…Ironia losu sprawiła, że dopiero badania nad narkotykami zwanymi potocznie…poszerzaczami granic świadomości” naprowadziły na ślad pewnych związków chemicznych pojawiających się w mózgu. Narkotyki te w rzeczywistości zawężają zdolność pojmowania napływających sygnałów. Odkrycie, że starannie dobrana dawka 2-4-7 orto-para-teosaminy likwiduje największą nawet religijność, było zapewne najbardziej druzgocącym ciosem, jaki spotkał religie w całych dziejach ludzkości.
Sytuację zmieniło, rzecz jasna, pojawienie się Szybowca…
R. Gabor: Farmakologiczne podstawy religii (Miskatonic University Press, 2069).
Czegoś podobnego oczekiwano od setek lat i przez ten czas zdarzyło się wiele fałszywych alarmów. Kiedy jednak owa chwila nadeszła, rodzaj ludzki poczuł się skrajnie zaskoczony.
Sygnał radiowy nadbiegający z kierunku Alfy Centauri był tak potężny, że z początku uznano go za zakłócenia spowodowane działalnością nadajników komercjalnych. Radioastronomowie, którzy od wielu dziesięcioleci przeszukiwali niebo w nadziei wychwycenia wiadomości wysłanych przez inne istoty inteligentne, nie bardzo wiedzieli, co powiedzieć, jako że już dawno temu wykluczyli ze swych badań potrójny system Alfy, Bety i Proximy Centauri.
Wszystkie radioteleskopy na południowej półkuli skierowały się natychmiast na Centaura. Nim minęło parę godzin, dokonano kolejnego odkrycia. Sygnał nie nadbiegał z systemu Centaura. Źródło transmisji było odległe o pół stopnia od położenia Centaura na nieboskłonie. I poruszało się.
To był pierwszy znak. Rodzaj ludzki porzucił wszystkie swoje codzienne sprawy i zastygł w oczekiwaniu.
Moc sygnału przestała zdumiewać, skoro ustalono, że nadajnik znajduje się w obrębie Układu Słonecznego i porusza się w kierunku Słońca z szybkością sześciuset kilometrów na sekundę. Z dawna wypatrywani, budzący czasem lęk i obawy goście z przestrzeni kosmicznej wreszcie raczyli przybyć… Jednak przez trzydzieści pierwszych dni obcy obiekt nie podjął żadnych działań. Minął planety zewnętrzne, przez cały czas nadając te same ciągi impulsów, jakby chciał poinformować wszystkich: „Oto jestem!”. Nie odpowiadał na kierowane doń transmisje, nie modyfikował w żaden sposób swej kometopodobnej orbity. O ile jego obecna szybkość nie była pomniejszona wcześniejszym hamowaniem, to cała podróż obiektu z systemu Centaura musiałaby trwać przynajmniej dwa tysiące lat. Ktoś uznał taką ewentualność za pocieszającą, bowiem sugerowała, że przybysz jest tylko automatyczną sondą. Inni poczuli się rozczarowani uznając, że nieobecność prawdziwych, żywych obcych na pokładzie byłaby wręcz afrontem.
Wszystkie stacje radiowe i telewizyjne, wszystkie parlamenty świata, ad nauseam snuły dywagacje związane z przybyszem. Wyciągnięto i odkurzono niezliczone scenariusze kontaktu, snute z dawna przez pisarzy zajmujących się fantastyką naukową. Przeanalizowano dogłębnie rozmaite warianty, począwszy od wizji bogów zstępujących na ziemię po straszenie inwazją krwiożerczych wampirów. Londyński Lloyd zarobił sporo na ludziach pragnących ubezpieczyć się na wypadek takiego czy innego rozwoju wypadków. W grę wchodziły nawet najbardziej nieprawdopodobne zagrożenia, również i takie, które zpewnością nie naraziłyby firmy na wypłacenie chociaż pensa odszkodowania.
Gdy obcy minął orbitę Jowisza, zaczęto wreszcie dowiadywać się o nim nieco więcej. Pierwsza informacja wzbudziła krótkotrwały przypływ paniki: obiekt miał pięćset kilometrów średnicy, czyli dorównywał rozmiarami małemu księżycowi. Może był to cały ruchomy świat kryjący wielką armadę inwazyjną…
Bardziej precyzyjne wyniki obserwacji ukoiły obawy. Sam obiekt miał ledwo kilka metrów średnicy, zaś pięćsetkilometrowe halo wokół niego powodowała struktura dziwnie znajoma: pajęczej budowy, z wolna obracający się wokół osi paraboliczny reflektor, odpowiednik ludzkich teleskopów orbitalnych. Uznano, że musi to być antena pozwalająca statkowi utrzymywać łączność z odległą bazą i przesyłać tam dane uzyskane chociażby z nasłuchu wszystkich ludzkich radioźródeł, w tym również transmisji radiowych i telewizyjnych. Potem zdumiano się ponownie. Olbrzymia antena nie była skierowana ku systemowi Centaura, ale zupełnie gdzie indziej. Najbliższy Słońcu system gwiezdny zaczęto określać jako przystanek w podróży wehikułu, a nie miejsce jego pochodzenia.
Astronomowie wciąż biedzili się nad tą zagadką, gdy pomógł im zwykły szczęśliwy traf. Słoneczny próbnik meteo znajdujący się akurat za orbitą Marsa przerwał nagle nadawanie, by wznowić je po niecałej minucie. Po przebadaniu zapisów ustalono, że jego instrumenty zostały sparaliżowane silnym sygnałem zewnętrznym. Próbnik przeleciał przez wiązkę obcego, a to pozwoliło obliczyć precyzyjnie, gdzie tamten kieruje swoje transmisje.
W odległości czterdziestu dwóch lat świetlnych nie znaleziono w rzeczonym kierunku niczego, prócz bardzo słabej i zapewne bardzo starej gwiazdy z grupy czerwonych karłów, jednego z tych mało rozrzutnych słońc, które będą świecić spokojnie nawet wtedy, gdy wypalą się najbardziej majestatyczne gwiezdne giganty galaktyki. Żaden radioteleskop nie przebadał nigdy bliżej tego obiektu. Teraz skierowano nań wszystkie urządzenia, które nie były dotąd wycelowane w obcego.
I owszem, wyłowiono ostry sygnał na fali o długości jednego centymetra. Twórcy wciąż utrzymywali łączność ze swym dziełem wystrzelonym tysiące lat temu, chociaż obecne transmisje musiały pochodzić sprzed prawie pół wieku.
Nagle, minąwszy orbitę Marsa, obcy dał znać, że zauważył istnienie rodzaju ludzkiego. Uczynił to w sposób bardziej dramatyczny i jednoznaczny, niż ktokolwiek mógłby sobie wyobrazić: rozpoczynając transmisję standardowego obrazu telewizyjnego składającego się z 3074 linii. Obrazowi towarzyszył tekst w płynnej, chociaż nieco bombastycznej angielszczyźnie oraz w dialekcie mandaryńskim. Uczestnicy pierwszej rozmowy poprzez kosmos nie musieli czekać na odpowiedź interlokutora wiele dekad, a ledwie paręnaście minut.
Morgan opuścił hotel w Ranapurze o czwartej nad ranem, kiedy wokół panowała jeszcze pogodna, bezksiężycowa noc. Pora nie wydawała mu się najlepsza, ale profesor Sarath, który umówił wszystkie spotkania, obiecał że wczesne wstanie się opłaci. „Nie zrozumie pan nijak Sri Kandy — dowodził — jeśli nie obejrzy pan wschodu słońca z wierzchołka góry. Braciszek Budda zaś, znaczy Maha Thero, nie przyjmuje gości w żadnej innej porze. Powiada, że zarwana noc skutecznie pacyfikuje nawet największych zuchów”. Morganowi pozostało uznać argumentację i wyrazić nawet coś na kształt wdzięczności.
Na dodatek miejscowy kierowca zasypał z miejsca Morgana potokiem mowy. Wprawdzie konwersacja była raczej jednostronna, ale i tak nie milkła, zupełnie jakby gadule zależało na błyskawicznym sporządzeniu możliwie pełnego opisu profilu osobowości pasażera. Wszystko to czynił z taką ilością dobrych chęci i tak serdecznie, że trudno było uznać rzecz za obrazę, Morgan jednak wolałby podróżować w ciszy.
Drugim jego życzeniem było, aby kierowca zwracał większą uwagę na liczne zakręty szosy, którą podążali w niemal zupełnej ciemności. Może zresztą to dobrze, że wciąż panowała noc, przynajmniej nie było widać wszystkich tych urwisk i przepaści, które mijali u stóp góry. Sama droga była wielkim osiągnięciem inżynierii, dziewiętnastowiecznej wprawdzie, ale zawsze. Zbudowano ją pod koniec epoki kolonialnej, w okresie ostatnich kampanii staczanych z dumnymi mieszkańcami gór w głębi wyspy. Nigdy nie przebudowano jej na szlak z automatycznym prowadzeniem pojazdów i chwilami Morgan zastanawiał się, czy nie jest to jego ostatnia droga. Nagle zapomniał o wszystkich lękach, zapomniał nawet o niewyspaniu.
Читать дальше