Jarosław Grzędowicz - Pan Lodowego Ogrodu. Tom II

Здесь есть возможность читать онлайн «Jarosław Grzędowicz - Pan Lodowego Ogrodu. Tom II» весь текст электронной книги совершенно бесплатно (целиком полную версию без сокращений). В некоторых случаях можно слушать аудио, скачать через торрент в формате fb2 и присутствует краткое содержание. Жанр: Фантастика и фэнтези, Фэнтези, на польском языке. Описание произведения, (предисловие) а так же отзывы посетителей доступны на портале библиотеки ЛибКат.

Pan Lodowego Ogrodu. Tom II: краткое содержание, описание и аннотация

Предлагаем к чтению аннотацию, описание, краткое содержание или предисловие (зависит от того, что написал сам автор книги «Pan Lodowego Ogrodu. Tom II»). Если вы не нашли необходимую информацию о книге — напишите в комментариях, мы постараемся отыскать её.

Jarosław Grzędowicz
Azyl dla starych pilotów Oprócz tego pracuje jako dziennikarz „wolny strzelec”, prowadzi stałą rubrykę naukowo-cywilizacyjną w Gazecie Polskiej i tłumaczy komiksy, głównie z serii
i
.
W Fabryce Słów ukazała się
, jego pierwszy autorski zbiór opowiadań grozy.
Pan Lodowego Ogrodu Ilustracje Jan J. Marek

Pan Lodowego Ogrodu. Tom II — читать онлайн бесплатно полную книгу (весь текст) целиком

Ниже представлен текст книги, разбитый по страницам. Система сохранения места последней прочитанной страницы, позволяет с удобством читать онлайн бесплатно книгу «Pan Lodowego Ogrodu. Tom II», без необходимости каждый раз заново искать на чём Вы остановились. Поставьте закладку, и сможете в любой момент перейти на страницу, на которой закончили чтение.

Тёмная тема
Сбросить

Интервал:

Закладка:

Сделать

Strata miecza boli mnie tak, jakby wraz z nim zniknęło moje szczęście, jakby zabrali kogoś mi bliskiego. Pochodził z Ziemi. Z domu. Nie zliczę, ile razy uratował mi życie. Nie chce mi się szacować, jakie miałbym bez niego szanse dotrwać do tego paskudnego, mglistego poranka.

Aktywuję cyfrala. Ot tak, żeby pomóc sobie w poszukiwaniach i żeby poczuć się raźniej.

Aktywuję cyfrala.

I nic się nie dzieje. Kręci mi się tylko w głowie. I czuję, że w środku po raz pierwszy od bardzo dawna rodzi mi się strach. Upiorny, mdlący strach, o którym zdążyłem już zapomnieć.

Wrażenie jest takie, że aż siadam na ziemi i zwijam się na chwilę w kłębek. Próbuję uspokoić się i jeszcze raz aktywować swój pokładowy komputer, ale on milczy. Mój pasożytniczy anioł stróż milczy.

Miecz to tylko narzędzie. Bez cyfrala dopiero mam przerąbane.

Mniejsza o tryb bojowy, bez którego mam szanse, statystycznie rzecz biorąc, wyjść z życiem z trzech, może czterech potyczek. Ale jak wygląda moja odporność, pamięć, gdzie podziała się wiedza ze szkolenia?

Rozpacz i poczucie bezsilności pozwalają mi leżeć bezwładnie na mchu, zwiniętemu w kłębek, trwa to może ze dwadzieścia minut. Potem czuję, że uwierają mnie kamienie, mokry mech jest niewygodny, żrą mnie mrówki.

Dobra, wystarczy.

Wstaję i jeszcze raz przeszukuję polanę. Systematycznie i starannie. Wszystko się przyda. Każdy strzęp, każdy drobiazg. Na początek znajduję garść złota. Pojedyncze monety rozsypane to tu, to tam, w trawie, tkwiące między kamieniami. Niedużo. Główne zapasy, wepchnięte do pasa ze skrytkami, zostały w jukach. U Grunaldiego. Były ciężkie jak nieszczęście, zresztą nie wybierałem się na zakupy. Akurat złoto jest mi najmniej potrzebne. Gdybym mógł wezwać taksówkę i kazać zawieźć się prosto do dworu Grunaldiego Ostatnie Słowo, to co innego.

Znajduję resztki pasa, strzępy tkaniny, rozerwane fragmenty czegoś, co kiedyś było chyba moim butem, obecnie sztywne od wilgoci i niepodobne do niczego. Cały czas przypominam sobie kolejne utracone drobiazgi poupychane po kieszeniach: scyzoryk. Składany nóż z mnóstwem podręcznych narzędzi i porządnym ostrzem. Resztki zapasów — kilka kawałków chałwy i pasków mięsa. Łyżkę. Fajkę.

Moja fajka, kapciuch z tytoniem i przybornik. Krzesiwo. Jak żyć bez krzesiwa?

Szukam. Obchodzę pogorzelisko po spirali na czworakach, systematycznie przeczesując trawę, mech i kamienie palcami. Wciąż miotają mną dreszcze.

Staram się nie myśleć o cyfralu, o zimnie i przenikającej mnie słabości. Łupie mnie głowa i pulsuje w skroniach. W klatce piersiowej gniecie paskudny, mdlący ból. Tam, gdzie tkwiła włócznia, widać nierówną, podłużną bliznę pozarastaną warstwami, jak na pniu drzewa. Nie rozumiem, dlaczego żyję. Grot był długi na dłoń i przebił mnie na wylot. Drzewce, które wjechało w pierś, też miało z pięć centymetrów obwodu. Masakra. Na pewno serce zostało uszkodzone, przebity worek osierdziowy, opłucna, pewnie też tkanka płuca. Być może przecięte żebro, z pewnością zgruchotana łopatka. Nie rozumiem, skąd ten bydlak miał tyle siły. Może uratowałaby mnie grupa medyczna, gdyby akurat była na miejscu. Gdyby natychmiast mnie zamrozili. Potem Medevac i prosto na oddział intensywnej terapii. Może. Jakieś trzydzieści procent szans. Tymczasem najwyraźniej wyzdrowiałem.

Kolejny cud.

W trawie znowu widzę metaliczny błysk, ale to kamyk pokryty miką. Mika. Złoto głupców.

Szukam dalej, szperając wśród kamieni, pod monotonnym krakaniem drącym szare powietrze mglistego poranka. A później zaznaczam patykiem miejsce, do którego dotarłem, i wracam do pogorzeliska, żeby się ogrzać. Niestety, żaru zostało niewiele. Ledwo pełga i posykuje wśród węgli.

Godzinę później znajduję nóż. Mój długi nóż w pochwie, w komplecie do utraconego miecza. Leży przynajmniej dziesięć metrów od pogorzeliska, wplątany w bezlistne już gałęzie jakiegoś krzaku. Płaczę ze szczęścia, tuląc nóż do siebie, i tylko przez głowę przemyka mi myśl, że chyba coś nie najlepiej ze mną. Znalezisko przełamuje złą passę i szybko znajduję jeszcze różne szmaty — strzępy ubrania, rozdarty półkożuszek, a wreszcie sajdak z łukiem wiszący na gałęzi. Niewiele tego, lecz będzie musiało wystarczyć. Łuk sprawia wrażenie trochę zdezelowanego, chyba jednak da się naprawić.

Składam to wszystko w jednym miejscu — nędzny dobytek, ale lepszy niż nic. Mam przecież nóż. Człowiek, który ma nóż, właściwie ma wszystko. Mając nóż, można zmajstrować niemal każde potrzebne narzędzie, broń, nawet schronienie. Można ciąć, podważać, rąbać, piłować i kopać. Nie ma bardziej niezbędnego narzędzia niż nóż. Wiem to dobrze, bo pamiętam czasy, kiedy władze postanowiły zabronić posiadania noży.

Fragment skórzanego półkożuszka, który mi ocalał, nie jest wielki, ale wystarczy na dwa prymitywne mokasyny. Wycinam nożem dwa kawały skóry o odpowiednim kształcie, a potem stawiam na każdym stopę i obrysowuję węglem. To będzie podeszwa. Później przycinam odpowiednio pozostałe skrawki i owijam nogi, tak jak uczono mnie na kursie.

Szkoda kożuszka, lecz teraz mam buty. Układam najdłuższy kawałek rozerwanego pasa na pniu i odcinam rzemienie. Nie są długie, ale wiążę je ze sobą i ściągam mokasyny, przewlekając powiązany rzemyk przez wywiercone nożem otwory w skórze.

Pracując, co chwilę rozpaczliwie usiłuję aktywować cyfrala. Niemal odruchowo. Trzęsą mi się ręce. Jestem mokry i przemarznięty. Teraz zagadnieniem jest jakieś okrycie. Podstawowy problem to ubranie i schronienie. Nie cyfral.

Staję plecami do pogorzeliska, dokładnie tak, jak stałem w momencie, gdy wyrosło ze mnie drzewo. To łatwe. Wystarczy odwrócić się, żeby widok, który mam wypalony już na stałe w mózgu, stanął mi przed oczami.

Dwa zamglone szczyty, tulące się do siebie niczym półdupki. Szarpane linie skał osnute niebieskawym oparem. Widoczne w oddali dwie plamy lasu wspinające się po zboczach, płonące królewskimi barwami jesieni. Siedemdziesiąt trzy iglaste krzewy, pokręcone jakby wyszły spod ręki mistrza bonsai.

Tak.

Tak stałem, kiedy moje ciało eksplodowało drzewem.

Miecz miałem na plecach. Rozerwało uprząż i poleciał do tyłu, tam, gdzie znalazł go ten przeklęty szczeniak. Żywy trup, który nie ma pojęcia, że chodzi po ziemi tylko z powodu chwilowych problemów technicznych.

Chodzące zwłoki z wyrokiem w odroczeniu na karku. Złodziej, który ośmielił się okraść Drzewo.

Nóż wisiał wysoko z lewej strony, na biodrze. Poleciał w kierunku wyznaczonym moim lewym ramieniem, prosto na tamte krzaki. Odległość jakichś dziesięciu metrów. Tam go znalazłem. Sakiewka i pochewka ze scyzorykiem wisiały na pasie, trochę z tyłu za prawym biodrem. Odmierzam odległość krokami. Tym razem nie muszę przeszukiwać całej polany, jedynie trójkątny wycinek w kierunku, w którym przypuszczalnie poleciały moje rzeczy. To, że zmusiłem się do jakiegoś analitycznego myślenia, zostaje nagrodzone: znajduję jeszcze łyżkę i połę kożuszka. Strzęp wielkości może dwóch dłoni, jednak akurat ten, na którym zależało mi najbardziej. Lewą połę kryjącą wewnętrzną kieszeń, gdzie znajduje się pokrowiec z fajką i kapciuch z garstką tytoniu. Eksperymentalne zioła, kupione jeszcze w Żmijowym Gardle przepadły — przecież nie będę po nich płakał. Nie nadawały się do niczego.

Zbieram garść gałęzi i dorzucam do ognia, a potem siedzę, pykając z fajki. Wracam do równowagi. Oto nowa wiedza: do ognia należy dokładać, a nie rozpaczać, że gaśnie. Człowiek nieustannie się uczy. Obłok dymu pachnącego kadzidlanie suszonymi śliwkami rozjaśnia mi umysł i nagle dostrzegam wyraźnie swoją głupotę. Nawet nie chce mi się komentować własnego stanu.

Читать дальше
Тёмная тема
Сбросить

Интервал:

Закладка:

Сделать

Похожие книги на «Pan Lodowego Ogrodu. Tom II»

Представляем Вашему вниманию похожие книги на «Pan Lodowego Ogrodu. Tom II» списком для выбора. Мы отобрали схожую по названию и смыслу литературу в надежде предоставить читателям больше вариантов отыскать новые, интересные, ещё непрочитанные произведения.


Отзывы о книге «Pan Lodowego Ogrodu. Tom II»

Обсуждение, отзывы о книге «Pan Lodowego Ogrodu. Tom II» и просто собственные мнения читателей. Оставьте ваши комментарии, напишите, что Вы думаете о произведении, его смысле или главных героях. Укажите что конкретно понравилось, а что нет, и почему Вы так считаете.

x