— Dziękuję — odparła Wężyca. Zaczynała odczuwać nie tyle zadowolenie, ile wdzięczność za gościnność okazywaną uzdrowicielom. — Przyjmuję wasze zaproszenie, ale muszę jeszcze powiadomić gospodę. Aptekarka powiedziała, że będzie tam posyłać ludzi, którzy chcą się ze mną spotkać.
Gabriel spojrzał na nią. Nie widziała wprawdzie jego twarzy, ukrytej w cieniu kaptura, lecz miała wrażenie, że dostrzegła uśmiech.
— Uzdrowicielko. Jeszcze przed północą wszyscy mieszkańcy doliny będą wiedzieli, gdzie cię znaleźć.
Poprowadził ją ulicami, które ciągnęły się wzdłuż górskich stoków, między parterowymi domami z czarnego kamienia. Kopyta koni oraz buty Wężycy i Gabriela stukały o brukowaną nawierzchnię, roznosząc się echem po okolicy. Ciąg budynków dobiegł końca, a ulica rozszerzyła się w kamienną drogę, oddzieloną od pionowej niemal stromizny jedynie grubym murem, sięgającym człowiekowi do pasa.
— W normalnych okolicznościach mój ojciec sam wyszedłby cię powitać — rzekł Gabriel. W jego głosie wyczuwało się nie tylko przeprosiny, ale również niepewność, jak gdyby chciał jeszcze coś dodać, ale nie umiał znaleźć właściwych słów.
— Nie przywykłam do tego, by witali mnie dygnitarze — powiedziała Wężyca.
— Powinnaś wiedzieć, że zaprosilibyśmy cię do nas w każdej sytuacji, nawet gdyby… — Gabriel zawiesił głos.
— Och — odparła Wężyca. — Twój ojciec jest chory.
— Tak.
— Możesz bez wahania prosić mnie o pomoc. To mój zawód.
A jeśli dostanę darmowe zakwaterowanie, to naprawdę więcej nie mogę oczekiwać.
Wężyca w dalszym ciągu nie widziała twarzy Gabriela, ale z jego głosu znikło napięcie.
— Nie chciałem tylko, byś sobie pomyślała, że za wszystko musimy dostać zapłatę.
Szli dalej w milczeniu. Droga zatoczyła łuk, omijając skałę, która wcześniej ograniczała im widoczność. Wężyca ujrzała rezydencję burmistrza — rozległą i wysoką, opierającą się jednym skrzydłem o zbocze góry. Czarny kamień został tu urozmaicony pasmami białej skały; ciągnęły się one tuż pod dachem, na którym od wschodu i od południa zamontowano baterie słoneczne. Okna pokoi na górze były ogromne i tworzyły łukowe sklepienia, które znakomicie pasowały do wieżyczek wznoszących się po obu stronach głównej fasady budynku. Prześwitujące przez nie światło dowodziło absolutnej doskonałości umieszczonego w nich szkła. Pomimo tych okien i wysokich rzeźbionych drzwi, rezydencja burmistrza była nie tylko pokazowym pałacem, ale również warowną fortecą. Na parterze nie było okien, drzwi zaś wyglądały na mocne i ciężkie. Najdalej wysunięte skrzydło budynku osłonięte było przez kolejną skałę, a brukowany dziedziniec kończył się stromym urwiskiem, które potem okazało się niższe i mniej strome niż w chwili, gdy Wężyca po raz pierwszy na nie spojrzała. Oświetlona ścieżka wiodła do podnóża tej skalnej ściany, przy której znajdowały się stajnie i małe pastwisko.
— Imponujące — stwierdziła Wężyca.
— To wszystko należy do Podgórza, chociaż mój ojciec mieszkał tu jeszcze przed moim przyjściem na świat.
Szli dalej kamienną drogą.
— Powiedz mi coś o chorobie ojca — poprosiła Wężyca.
Sądziła, że to nic poważnego, gdyż inaczej Gabriel bardziej by się niepokoił.
— Chodzi o wypadek na polowaniu. Przyjaciel ojca przebił mu nogę lancą, a on nie chce przyznać, że doszło do zakażenia. Boi się, że grozi mu amputacja.
— Jak to wygląda?
— Nie wiem. Nie pozwolił mi obejrzeć rany. Aż do wczoraj w ogóle nie chciał się ze mną widzieć — odparł Gabriel ze smutkiem i rezygnacją w głosie.
Wężyca spojrzała na niego zatroskana. Jeżeli jego uparty ojciec tak bardzo się bał, że zdołał znieść ostry ból, zakażenie mogło w tym stadium doprowadzić do martwicy tkanek.
— Nie znoszę amputacji — przyznała zupełnie szczerze Wężyca. — Nie masz pojęcia, czego już nie robiłam, żeby ich uniknąć.
Przy wejściu do rezydencji Gabriel krzyknął i ciężka brama otwarła się przed nimi. Pozdrowił służącego i kazał mu zaprowadzić Strzałę i Wiewióra do położonej niżej stajni.
Wężyca i Gabriel weszli do holu, w którym głosy niosły się echem, a gładko polerowane ściany odbijały postaci poruszających się w środku ludzi. Ponieważ nie było tam okien, wszystko tonęło w półmroku, ale kolejny służący pospiesznie zapalił gazowe lampy. Gabriel położył na podłodze zwinięty materac Wężycy, odrzucił kaptur i pozwolił, by płaszcz zsunął się z ramion. Na gładkich ścianach widać było zniekształcone odbicie jego twarzy.
— Możemy tutaj zostawić twój bagaż. Ktoś zaniesie go na górę.
Wężyca zaśmiała się w duchu, słysząc, jak jej materac otrzymuje miano „bagażu”. Poczuła się, jak bogaty kupiec, gotujący się do wyprawy handlowej.
Gabriel odwrócił się w jej stronę. Wężyca po raz pierwszy ujrzała jego twarz i wstrzymała oddech. Mieszkańcy Podgórza wiedzieli, że są piękni. Ten młody mężczyzna był tak szczelnie zasłonięty, że Wężyca zaczęła już podejrzewać, iż jest brzydki albo ma zdeformowaną twarz. W rzeczywistości Gabriel był najpiękniejszym człowiekiem, jakiego kiedykolwiek widziała. Był proporcjonalnie zbudowany. Twarz miał szeroką, choć jej rysy nie były tak ostre jak u Arevina. Jego oblicze cechowało się wrażliwością i większą tendencją do uzewnętrzniania uczuć. Kiedy się do niej zbliżył, stwierdziła, że ma intensywnie niebieskie oczy. Jego skóra była tej samej barwy co ciemnoblond włosy. Wężyca nie umiała powiedzieć, na czym polega piękno tego człowieka. Czy chodzi o symetrię i harmonijność rysów twarzy i jego nieskazitelną cerę? A może o cechy trudniejsze do uchwycenia albo o wszystko to razem wzięte? Tak czy inaczej, Gabriel był dla niej zachwycający.
Spojrzał na nią z wyczekiwaniem. Zrozumiała, że Gabriel chce, by zostawiła w tym miejscu również swoją torbę. Najwyraźniej nie zauważył, że wywarł na niej ogromne wrażenie.
— W środku są moje węże — powiedziała. — Noszę je ze sobą.
— Och… Przepraszam. — Zaczerwienił się od szyi aż po policzki. — Mogłem sam o tym pomyśleć…
— Nie szkodzi, to nie jest takie ważne. Powinnam chyba jak najszybciej pójść do twojego ojca.
— Oczywiście.
Weszli po szerokich, krętych schodach. Zbudowano je z kamiennych płyt, których brzegi zaokrągliły się z czasem pod stopami kroczących tam ludzi.
Wężyca nigdy wcześniej nie znała niewiarygodnie pięknego człowieka, który reagowałby na jakąkolwiek — nawet niezamierzoną I — krytykę z taką wrażliwością jak Gabriel. Ludzie o atrakcyjnym wyglądzie odznaczali się często ogromną pewnością siebie, nierzadko na granicy arogancji. Gabriel zaś wydawał się wyjątkowo podatny na najmniejsze zranienie. Wężyca zaczęła się zastanawiać, dlaczego tak jest.
W kamiennych budynkach grube ściany zapewniały mieszkańcom miasta stałą temperaturę wnętrza. Po długim okresie spędzonym na pustyni Wężyca cieszyła się z panującego w tej rezydencji chłodu. Wiedziała, że jest spocona i brudna po całodniowej przeprawie, ale nie czuła jeszcze zmęczenia. Trzymana w dłoniach skórzana torba dodawała jej otuchy. Miała nadzieję, że ojciec Gabriela zmaga się tylko ze zwykłą infekcją. Jeżeli amputacja nie okaże się konieczna, nie powinno być żadnych powikłań, a tym bardziej niebezpieczeństwa śmierci. Cieszyła się na myśl, że najpewniej nie będzie musiała oglądać zgonu kolejnego ze swych pacjentów.
Szła za Gabrielem po krętych schodach. Mężczyzna nie zwolnił nawet na ich szczycie, ale Wężyca zatrzymała się, żeby rzucić okiem na ogromną komnatę. Z przydymionego szkła w łukowym oknie w górnej partii wieży rozciągał się widok na tonącą w zmierzchu dolinę. Panorama ta zupełnie zdominowała pomieszczenie i doskonale o tym wiedziano, gdyż oprócz dużych białych pufów nie było tam żadnych mebli. Podłoga była dwupoziomowa — wyżej znajdowało się półkole przylegające do czarnej ściany ze schodami, a niższy krąg stykał się z oknem.
Читать дальше