I poleciało po kolei. Ikonografia muncosterska: teor jest ekscentryczny, sympatyczny, niechlujny, trochę roztargniony, ale chce dobrze; pendarthańska: fraa jako porywczy, nerwowi, wścibscy mądrale, którzy nie mają pojęcia o prawdziwym życiu, są tchórzami i nie mają szans z niezwykle męskimi sekularami; klevańska: teor jako mędrzec i mąż stanu, zdolny rozwiązać wszystkie problemy świata sekularnego; baudyjska: jesteśmy cynicznymi oszustami, którzy pławią się w luksusie na koszt szarego człowieka; penthabryjska: jesteśmy strażnikami prastarych tajemnic wszechświata, przekazanych nam osobiście przez Cnoüsa, a całe to nasze gadanie o teoryce to tylko zasłona dymna, skrywająca naszą prawdziwą moc przed niedomytymi masami.
Liczba ikonografii, które Tamura chciała z nami omówić, wyniosła tuzin. Słyszałem o nich wszystkich, ale nie zdawałem sobie sprawy, że jest ich aż tyle, dopóki nie kazała nam ich omawiać jedna po drugiej. Najciekawsza wydała mi się ocena związanego z nimi zagrożenia. Po długich przepychankach zgodziliśmy się, że najniebezpieczniejsza nie jest yorrańska, jak można by się spodziewać, lecz moshyjska — hybryda klevańskiej i penthabryjskiej. Według niej mieliśmy opuścić koncenty, niosąc światu oświecenie i sprowadzając nań nową erę. Przeżywała szczyty popularności w odstępach stu — i tysiącletnich, kiedy centenaryści i milenaryści obchodzili aperty. Była niebezpieczna, ponieważ wprawiała ludzi w stan oczekiwania graniczący z delirium, przyciągała wielu pielgrzymów i zwracała powszechną uwagę.
Dzięki współpracy z fraa Orolem wiedziałem, że ikonografia moshyjska przeżywa obecnie wzrost popularności, a jej odbiciem jest instytucja tak zwanego Niebiańskiego Strażnika. Kiedy nasi hierarchowie sobie to uświadomili, Protektor poprosił pra-suur Tamurę o zorganizowanie tego rodzaju dyskusji.
Skończyło się na tym, że wszyscy, cały nasz pobór, otrzymaliśmy pozwolenie wyjścia extramuros podczas apertu, czym nikt nie był zaskoczony. Groźba zamknięcia w murach koncentu miała nas tylko zdyscyplinować.
Dyskusja rozwinęła się w bardzo ciekawy sposób i zakończył ją dopiero dzwon wybijający godzinę spoczynku. Zgodnie z regułami Dyscypliny deklaranci z naszego matemu nie mogli spać dwa razy z rzędu w tej samej celi. Co wieczór na tablicy w refektarzu przydzielano pokoje na nadchodzącą noc. Musieliśmy więc tam wrócić, żeby sprawdzić, gdzie przyjdzie nam spędzić noc i z kim będziemy się kumplować. Całą grupą wyszliśmy z kredowni i obeszliśmy klauzurę, rozprawiając i naśmiewając się z Yorra, Doksa i innych zabawnych postaci, które wymyślili sobie statyści, żeby nas zrozumieć. Starsi fraa i suur siedzieli na ławkach zwróconych ku wnętrzu klauzury, robiąc sandały (czym zwykle my się zajmowaliśmy) i zerkając na nas spode łba.
Nie chciałem patrzeć im w oczy, więc podniosłem wzrok i zobaczyłem fraa Orola wychodzącego z innej kredowni z plikiem papierów (gęsto pokrytych obliczeniami) pod pachą. Na widok naszej gromady skręcił do ogrodu, kierując się w stronę tumu. Trochę mnie to zabolało, bo pewna tabliczka fotomnemoniczna kurzyła się właśnie na stole w pracowni w gwiezdnym kręgu, przyciskając dwie stronice upstrzone moimi bezproduktywnymi gryzmołami. Orolo zauważył ten kurz i domyśli się, że od dawna się nią nie zajmowałem.
Po chwili wylądowałem w celi, którą miałem dzielić przez noc z dwoma innymi fraa. Owinąłem się zawojem i uformowałem sferę w poduszkę. Można by pomyśleć, że leżąc i czekając na sen, rozmyślałem o zbliżającym się apercie albo o ikonografiach — ale widok Orola w klauzurze przypomniał mi pewne śliskie zdanie, które fraa Corlandin wypowiedział przy kolacji. Wtedy przełknąłem je, nie czując jego smaku. Teraz zaś stało się jedną z tych natarczywych myśli, których nie wiadomo jak się pozbyć.
Tak myślałem, powiedział fraa Corlandin. Mój dialog z Orolem miał miejsce zaledwie godzinę wcześniej. Który z widzów popędził do Nowego Kręgu, aby tam rozpowiedzieć o przebiegu tej rozmowy? I dlaczego ktokolwiek miałby się nią interesować?
Jeszcze w ubiegłym roku Corlandin miał romans z suur Trestanas, również należącą do Nowego Kręgu. Pewnego dnia dzwony obwieściły pożal, ryt, którym żegnamy deklarantów wycofujących się z czynnego życia matemu. Zebraliśmy się w tumie i Prymas ogłosił nazwisko odchodzącego: był nim nasz Regulator. Mimo wszystkich kar i pokut, jakie wyznaczał nam na przestrzeni lat, było nam smutno, kiedy śpiewaliśmy ceremonialne hymny, ponieważ Regulator był człowiekiem rozumnym i rozsądnym.
Statho — tak się nazywał nasz Prymas — wyznaczył następnie suur Trestanas na stanowisko Regulatora. Wywołało to lekką konsternację, gdyż suur Trestanas była młoda, ale obeszło się bez kontrowersji, ponieważ wszyscy wiedzieli, że jest bystra i inteligentna. Przeprowadziła się do apartamentów Prymasa, gdzie dostała własną celę, i zaczęła spożywać posiłki z innymi hierarchami. Plotka niosła jednak, że jej romans z Corlandinem trwał. Co bardziej podejrzliwi deklaranci podejrzewali, że hierarchowie rozmieścili na terenie koncentu dyskretne urządzenia, które pozwalają im nas podsłuchiwać. Wiara w istnienie tych urządzeń była swoistą modą — przychodziła i odchodziła w zależności od tego, co w danym momencie ludzie sądzili na temat hierarchów. Od czasu mianowania suur Trestanas Regulatorką coraz częściej słyszało się o podsłuchu, było więc naturalne, że w tej chwili tez o tym pomyślałem. Może to właśnie ona usłyszała, o czym rozmawiam z Orolem, i doniosła o tym Corlandinowi.
Z drugiej strony (odezwała się ta część mojego umysłu, która błagała myśli o podsłuchach, żeby poszły sobie precz) musiałem przyznać, że sam się zdziwiłem, kiedy Orolo przejawił nagłe zainteresowanie uchybieniami w przekładach ze starorthyjskiego.
Kto by pomyślał, że nasz kosmograf jest takim entuzjastą martwych języków?
No cóż, określenie entuzjasta było jednym z tych nieśmiertelnych słów, które praktycznie niezmienione przetrwały od czasów języka protorthyjskiego i weszły do fluksyjskiego. Po fluksyjsku (początkowo uważałem, że w takim właśnie znaczeniu użył go Corlandin) oznaczało po prostu miłośnika czegoś. Sens protorthyjski był jednak niespecjalnie pochlebny dla fraa, a tym bardziej dla teoryka. No i jeszcze martwy język: ciekawy dobór słów. Czy naprawdę był martwy, skoro Orolo umiał w nim czytać? A jeżeli Orolo słusznie zarzucał tłumaczeniom przekłamania, to czy Corlandin, nazywając oryginał martwym, w pewnym sensie nie wytknął mu błędu? W pokrętny sposób, niewymagający mozolnego dowodu?
Przeleżałem chyba kilka godzin, nie śpiąc i zmagając się z takimi myślami, aż doznałem iluminacji: cokolwiek mówił mi fraa Orolo (nawet jeśli mnie w ten sposób zawstydzał lub sprawiał mi przykrość), nigdy nie przyprawił mnie swoimi słowami o bezsenność. Co innego fraa Corlandin. Zacząłem myśleć o tym, żeby jednak przystąpić do edharczyków.
Oczywiście pod warunkiem, że mnie zechcą. A wcale nie miałem pewności, że tak się stanie. Nie byłem przesadnie lotny w kwestiach czystej teoryki; wielu fidów przerastało mnie o głowę i na pewno zostało to zauważone. Dlaczego pra-suur Tamura zadała mi pierwsze — i najłatwiejsze — pytanie? Bała się, że z trudniejszym sobie nie poradzę? Dlaczego Orolo wolał zrobić ze mnie koncypienta, zamiast zagonić mnie do studiowania teoryki? Dlaczego Corlandin chciał mnie zwerbować? Poskładawszy w całość elementy tej układanki, doszedłem do wniosku, że wszyscy doskonale wiedzą, że nie nadaję się do Saunta Edhara, i niektórzy starają się złagodzić moje rozczarowanie.
Читать дальше