Jarosław Grzędowicz - Pan Lodowego Ogrodu. Tom II

Здесь есть возможность читать онлайн «Jarosław Grzędowicz - Pan Lodowego Ogrodu. Tom II» весь текст электронной книги совершенно бесплатно (целиком полную версию без сокращений). В некоторых случаях можно слушать аудио, скачать через торрент в формате fb2 и присутствует краткое содержание. Жанр: Фантастика и фэнтези, Фэнтези, на польском языке. Описание произведения, (предисловие) а так же отзывы посетителей доступны на портале библиотеки ЛибКат.

Pan Lodowego Ogrodu. Tom II: краткое содержание, описание и аннотация

Предлагаем к чтению аннотацию, описание, краткое содержание или предисловие (зависит от того, что написал сам автор книги «Pan Lodowego Ogrodu. Tom II»). Если вы не нашли необходимую информацию о книге — напишите в комментариях, мы постараемся отыскать её.

Jarosław Grzędowicz
Azyl dla starych pilotów Oprócz tego pracuje jako dziennikarz „wolny strzelec”, prowadzi stałą rubrykę naukowo-cywilizacyjną w Gazecie Polskiej i tłumaczy komiksy, głównie z serii
i
.
W Fabryce Słów ukazała się
, jego pierwszy autorski zbiór opowiadań grozy.
Pan Lodowego Ogrodu Ilustracje Jan J. Marek

Pan Lodowego Ogrodu. Tom II — читать онлайн бесплатно полную книгу (весь текст) целиком

Ниже представлен текст книги, разбитый по страницам. Система сохранения места последней прочитанной страницы, позволяет с удобством читать онлайн бесплатно книгу «Pan Lodowego Ogrodu. Tom II», без необходимости каждый раз заново искать на чём Вы остановились. Поставьте закладку, и сможете в любой момент перейти на страницу, на которой закончили чтение.

Тёмная тема
Сбросить

Интервал:

Закладка:

Сделать

Z ciemnego dna pieczary wiało wilgotnym, piwnicznym chłodem i lekko trupim odorem. Tego smrodu też nie da się z niczym pomylić, mimo że nie był bardzo mocny.

Słup światła robił się coraz bardziej czerwony. Otwór wyraźnie wykonano tak, by chwytał światło zachodu i kierował je prosto na posąg. Chyba była to wielka sylweta siedzącej kobiety, ale nie widziałem dokładnie. Poblask malował na niej tylko krwawe błyski.

Nie mogliśmy uciekać drogą, którą przyszliśmy, bo zamykano za nami Bramy Tajemnic. Trzeba więc będzie kluczyć w tajemniczych korytarzach, po ciemku i na oślep. Pędzić przed siebie, starając się powalić każdego, kto stanie na drodze. Za chwilę zacznie się jakiś rytuał. Rytuał, w którym mamy brać udział, nie wiedząc, co robić. Co gorsza, mogły to być rzeczy, których żaden człowiek nie powinien uczynić. Mamy nakarmić krwią posąg? Do czego jeszcze mogę się posunąć, by przeżyć i wypełnić ostatni rozkaz mojego ojca?

Snop światła poczerwieniał i zgasł, a wtedy zapadła nagle cisza.

I mrok.

A potem zapłonęły kręgi lamp na galeriach. Zobaczyłem, jak w mroku mrowią się sylwetki w luźnych szatach z kapturami, ledwo widoczne w ciemności.

Widziałem je na galeriach i tam w dole, na dnie jaskini.

Piekielne buczenie rozbrzmiało znowu, ale już ciszej i jeszcze niżej. Wydawało mi się, że jest i tęskne, i złowrogie. Mroczna, drżąca pieśń bez słów, napełniająca mnie smutkiem i rezygnacją. Zupełnie jakby zatruwała duszę.

Na dnie jaskini zapłonęła oliwa w trzech wielkich misach, w każdej można by bez trudu usmażyć całego barana.

Posąg był ogromny i dopiero teraz zobaczyłem go dokładnie. Nigdy wcześniej nie widziałem wizerunku Podziemnej Matki. Widywałem tylko jej wcielenie zwane Panią Żniw. Może zresztą jej córkę. Ale Podziemna nie wyglądała na potwora. Olbrzymia, kucająca kobieta, ołagodnej, uśmiechniętej twarzy, o włosach z kwiatów, gałęzi i owoców. Między jej nogami drzemał podziemny mrok. W wyciągniętych rękach trzymała dzban i kolby durry, jakby chciała je ofiarować swoim dzieciom. Ta, od której wszystko wyszło i do której wszystko powróci. Pani Urodzaju. Żywicielka i Matka.

Trąby, jeśli były to trąby, umilkły. Zapadła cisza.

A potem zobaczyłem światełka. Dwa rzędy chybotliwych płomyków w dłoniach zakapturzonych postaci, które wytoczyły się na dno jaskini z ukrytych drzwi i okrążyły posąg półkolem.

Usłyszałem pieśń. Łagodną, tkliwą pieśń o ukojeniu w ramionach matki. O sprawiedliwym sercu szafarki dbającej o swoje dzieci. Pieśń śpiewaną wysokimi głosami, tak piękną, że poczułem, iż pieką mnie oczy. Łagodne głosy dziewcząt lub dzieci ścisnęły mi gardło. Poczułem się zmęczony, samotny i zaszczuty. Zapragnąłem ukojenia i spokoju, takiego, o jakim śpiewano. Zatęskniłem do innego świata, w którym nie trzeba o nic walczyć, w którym nikt nikomu niczego nie wydziera, ale wszystko otrzymuje się ze sprawiedliwych rąk matki. Ciepło i łagodnie, niczym w moim dzieciństwie, które spędziłem w Domu Cynobru, gdzie nie istnieją wojna, krew i pył.

Prowadzący nas kapłan potrząsnął ramieniem Brusa.

— Czas — powiedział.

Ruszyłem niechętnie. Za nic nie chciałem przestać słuchać.

Krąg śpiewających pochylił się równocześnie, kładąc kaganki u swoich stóp, a potem jednym gestem cofnął się, odpinając płaszcze, które spłynęły delikatnie na ziemię. Zobaczyłem drobne sylwetki, piersi i bezwłose łona. Zobaczyłem delikatny rysunek spiral i kręgów na ich ciałach i pochyliłem się przez kamienną balustradę. Trwało to tylko chwilę.

— Czas! — warknął kapłan jeszcze raz i szarpnął mnie za rękaw.

Poprowadził nas na dół krętymi kamiennymi schodami, w niszach pełgały światła lamp. Nie bałem się już. Pomyślałem, że schodzimy na dno pieczary, tam, gdzie stoją dziewczęta i skąd wciąż dobiegała słodka pieśń. Byłem prawie półprzytomny i nie wiem, dlaczego wydawało mi się, że jakoś sobie poradzimy.

Pomieszczenie, w którym w końcu się znaleźliśmy, od pieczary oddzielał tylko rząd kolumn rzeźbionych w bardzo misterne, roślinne wzory. Dziewczęta wydały z siebie śpiewny okrzyk, wznosząc ramiona, po czym obróciły się wokół.

Osłupiałem.

Wydawało mi się, że wzrok płata mi figle, że wśród migotliwego światła, wonnego dymu i plam cienia dostrzegam u niektórych tancerek męskość. Niewielką, bezwłosą i dziwną, ale nad nią piersi, też podskakujące w rytm kroków.

— Pośpiech! — warknął kapłan.

Kolumny i ściany pokrywały wzory. Kwiaty, gałęzie i owoce zwinięte w delikatne sploty. Tylko że nie wyczarowało ich dłuto kamieniarza.

To były kości.

Czaszki, żebra, żuchwy, kręgi i piszczele poukładane tak, że trudno było je rozpoznać. Widziało się misterne liście, kielichy, łodygi i owoce. Do czasu gdy rozpoznałem pierwszą czaszkę. Potem zacząłem je dostrzegać.

Wszędzie wokół.

Pieśń płynęła nadal. Kojąca i piękna.

Brus i kapłan stali nad kamiennym stołem, na którym leżały rzędem zakrzywione, bazaltowe noże. Gładkie i lśniące niczym szpony jakiegoś ogromnego stwora, o rzeźbionych kościanych rękojeściach.

— Jeszcze szybka łaska — mruknął kapłan, jakby o czymś sobie przypomniał. — Będzie potrzebna, bo nie uda się skończyć do nocy.

Położył na stole nadziak. Broń podobną do młota na długim trzonku, ale z kolcem zamiast głowicy. Kolec wyrzeźbiono z takiego samego bazaltu jak noże. Ostrego, twardego i lśniącego niczym czarne szkło.

Zgrzyt łańcuchów i żelaza usłyszałem pomimo tańczącej wciąż w powietrzu pieśni.

Uniosła się kuta z grubych prętów krata zamykająca otwór w ścianie obok naszej niszy.

Zobaczyłem ich.

Nagich mężczyzn, stłoczonych jeden przy drugim, o ogolonych pospiesznie i brutalnie głowach, tak samo jak u mnie i Brusa. Stali długim szeregiem, ściśnięci między ścianami i mogli iść tylko przed siebie, następny przytulony do pleców poprzedniego, a za kratą wąskim przejściem pomiędzy dwoma kamiennymi murami prowadzącymi na środek jaskini.

Widziałem, jak dygocą, ktoś mamrotał coś monotonnie, ktoś płakał, ktoś dyszał głośno i spazmatycznie. Sami mężczyźni, tylko jedna czy dwie kobiety między nimi. Zbici jak bawoły w zagrodzie, o wielkich, szeroko otwartych oczach. Starzy, młodzi, niektórzy młodsi ode mnie.

Usłyszałem cichy, dziecięcy głos, który zawodził cichutko:

— Nie... Jeszcze nie... Jeszcze chwileczkę... Proszę... Małą chwileczkę... — I zmieniłem się w lód.

Spojrzałem na Brusa, ale zobaczyłem tylko własne odbicie w lustrzanej masce.

Po prostu stał nieruchomo i nawet nie drgnął.

Spojrzałem na jego dłoń, która wysunęła się z rękawa. Chciałem się upewnić, czy będzie brudna i żylasta, czy też wiotka i malowana w spirale.

Byli podobnego wzrostu. Czy się nie pomylę?

Spojrzałem na żelazny, kręcony pręt z osadzonym na końcu bazaltowym kłem. Czy zdążę go chwycić?

„Szybka łaska".

Za chwilę będzie ci dana.

Brus nadal stał nieruchomo. Czy zamierzał przez to brnąć w nadziei, że domyśli się, co robić? A potem szlachtować tych nieszczęśników, byle tylko wyprowadzić swojego podopiecznego z opresji?

Nie chciałem umierać, ale nie chciałem też przeżyć za taką cenę.

Wybacz, ojcze, zawiodłem. Wiem, że zrozumiesz.

— Czas! — szczeknął kapłan blaszanym głosem. — Oczekiwanie jest niestosowne! Należy się obnażyć! Ciemiężyciele zaraz zostaną wprowadzeni. Czas na gniew Matki! Czas wyrównać krzywdy świata!

Читать дальше
Тёмная тема
Сбросить

Интервал:

Закладка:

Сделать

Похожие книги на «Pan Lodowego Ogrodu. Tom II»

Представляем Вашему вниманию похожие книги на «Pan Lodowego Ogrodu. Tom II» списком для выбора. Мы отобрали схожую по названию и смыслу литературу в надежде предоставить читателям больше вариантов отыскать новые, интересные, ещё непрочитанные произведения.


Отзывы о книге «Pan Lodowego Ogrodu. Tom II»

Обсуждение, отзывы о книге «Pan Lodowego Ogrodu. Tom II» и просто собственные мнения читателей. Оставьте ваши комментарии, напишите, что Вы думаете о произведении, его смысле или главных героях. Укажите что конкретно понравилось, а что нет, и почему Вы так считаете.

x