Robert Silverberg - Stochastyk

Здесь есть возможность читать онлайн «Robert Silverberg - Stochastyk» весь текст электронной книги совершенно бесплатно (целиком полную версию без сокращений). В некоторых случаях можно слушать аудио, скачать через торрент в формате fb2 и присутствует краткое содержание. Город: Gdańsk, Год выпуска: 1993, ISBN: 1993, Издательство: Gold, RYT, Жанр: Фантастика и фэнтези, на польском языке. Описание произведения, (предисловие) а так же отзывы посетителей доступны на портале библиотеки ЛибКат.

Stochastyk: краткое содержание, описание и аннотация

Предлагаем к чтению аннотацию, описание, краткое содержание или предисловие (зависит от того, что написал сам автор книги «Stochastyk»). Если вы не нашли необходимую информацию о книге — напишите в комментариях, мы постараемся отыскать её.

Kiedy przeszłość krzyżuje się z przyszłością…
Nowy York. Ostatnie miesiące XX wieku. Lew Nicholas — ekspert w dziedzinie prognozowania przyszłości — osiągnął pozycję szarej eminencji, „twórcy królów”, człowieka, który mógłby doprowadzić Paula Quinna do Białego Domu w roku 2004.

Stochastyk — читать онлайн бесплатно полную книгу (весь текст) целиком

Ниже представлен текст книги, разбитый по страницам. Система сохранения места последней прочитанной страницы, позволяет с удобством читать онлайн бесплатно книгу «Stochastyk», без необходимости каждый раз заново искать на чём Вы остановились. Поставьте закладку, и сможете в любой момент перейти на страницу, на которой закончили чтение.

Тёмная тема
Сбросить

Интервал:

Закладка:

Сделать

Ulicami, w złowieszczych kolumnach, maszerują żołnierze. Zatrzymują się przed budynkiem, w którym mieszkam. Naradzają się. Następnie do domu wpadają zwiadowcy. Słyszę ich kroki na schodach. Nie ma się po co chować. Otwierają drzwi wykrzykując moje nazwisko. Przyjmuję ich z podniesionymi rękami. Uśmiecham się i mówię, że pójdę bez oporu. Ale wtedy — nie wiadomo dlaczego — jeden z nich, bardzo młody chłopak, odwraca się nagle i mierzy do mnie ze swojej podobnej do łuku broni. Mam tylko tyle czasu, żeby stracić oddech. Promień, a potem ciemność.

— To ten! — woła ktoś unosząc wysoko w powietrzu pałkę i opuszcza ją z potworną siłą.

Sundara i ja oglądamy zapadającą nad Pacyfikiem noc. Przed nami iskrzą się światła Santa Monica. Z wahaniem i nieśmiałością nakrywam dłonią jej dłoń. W tej samej chwili czuję przeszywający ból w piersiach. Zapadam się, osuwam, kopię szaleńczo nogami, przewracam stół, biję pięściami w puszysty dywan, walczę o pozostanie przy życiu. Czuję w ustach smak krwi. Walczę, żeby żyć, i przegrywam.

Stoję na parapecie osiemdziesiąt pięter nad Broadwayem. Szybkim, swobodnym ruchem wyskakuję w chłodne, wiosenne powietrze. Szybuję, wykonując ramionami wdzięczne, pływackie ruchy, nurkuję spokojnie ku chodnikowi.

— Niech pan uważa! — krzyczy jakaś kobieta stojąca obok mnie. — Ten człowiek ma bombę!

Fale przyboju są dzisiaj wzburzone. Szare bałwany unoszą się i pękają, unoszą się i pękają. A jednak udaje mi się przedrzeć, przebić się przez nie siłą, i płynę z obłąkańczym poświęceniem ku widnokręgowi, rozszczepiając posępne morze, jak gdybym zamierzał ustanowić rekord wytrzymałości, płynę dalej i dalej, chociaż pulsuje mi w uszach i tętni głęboko w gardle, morze zaś staje się coraz bardziej burzliwe, jego powierzchnia wzdyma się i puchnie nawet tutaj, już tak daleko od brzegu. Fala uderza mnie w twarz i krztusząc się idę na dno, wydobywam się z wysiłkiem na powierzchnię i otrzymuję uderzenie jeszcze raz, i jeszcze raz, i jeszcze…

— To ten! — ktoś woła.

Widzę się znowu w owym ogromnym samolocie, i pikujemy w stronę sztucznej, heksagonalnej wyspy.

— Niech pan uważa! — krzyczy jakaś kobieta stojąca obok mnie.

Ulicami, w złowieszczych kolumnach, maszerują żołnierze. Zatrzymują się przed budynkiem, w którym mieszkam.

Fale przyboju są dzisiaj wzburzone. Szare bałwany unoszą się i pękają, unoszą się i pękają. A jednak udaje mi się przedrzeć, przebić przez nie siłą, i płynę z obłąkańczym poświęceniem ku widnokręgowi.

— To ten! — ktoś woła.

Sundara i ja oglądamy zapadającą nad Pacyfikiem noc. Przed nami iskrzą się światła Santa Monica.

Stoję na parapecie osiemdziesiąt pięter nad Broadwayem. Szybkim, swobodnym ruchem wyskakuję w chłodne, wiosenne powietrze.

— To ten! — ktoś woła.

Więc tak. Śmierć, wciąż śmierć i śmierć, przychodząca po mnie na różne sposoby. Sceny powtarzały się, niezmienne, sprzeczne i unieważniające się wzajemnie. Która wizja jest prawdziwa? A ten starzec, umierający spokojnie na szpitalnym łóżku? W co wierzyć? Od nadmiaru danych kręci mi się w głowie. Idę na oślep. W schizofrenicznej gorączce widzę więcej, niż jestem w stanie pojąć. Nie mogę połączyć niczego w całość, a mój tętniący mózg wciąż obsypuje mnie rozmaitymi scenami i obrazami. Jestem roztrzęsiony. Kulę się na podłodze koło łóżka, drżąc w oczekiwaniu na kolejne niezrozumiałe wizje. Jak zginę tym razem? Na katowskim ruszcie? Podczas epidemii botulizmu? Od noża w ciemnej alejce? Co to wszystko znaczy? Co się ze mną dzieje? Potrzebuję pomocy. Zrozpaczony i przerażony pobiegłem bezzwłocznie do Carvajala.

43

Nie widziałem go już od miesięcy, pół roku — od końca listopada do końca kwietnia, i Carvajal zmienił się wyraźnie przez ten czas. Sprawiał wrażenie skurczonego, właściwie przypominał lalkę, miniaturkę swojego dawnego „ja”. Zrzucił cały tłuszcz, skórę miał ściągniętą na policzkach, a cerę ciemnożółtą, jak gdyby zmieniał się w jednego z tych podstarzałych Japończyków, jednego z tych wysuszonych staruszków w niebieskich garniturach i muszkach, siedzących niewzruszenie koło aparatów telegraficznych w domach maklerskich w centrum miasta. I rzeczywiście, unosiła się nad nim atmosfera jakiegoś wschodniego spokoju, złowrogiej, buddyjskiej ciszy, oznaczającej chyba, że Carvajal dotarł do miejsca, gdzie nie zagrażają już żadne burze, i że osiągnął spokój, który okazał się na szczęście zaraźliwy: przyjechałem do niego pełen lęku i niepewności, ale już kilka chwil później poczułem, że zdenerwowanie mija. Posadził mnie łaskawie w swoim smętnym salonie i poczęstował tradycyjną szklanką wody. Czekał aż się odezwę.

Od czego zacząć? Co powiedzieć? Postanowiłem przejść całkowicie do porządku nad naszą ostatnią rozmową, nie wspominać nic o swoim gniewie, o wysuwanych pod jego adresem oskarżeniach ani o zerwaniu między nami stosunków.

— Zacząłem widzieć — wypaliłem nieoczekiwanie.

— Tak? — Kpiarski, obojętny, lekko znudzony głos.

Widziałem niepokojące rzeczy.

— Doprawdy?

Carvajal przyglądał mi się bez cienia ciekawości i czekał, czekał. Był taki spokojny, taki opanowany! Niczym wyrzeźbiony w kości słoniowej posąg, przepiękny, lśniący i nieruchomy.

— Niezwykłe sceny. Melodramatyczne, chaotyczne, sprzeczne, dziwaczne. Nie wiem, co z tego jest jasnowidzeniem, a co schizofrenią.

— Sprzeczne? — zapytał.

— Czasami. Nie mogę uwierzyć w to, co widzę.

Co to za sceny?

— No, na przykład Quinn. Wizje z jego udziałem powtarzają się niemal codziennie. Występuje w nich jako tyran, dyktator, manipulujący całym narodem potwór, nie tyle prezydent, ile raczej generalissimus. Przyszłość jest pełna jego twarzy. Quinn to, Quinn tamto, wszyscy o nim mówią, wszyscy się go boją. To nie może być prawda.

— Wszystko, co widzisz, jest prawdą.

— Nie. To nie jest prawdziwy Quinn. To jakaś paranoiczna fantasmagoria. Ja znam Paula Quinna.

— Czyżby? — spytał Carvajal takim głosem, jak gdyby przemawiał do mnie z odległości pięćdziesięciu tysięcy lat świetlnych.

— Posłuchaj: byłem mu oddany. Właściwie to nawet go kochałem. Kochałem też wszystko, co sobą reprezentował. Dlaczego nawiedzają mnie wizje, w których Quinn występuje jako dyktator? Dlaczego zacząłem się go bać? On taki nie jest. Wiem, że nie jest.

— Wszystko, co widzisz, jest prawdą — powtórzył Carvajal.

— A zatem czeka nas w tym kraju dyktatura Quinna? Carvajal wzruszył ramionami.

— Być może. To bardzo prawdopodobne. Skąd mogę wiedzieć?

— A skąd ja mogę wiedzieć? Jak mogę uwierzyć w to, co widzę?

Carvajal uśmiechnął się i uniósł rękę, wyciągając ku mnie otwartą dłoń.

— Uwierz — rzekł z naciskiem, zmęczonym, drwiącym tonem meksykańskiego księdza, radzącego jakiemuś wzburzonemu chłopcu, aby nie tracił wiary w dobroć aniołów i łaskę Dziewicy. — Odrzuć wszelkie wątpliwości. Uwierz.

— Nie mogę. Zbyt wiele w tym wszystkim sprzeczności — potrząsnąłem gwałtownie głową. — Nie chodzi mi tylko o wizje z udziałem Quinna. Widziałem też swoją własną śmierć.

— Tak, tego można się było spodziewać.

— Wielokrotnie. Umierałem na różne sposoby. Katastrofa lotnicza. Samobójstwo. Atak serca. Utonięcie. I tak dalej.

— Wydaje ci się to dziwne, co?

Читать дальше
Тёмная тема
Сбросить

Интервал:

Закладка:

Сделать

Похожие книги на «Stochastyk»

Представляем Вашему вниманию похожие книги на «Stochastyk» списком для выбора. Мы отобрали схожую по названию и смыслу литературу в надежде предоставить читателям больше вариантов отыскать новые, интересные, ещё непрочитанные произведения.


Robert Silverberg - He aquí el camino
Robert Silverberg
Robert Silverberg - Rządy terroru
Robert Silverberg
Robert Silverberg - Poznając smoka
Robert Silverberg
Robert Silverberg - The Old Man
Robert Silverberg
Robert Silverberg - The Nature of the Place
Robert Silverberg
Robert Silverberg - The Reality Trip
Robert Silverberg
Robert Silverberg - The Songs of Summer
Robert Silverberg
Robert Silverberg - The Secret Sharer
Robert Silverberg
Robert Silverberg - Good News from the Vatican
Robert Silverberg
libcat.ru: книга без обложки
Robert Silverberg
Отзывы о книге «Stochastyk»

Обсуждение, отзывы о книге «Stochastyk» и просто собственные мнения читателей. Оставьте ваши комментарии, напишите, что Вы думаете о произведении, его смысле или главных героях. Укажите что конкретно понравилось, а что нет, и почему Вы так считаете.

x