Michaił Jemcew - Zagadka liliowej planety

Здесь есть возможность читать онлайн «Michaił Jemcew - Zagadka liliowej planety» весь текст электронной книги совершенно бесплатно (целиком полную версию без сокращений). В некоторых случаях можно слушать аудио, скачать через торрент в формате fb2 и присутствует краткое содержание. Город: Warszawa, Год выпуска: 1966, Издательство: Iskry, Жанр: Фантастика и фэнтези, на польском языке. Описание произведения, (предисловие) а так же отзывы посетителей доступны на портале библиотеки ЛибКат.

Zagadka liliowej planety: краткое содержание, описание и аннотация

Предлагаем к чтению аннотацию, описание, краткое содержание или предисловие (зависит от того, что написал сам автор книги «Zagadka liliowej planety»). Если вы не нашли необходимую информацию о книге — напишите в комментариях, мы постараемся отыскать её.

Antologia zawiera opowiadania fantastycznonaukowe współczesnych pisarzy rosyjskich.

Zagadka liliowej planety — читать онлайн бесплатно полную книгу (весь текст) целиком

Ниже представлен текст книги, разбитый по страницам. Система сохранения места последней прочитанной страницы, позволяет с удобством читать онлайн бесплатно книгу «Zagadka liliowej planety», без необходимости каждый раз заново искать на чём Вы остановились. Поставьте закладку, и сможете в любой момент перейти на страницу, на которой закончили чтение.

Тёмная тема
Сбросить

Интервал:

Закладка:

Сделать

Prawdziwe znaczenie tych słów nie zostało wyjaśnione i radiotechnik dostał awans. Teraz kierownik często odprowadzał go na bok i mówił w zaufaniu: — Kuźmo Serafimowiczu, coś nam tu nie wychodzi. Niech pan to jakoś udoskonali…

— Dawaj pan — przerywał władczo Kuźma i zabierał rysunki. Był człowiekiem prostym i nie lubił zbędnej gadaniny.

W domu rysunki w milczeniu przekazywano Waniuszce.

— Praca społeczna — z uśmiechem wyjaśniał ojciec.

Wania oglądał schemat, a potem brał czerwony ołówek.

— Tu, tu i tu… — ołówek aż fruwał po arkuszach — przerobić!..

Chłopiec pracował chętnie, a w zamian żądał tylko nowych części radiowych i książek o nowościach techniki.

Ale pewnego razu, po przyjściu do pracy, Kuźma sam poprosił kierownika na stronę.

— Koniec — powiedział z powagą.

— Jaki koniec? — nie zrozumiał kierownik.

— Koniec. Nie będę więcej robił wynalazków — uciął Kuźma Serafimowicz i zagadkowo dorzucił: — ze względów rodzinnych.

— Jakże tak? — usiłował protestować kierownik.

— Nie wcześniej niz za cztery lata! Temat został wyczerpany.

Kierownik nie wiedział oczywiście, że nie dalej jak wczoraj wieczorem Wania odmówił dalszego przyjmowania zamówień.

— Tato — powiedział miękko — nie mogę teraz rozpraszać się na drobiazgi.

Przyszedł mi do głowy niezły pomysł. W ciągu czterech lat zrobię taką zabawkę, że wszyscy siądą z wrażenia.

Cztery lata!

Ojciec znał żelazną wolę syna i nie oponował. Zapytał tylko tonem wspólnika: — Cztery? A może wystarczy nam trzy?

— Nie, na razie nie mogę kierować czasem — w zadumie odpowiedział Wania.

Spojrzał szybko na ojca i spytał nagle: — Jak myślisz, co to jest czas?

— Czas? — czoło ojca pokryło się zmarszczkami — czas jest wtedy, kiedy…

— Znowu te nieprecyzyjne sformułowania! — z niezadowoleniem przerwał mu syn.

Kuźma Serafimowicz odwrócił się i ostrożnie wyszedł z komórki. To co usłyszał, zamykając drzwi, było zupełnie niezrozumiałe.

— Minuta żyje sześćdziesiąt sekund, tak, tak, żyje, żyje…

Po zapoznaniu się z tą rozmową, specjalista od razu zrozumie, ze niezwykły chłopiec postanowił zbadać tajemnicę czasu. Człowiek nie obcujący na co dzień z subtelnościami pogranicza radiotechniki i fizyki teoretycznej nie pojmie tak łatwo, ze Wania chciał wynaleźć maszynę czasu. Ale to fakt.

Tak, Wania miał ten właśnie zamiar. I zrealizował go. Trudno w to uwierzyć.

Żadnych dowodów, jako żywo, nie ma. Jestem jedynym świadkiem, którego słowa mogą służyć za dowód prawdy. Nikogo, powtarzam, nikogo nie dopuszczał Wania do niebezpiecznych doświadczeń z maszyną. Tylko mnie, towarzysza zabaw dziecięcych i sąsiada.

— Ludzie się jeszcze o tym dowiedzą. Zobaczysz! — twierdził Wania, gdy kończyliśmy kolejne doświadczenie i szliśmy na ulicę, by bawić się z dzieciarnią w ich staroświeckie, naiwne zabawy.

Klipa, klasy — ożywiało nas to, czyniło jakimiś bardziej… ziemskimi. Oczywiście w porównaniu z zabawą wymyśloną przez Wanię wydawały się one prymitywne i bezmyślne.

Maszyna pozwalała na przenoszenie się w zachwycające dale przyszłych epok i pogrążanie się w głęboką przeszłość. Najbardziej podobały nam się turnieje rycerskie. Grudy błota leciały spod końskich kopyt, a rycerze tłukli się mieczami i łamali kopie. Z reguły wszyscy pozostawali żywi.

Siadaliśmy gdzieś w pobliżu, kartkowaliśmy zabranego ze sobą Waltera Scotta i porównywaliśmy powieść z rzeczywistością.

Zrozumiałe, że po takich przeżyciach pikuty na podwórku wglądały jak neolityczny rysunek na skale obok ekranu kinowego. A propos, zdarzało się, ze i takie rysunki wykonywano w naszej obecności. Gdy cofaliśmy się w epokę kamienia łupanego, jakieś kosmate chłopy tak waliły w ściany pieczar, że aż iskry leciały.

Mimo tych wszystkich atrakcji przestawaliśmy z dzieciarnią naszego rodzimego podwórka.

— Tak trzeba — mawiał czasami Waniusza. — Ostrożność i jeszcze raz ostrożność.

Nie powinniśmy się wyróżniać. Nie chciał, by niedoskonała maszyna dostała się w niepowołane ręce.

— Zepsują aparat — zapewniał.

Gdy nastał okres pogrążania się w przeszłość i unoszenia się w przyszłe epoki, przenieśliśmy seanse na noc. Sąsiedzi z domu, znajdujący się w promieniu działania maszyny, przenosili się razem z nami, a rano dźwignia aparatu powracała do położenia zerowego. Sąsiedzi wstawali i, jak gdyby nigdy nic, szli do pracy. Każdemu z nich wydawało się, że tej nocy śnił mu się wspaniały sen. Trochę, co prawda, dziwny, ale każdemu może się coś takiego zdarzyć… Sąsiedzi byli ludźmi doświadczonymi i ostrożnymi. I nikomu, na wszelki wypadek, o dziwnych snach nie opowiadali. Tajemnica została zachowana.

Tylko raz diabeł mnie podkusił. Zaczekałem na przystanku tramwajowym na jednego z sąsiadów, długiego i flegmatycznego magazyniera Kłotikowa. Zaszedłem go od tyłu, zrobiłem perskie oko i powiedziałem konfidencjonalnie: — Niezły był ten facet w szyszaku ze strusim piórem i z krokodylem na tarczy, co?

Magazynier drgnął, tępo na mnie popatrzył, a potem bez namysłu skoczył do przejeżdżającego tramwaju i tylem go widział.

Waniusza wysłuchał opowiadania o tej przygodzie z dosyć ponurą miną.

— Albo kończymy doświadczenia, albo to się więcej nie powtórzy — uciął.

Rozumiałem przyjaciela. Nie było mu lekko. Maszyna kaprysiła. Ostatnim razem o mało nie rozsypała się od przeciążenia. Z trudem wydostaliśmy się ze średniowiecza.

Również sytuacja w domu stawała się coraz bardziej napięta. Rodzice kłócili się prawie bez przerwy. Znacznie częściej niż w okresie wizyt naukowców. I chociaż minęło dostatecznie dużo czasu, nie mogli osiągnąć jednomyślności. Tacy już byli ci rodzice Wani. Ach, gdyby nie ta ich nieprzyjemna wada…

Wszystko wydarzyło się zupełnie niespodziewanie. Przyszliśmy do Wani z zamiarem rozpoczęcia pracy. Ale nie było o tym nawet mowy. Rodzice kłócili się. Nie można ich było uspokoić. Zauważyłem, że lustro na toaletce jest rozbite, a serweta ze stołu leży na podłodze.

Zauważyłem także, że memu przyjacielowi drżą ręce. Nienawidził takich chwil.

— Spytamy o to jego samego — powiedział nagle Kuźma Serafimowicz, zobaczywszy syna.

Chwyciłem czapkę i pomknąłem po schodach na dół. Tego, co było dalej, mogę się tylko domyślać.

Rozklekotana maszyna była nastawiona na mały promień działania. Wania podbiegł do niej i szarpnął dźwignię, by cofnąć czas choćby o dwie godziny. Zdarzało mu się już w ten sposób uspokajać rodziców. Ale ręce drżały mu silniej niż zazwyczaj. Szarpnął zbyt mocno i czas wszedł w poślizg. Maszyna zniknęła, zniknął i Wania. A rodzice odmłodnieli o jakieś dwanaście lub trzynaście lat. I jeszcze ich przy tym odrzuciło od siebie.

Następnego dnia rano poszedłem zobaczyć, jak to się skończyło. Pobieżne oględziny pokoju powiedziały mi wszystko. Wania nie mógł powrócić z przeszłości. Restaurator czasu był zdemontowany i leżał w kącie komórki. Ale nie upadłem na duchu. Przecież według żelaznych praw matematycznego prawdopodobieństwa, wszystko powinno się powtórzyć.

Odmłodzeni rodzice powinni znów się spotkać i zapałać do siebie sympatią. A ponownie urodzony Wania znów powinien stworzyć wspaniały i bardzo ludzkości potrzebny aparat — maszynę czasu.

Tak się tez stało. Spotkali się. Wyśledziłem ich pod tym samym zegarem, pod którym wyznaczali sobie spotkania przed trzynastoma laty. Triumfowałem. Miałem powody.

Читать дальше
Тёмная тема
Сбросить

Интервал:

Закладка:

Сделать

Похожие книги на «Zagadka liliowej planety»

Представляем Вашему вниманию похожие книги на «Zagadka liliowej planety» списком для выбора. Мы отобрали схожую по названию и смыслу литературу в надежде предоставить читателям больше вариантов отыскать новые, интересные, ещё непрочитанные произведения.


Отзывы о книге «Zagadka liliowej planety»

Обсуждение, отзывы о книге «Zagadka liliowej planety» и просто собственные мнения читателей. Оставьте ваши комментарии, напишите, что Вы думаете о произведении, его смысле или главных героях. Укажите что конкретно понравилось, а что нет, и почему Вы так считаете.

x