dziesięciostrzałowego „feldmarschala”, ale obawiam się, że zamiast tego ma kaburę nabitą tabletkami przeczyszczającymi i na wymioty. Żeby pacjenta, znaczy, z obu końców nicowało. Szoferak będzie, znaczy, jajogniotów po jednemu łapać, a ja będę wpychał tabletki w celu obniżenia sprawności bojowej…

Słyszę jakiś szum na końcu byłej alei. Już miałem szoferaka z lekarzem położyć na ziemi i sam się ułożyć, ale było za późno. Podlatuje do nas długaśny czarny „huragan” — nie inaczej, tylko skonfiskowany z hercogowego garażu. Syrena wyłączona, światła wyłączone. A ja nawet swojej śmiercionośnej łopaty nie zabrałem.

Odsuwają się drzwi. W „huraganie” siedzi tylko jeden człowiek. Ale za to jaki! Wcześniej go tylko na zdjęciach widziałem, w spec pismach. Przy kierownicy siedzi Jednooki Lis, szef kontrwywiadu Jego Ałajskiej Wysokości.

— Czołem, kursant — powiada. — Chyba zbiera się dzisiaj na deszczyk…

A po tych słowach mojąświadomość porzucił Bojowy Kot Gag, dziarski kursant, fajny ale nie za mądry chłop, i znowu stałem się sobą — pułkownikiem kontrwywiadu Gigonem, następcą tronu, hercogiem Alaju.

Rozdział 2

Referowałem szczegółowo i dokładnie. Rysowałem wykresy, montowałem listy, kreśliłem schematy i mapy. Od czasu do czasu Jednooki Lis włączał we mnie Gaga i wypytywał o to, co widział Bojowy Kot w domu Kornieja Jaszmyy, z kim się Korniej spotykał i jakich rozmów lubił słuchać. Stawszy się pułkownikiem Gigonem, wysłuchałem zapisów opowieści Gaga i za każdym razem dziwiłem się, że mamy zupełnie różne głosy. Dobry jest ten system: dwaj w jednym. Kociaka, jak widać, wszyscy brali za całkowitego bałwana (choć całkowitym bałwanem akurat nie był) i roztrząsali przy nim absolutnie poważne rzeczy, istoty których mógł dojść tylko pułkownik Gigon.

Oto pan Korniej otwiera Gagowi oczy na bydlęcą istotę rządzącej ałajskiej dynastii, oto pokazuje doniesienia ziemskich agentów… Wielu z nich już namierzyliśmy, ale jeszcze kilka nazwisk nie zaszkodzi.

Brać będziemy wszystkich, co do jednego. Tyle że w Imperium też jest ich pełno, generale, oto mam listę na Imperium, ale jak będziemy ich tam szukać?

— Proszę się nie niepokoić, wasza wysokość — powiedział Jednooki Lis i zapalił śmierdzącego skręta. — W temacie interwencji od dawna i pomyślnie współpracujemy z imperialną służbą bezpieczeństwa. Proszę o wybaczenie, nie meldowałem o tym wcześniej.

Zatkało mnie. Podczas gdy dwa państwa od kilku lat wściekle tarmoszą się wzajemnie, ich wywiady, okazuje się… I to jeszcze bez mojej wiedzy… Już miałem przywołać pluton, ale się rozmyśliłem. Poza tym, nie wiadomo komu aktualnie służy pluton egzekucyjny. Dlatego powiedziałem tylko: — Dobrze, panie generale. Umówmy się tak: do koronacji nie jestem dla pana żadną „wysokością”, tylko pułkownikiem Gigonem, pańskim podwładnym. Będzie nam łatwiej.

Rzeczywiście łatwiej. Rzucaliśmy do siebie karteczki z nazwiskami i systematyzowaliśmy je.

— Barugga, sierżant służby archiwistycznej, naprawdę Siemienkow Gustaw Adolfowicz…

— Rejestrator merostwa Ginga vel Michelson Kari Iwanowicz.

— Pani Gion, żona komendanta pałacu, czyli Olga Siergiejewna Kulko… Och, ci są ciągle pod ręką.

— Pułkownik służby kryptologicznej Kregg, inaczej Igor Stiepanowicz Scheldon…

— Genug, starszy mentor Szkoły Sępów, inaczej Wiktor Jeanowicz Przezdiecki…

Wielu, wielu ich było — tych, którzy nazywali siebie Progresorami. Podano nam herbatę z biszkoptami, pochłanialiśmy je, nie patrząc i ciągle rozkładaliśmy i rozkładaliśmy na ogromnym generalskim stole przeklęte karteczki. Sądząc po opowiadaniach Gaga i moich rzadkich spotkaniach w domu Kornieja, byli to wspaniali, znakomici ludzie, szczerze życzliwi nieszczęsnej Gigandzie, dla której dobra wykonywali ogromną pracę, często brudną, często krwawą, często niewdzięczną i nadzwyczaj niebezpieczną, o czym nie wiedzieli do końca. Szkoda ich było, ale…

Nagle przyszła mi do głowy szalona, niemożliwa myśl.

— Wasza ekscelencjo, czy mój, właściwie: nasz resort, nie dysponuje informacjami o ludziach całkowicie czarnoskórych?

Jednooki Lis popatrzył na mnie ze zdziwieniem, chyba nawet kapsel na pustym oczodole wytrzeszczył.

— Czarnoskórzy? Dlaczego nie pomarańczowi? Zresztą… Pstryknął palcami i skądś pojawił się referent bez twarzy i wieku. Generał szepnął mu coś na ucho; nie zdążyliśmy rozłożyć kolejnej dziesiątki fiszek, gdy tamten pojawił się ponownie i zameldował, że tak, na głównej wyspie Archipelagu Tiuriu, w plemieniu Czuwających-W-Nocy, zajmuje się pielęgnacją barbarzyńskiego kultu niejaki Aueo, o przezwisku Czarny Czarodziej, i że czarodziej ów, według sprawozdań etnografów, czarny jest jak sumienie tyrana.

— Etnografowie, to ci numer — prychnął generał. — Myślałem, że wszyscy są w wojsku…

— Można tam posłać któregoś? — zapytałem.

— Proszę nie zapominać, pułkowniku, że jesteśmy w podziemiu. Zresztą… Weźmy tych etnografów: przecież przy okazji i o zdrowie tubylców dbają, to znaczy, nie oni lecz Jego Ałajska Wysokość…

— Nie wolno go tam zostawiać — powiedziałem. — Niech choćby jeden zostanie, to tyle nawyrabia!

Читать дальше
Тёмная тема
Сбросить

Интервал:

Закладка:

Сделать

Похожие книги на «Smocze mleko»

Представляем Вашему вниманию похожие книги на «Smocze mleko» списком для выбора. Мы отобрали схожую по названию и смыслу литературу в надежде предоставить читателям больше вариантов отыскать новые, интересные, ещё непрочитанные произведения.


Отзывы о книге «Smocze mleko»

Обсуждение, отзывы о книге «Smocze mleko» и просто собственные мнения читателей. Оставьте ваши комментарии, напишите, что Вы думаете о произведении, его смысле или главных героях. Укажите что конкретно понравилось, а что нет, и почему Вы так считаете.

x