Spostrzegł, że znajdujący się ponad nim Artefakt ulega przemianie. Coś wydobywało się z jego wnętrza, wysuwało w górę, rozciągając podłużną bryłę martwej czerni. To była żywa istota, emanująca siłami witalnymi i olśniewająca swym pięknem.
Pojawiła się filigranowa, kształtna głowa z wydłużonym pyskiem, od nasady której zbiegał wzdłuż grzbietu szereg ostrych, trójkątnych płyt grzebienia. Po chwili wychynęła walcowata klatka piersiowa i ramiona zaopatrzone w parę na wpół złożonych skrzydeł, a następnie kształtne przednie kończyny uzbrojone w diamentowe szpony. Skóra stworzenia mieniła się oślepiająco w jaskrawym świetle reflektorów padającym na Artefakt, a raczej na to, co jeszcze niedawno było Artefaktem. Każda łuska okrywająca skórę, na którą padło silne białe światło, pozyskiwała wszystkimi odcieniami brązów i złota, żółci i błękitu.
Smok! pomyślał Maxwell. Smok odradzający się z nieprzeniknionej czerni Artefaktu! Smok powracający do życia po wielowiekowym uwięzieniu w bryle ciemności.
Smok! Po tylu latach poszukiwań, po latach ciągłych rozczarowań, wreszcie odnalazł smoka! W dodatku zupełnie innego, niż go sobie wyobrażał. Zamiast zwykłego stworzenia o ciele pokrytym łuską miał przed sobą żywy, wspaniały symbol — symbol wielkości krystalicznej planety, a może nawet całego wszechświata, który umarł po to, by odrodził się inny, nowy wszechświat. Legendarne, prehistoryczne stworzenie, współczesne owym dziwacznym plemionom istot, których żałosne, zdegenerowane resztki stanowiły trolle, gobliny, wróżki i banshee. Stworzenie, którego imię przekazywano z ust do ust przez liczone w tysiącach pokolenia, lecz aż do tego momentu nie znane nikomu z ludzi.
Oop stał jak wmurowany obok jednego z przewróconych drążków podtrzymujących aksamitną linę, a jego nogi stały się jeszcze bardziej pałąkowate niż zazwyczaj, jakby chciał przykucnąć, lecz zamarł z muskularnymi rękoma bezsilnie zwieszonymi wzdłuż ciała, z palcami zagiętymi na kształt szponów i przerażonym wzrokiem utkwionym w dokonującym się na postumencie cudzie przemiany. Tuż przed nim Sylwester rozpłaszczył się na podłodze, prężąc do skoku, pod futrem na jego łapach poruszały się gruzły mięśni, a w rozwartym pysku złowrogo połyskiwały kły.
Maxwell poczuł rękę na swoim ramieniu i odwrócił się.
— Czy to smok? — zapytała Carol.
Słowa zabrzmiały dziwnie, jakby bała się wypowiedzieć je na głos i z niemałym trudem wydobyła pytanie z gardła. Nie patrzyła na niego. Nie odrywała oczu od wyłaniającego się smoka, który teraz zdawał się odzyskiwać swój pierwotny wygląd.
Stworzenie wyprężyło długi, wijący się sinusoidalnie ogon i machnęło nim. Oop w panice rzucił się twarzą na posadzkę, unikając uderzenia.
Sylwester zawarczał gniewnie i podczołgał się do przodu kilkanaście centymetrów.
— Sylwester, spokój! — Maxwell okrzykiem próbował powstrzymać kota.
Oop podniósł się na czworaka, podpełznął do przodu i schwycił Sylwestra za jedną z tylnych łap.
— Przemów do niego — zwrócił się Maxwell do Carol. Jeśli ten głupi kocur rzuci się na niego, nawet sam diabeł nam nie pomoże.
— Masz na myśli Oopa? Nie wierzę, żeby mógł rzucić się na Oopa.
— Nie na Oopa — jęknął Maxwell — ale na smoka. Jeśli on rzuci się na smoka…
Za ich plecami rozbrzmiewały w panującym tam półmroku okrzyki wściekłości i tupot biegnących stóp.
— Co tu się dzieje? — wrzasnął strażnik wpadając nagle w krąg światła.
Smok obrócił się na postumencie i pełnym gracji ruchem spłynął na podłogę, kierując się w stronę nadbiegającego strażnika.
— Uważaj! — krzyknął Oop, wciąż kurczowo zaciskający palce na łapie Sylwestra.
Smok obejrzał się do tyłu i z wyraźnym zaciekawieniem w małych oczkach, z pochyloną na bok głową popatrzył na ludzi. Radośnie machnął ogonem, który jak tajfun przewalił się przez blat stołu, zmiatając z pół tuzina czar i wazonów. Ceramika z głuchym trzaskiem roztrzaskała się na podłodze, a błyszczące skorupy poleciały na wszystkie strony.
— Hej! Natychmiast przestańcie! — wrzasnął strażnik i stanął nagle, jakby dopiero teraz zauważył smoka.
Jego krzyk przemienił się w przeraźliwy skowyt, człowiek obrócił się na pięcie i rzucił do ucieczki. Smok puścił się za nim majestatycznym kłusem, nie spiesząc się ani trochę, najwyraźniej gnany zwykłą ciekawością. Jego drogę znaczyła seria głuchych trzasków i brzęku tłuczonego szkła.
— Jeżeli nie zabierzemy go stąd natychmiast, nie ocaleje ani jeden eksponat — odezwał się Maxwell. — Porusza się z taką gracją, że nie później jak za piętnaście minut nie pozostanie tu ani jeden cały przedmiot. Obróci to wszystko w perzynę. A ty, Oop, trzymaj, na miłość boską, tego cholernego kota. W przeciwnym razie rozpęta się tu istne piekło.
Maxwell podniósł się z podłogi, ściągnął z głowy interpreter i wsunął go do kieszeni.
— Mogłabym pootwierać drzwi — zaofiarowała się Carol. — Spróbujmy go stąd wypłoszyć. Najgorzej będzie z bramą, ale chyba wiem już, jak to zrobić.
— Co sądzisz, Oop, o tej propozycji przepłoszenia smoka? — spytał Maxwell.
Smok, który w tym czasie dotarł do ostatniej z całego ciągu sal muzealnych, zawrócił i znowu zmierzał w ich kierunku. — Oop, pomóż mi z tymi drzwiami — zawołała Carol. Potrzebuję silnego mężczyzny.
— A co z kotem?
— Zostaw go mnie — rzucił szybko Maxwell. — Może będzie zachowywał się spokojnie i dam sobie radę.
Nieustający brzęk tłuczonych eksponatów zwiastował zbliżanie się smoka. Maxwell tylko jęknął słysząc ów dźwięk. Sharp, nie bacząc na dawną przyjaźń, gotów go z wściekłości oskalpować. Całe muzeum zmienione w pobojowisko, a Artefakt przeistoczony w galopujące tony mięsa.
Uczynił kilka niepewnych kroków w kierunku, skąd dochodziły odgłosy zniszczeń. Sylwester skradał się tuż przy jego nodze. W półmroku Maxwell ledwie dostrzegał niewyraźną sylwetkę buszującego smoka.
— Dobry smoczek — mruknął. — Uspokój się, malutki. Zabrzmiało to co najmniej głupio i nie na miejscu. Jakimi słowami, do cholery, można się było zwrócić do smoka?
Sylwester raz jeszcze warknął groźnie.
— Ty się trzymaj od tego z daleka! — krzyknął na niego Maxwell. — Jeszcze tylko twojego udziału brakuje nam do szczęścia!
Przemknęło mu przez myśl, że przerażony strażnik z pewnością dzwoni teraz na policję i podnosi piekielny alarm. Usłyszał za sobą skrzypienie otwieranych drzwi. Gdyby tylko smok raczył zaczekać na ich otwarcie, można by go wreszcie wygonić na zewnątrz. Maxwell zadał sobie nagle pytanie: co będzie, kiedy stworzenie w końcu znajdzie się na wolności? Przeszył go dreszcz na samą myśl o tym. Ujrzał w duchu olbrzymią bestię galopującą uliczkami i alejkami miasta. Może, mimo wszystko, byłoby lepiej zatrzymać go w zamkniętym pomieszczeniu?
Stał przez chwilę niezdecydowany, rozważając ujemne skutki zatrzymania smoka w zamknięciu i wypuszczenia go na wolność. Muzeum i tak było już mniej lub bardziej zniszczone, a nawet kompletne jego zrujnowanie wydało mu się mniejszym złem, niż wypuszczenie tej kreatury na wolność w obrębie miasta.
Wciąż jeszcze rozbrzmiewało skrzypienie otwieranych powoli drzwi. Smok, który dotychczas truchtał dość spokojnie, teraz puścił się szaleńczym galopem w kierunku wyjścia.
Maxwell odwrócił się gwałtownie. — Zamknijcie te drzwi! — krzyknął, po czym błyskawicznie uskoczył pod ścianę, schodząc z drogi szarżującego wprost na niego smoka.
Читать дальше