Plikt, naturalnie, siedziała na swoim miejscu milcząca, zamknięta w sobie, właściwie niewidzialna.
— No dobrze — rzekł Miro. — Spekulacje o naturze rzeczywistości i duszy.
— Teologia czy metafizyka? — upewniła się Valentine. — Głównie metafizyka, I fizyka. Żadna z nich nie jest moją specjalnością. I nie dla takich opowieści byłem ci potrzebny.
— Sama nie zawsze wiem, czego potrzebuję.
— Dobrze — powtórzył Miro. Odetchnął kilkakrotnie, jakby zastanawiał się, od czego zacząć. — Wiecie o splotach filotycznych.
— Tyle co wszyscy — oświadczyła Valentine. — I wiem, że przez ostatnie dwa i pół tysiąca lat takie rozważania do niczego nie doprowadziły, ponieważ nie da się prowadzić eksperymentów.
Chodziło o stare odkrycie, jeszcze z czasów, gdy teoria usiłowała doścignąć rozwój techniki. Nastoletni studenci fizyki uczyli się na pamięć kilku mądrych stwierdzeń: „Filoty są podstawowym budulcem całej materii i energii. Filoty nie posiadają masy ani bezwładności. Filoty mają tylko położenie, trwałość i połączenia”. I wszyscy wiedzieli, że to połączenia filot i sploty filotycznych promieni umożliwiają działanie ansibli, pozwalając na natychmiastową komunikację między planetami a kosmolotami odległymi o wiele lat świetlnych. Nikt za to nie wiedział, dlaczego ansible działają. A ponieważ na filoty nie dało się oddziaływać, doświadczenia z nimi były prawie niemożliwe. Nadawały się tylko do obserwacji i to tylko poprzez swoje połączenia.
— Filotyka — mruknął Jakt. — Ansible?
— Produkt uboczny.
— Ale jaki ma to związek z duszą? — spytała Valentine.
Miro już miał odpowiedzieć, ale nagle sposępniał, zapewne na myśl, że ma wygłosić długą przemowę swymi opornymi, nieruchawymi wargami. Przez chwilę bezgłośnie poruszał nimi.
— Nie mogę wytłumaczyć.
— Posłuchamy — zapewniła chłopca Valentine. Rozumiała, że przy takich trudnościach z wymową, Miro nie przepada za długimi dyskusjami.
— Nie — odparł krótko.
Valentine próbowałaby dalszej perswazji, ale dostrzegła, że Miro porusza wargami, choć prawie nie wydaje dźwięku. Mruczy coś pod nosem? Przeklina? Nie… Wiedziała, że nie o to chodzi.
Dopiero po chwili uświadomiła sobie, skąd bierze się u niej ta pewność. Stąd, że widziała już identyczne zachowanie Endera: bezgłośne ruchy szczęki i warg, gdy wydawał instrukcje terminalowi komputerowemu wbudowanemu w klejnot, który nosił w uchu. Oczywiście. Miro, tak samo jak Ender, był podłączony do komputera, więc mówił w taki sam sposób.
Chwilę później stało się jasne, jaki rozkaz wydał swemu klejnotowi. Widocznie kontaktował się z komputerem pokładowym, gdyż jeden z ekranów pociemniał, a potem wyświetlił twarz Mira. Tyle że nie było w niej śladu martwoty, jaka znaczyła jego prawdziwe oblicze. Valentine zrozumiała: tak właśnie wyglądał przed wypadkiem. A kiedy komputerowy obraz przemówił, dźwięk dobiegający z głośników był niewątpliwie dawnym głosem Mira: czystym, silnym, odbijającym inteligencję i błyskotliwość chłopca.
— Wiecie, że kiedy filoty łączą się, by utworzyć trwałą strukturę: mezon, neutron, atom, molekułę, organizm czy planetę… splatają się razem.
— Co to jest? — zapytał Jakt. Jeszcze się nie domyślił, dlaczego przemawia komputer.
Obraz Mira na ekranie zamarł i umilkł. Odpowiedział sam Miro.
— Bawiłem się tym — wyjaśnił. — Mówię mu różne rzeczy, a on zapamiętuje i powtarza za mnie.
Valentine spróbowała sobie wyobrazić, jak Miro pracuje z komputerem, póki ten nie odtworzy jego głosu i twarzy dokładnie jak trzeba. Jego ożywienie, gdy modelował siebie takiego, jakim być powinien. I cierpienie, gdy widział, kim mógł się stać i kim już nigdy się nie stanie.
— Świetny pomysł — stwierdziła. — Coś w rodzaju protezy osobowości. Miro roześmiał się… pojedynczym „Ha!”
— Opowiadaj dalej — poprosiła Valentine. — Czy mówisz sam, czy komputer mówi za ciebie, my słuchamy.
Obraz na ekranie ożył i przemówił silnym, wyimaginowanym głosem Mira.
— Filoty są podstawowym budulcem materii i energii. Nie mają masy ani rozmiaru. Każda filota styka się z resztą wszechświata wzdłuż pojedynczego promienia, jednowymiarowej linii łączącej ją ze wszystkimi filotami w najmniejszej bezpośredniej strukturze: mezonie. Wszystkie pasma filot tej struktury splatają się w nić wiążącą mezon z większą strukturą, na przykład neutronem. Nici neutronu splatają się we włókno łączące go z innymi cząstkami atomu, a potem włókna atomu splatają się w sznur molekuły. Nie ma to nic wspólnego z oddziaływaniami jądrowymi czy grawitacją, żadnego związku z wiązaniami chemicznymi. Według naszej wiedzy, połączenia filot niczego nie robią. One po prostu istnieją.
— Ale w splotach wciąż są obecne pojedyncze promienie — wtrąciła Valentine.
— Tak. Każdy z promieni trwa wiecznie — potwierdził ekran.
Zaskoczyło ją to; Jakta również, sądząc po tym, jak szeroko otworzył oczy. Komputer potrafił natychmiast odpowiedzieć na uwagę. To nie był nagrany wykład. Wiedzieli już, że mają do czynienia ze złożonym programem, skoro tak dobrze symulował twarz i głos Mira; ale teraz odpowiadał, jakby symulował również osobowość…
A może Miro podał jakąś instrukcję? Może bezgłośnie wymówił to zdanie? Valentine nie wiedziała; patrzyła na ekran. Teraz zamierzała obserwować Mira.
— Nie wiemy, czy promień jest nieskończony — powiedziała. — Wiemy tylko, że nie udało się nam znaleźć końca.
— Splatają się całymi planetami, a filotyczny splot każdej z nich sięga do gwiazdy macierzystej, a od gwiazdy do środka galaktyki…
— A dokąd biegnie splot galaktyczny? — wtrącił Jakt.
To było znane pytanie. Dzieci zadawały je, gdy w średniej szkole zaczynały zajęcia z filotyki. Równie stare jak teorie, że galaktyki są neutronami czy mezonami w skali wszechświata wyższego poziomu, albo jak problem: jeśli wszechświat nie jest nieskończony, to co leży poza jego granicą?
— Tak, tak — mruknął Miro. Tym razem przemówił własnymi ustami. — Ale nie do tego zmierzam. Chcę mówić o życiu.
Komputerowy głos — głos inteligentnego, młodego człowieka — podjął wykład.
— Filotyczne sploty takich substancji jak kamień czy piasek bezpośrednio łączą każdą molekułę ze środkiem planety. Ale kiedy molekuła wchodzi w skład żywego organizmu, jej promień przemieszcza się. Zamiast sięgać w głąb planety, wplata się w pojedynczą komórkę, a promienie komórek łączą się razem tak, że każdy organizm wysyła pojedyncze włókno filotycznych połączeń, wplecione w główny filotyczny sznur planety.
— Co dowodzi, że pojedyncze życie jest w pewien sposób ważne, nawet z punktu widzenia fizyki — stwierdziła Valentine. Kiedyś napisała o tym esej. Próbowała rozprawić się z pewnym mistycyzmem, zrodzonym wokół filotyki, a jednocześnie wykorzystać go, by zaproponować swój pogląd na formowanie społeczności. — Ale fakt ten nie ma żadnych praktycznych skutków. Nic nie możesz z nim zrobić. Filotyczne sploty żywych organizmów istnieją i nic więcej. Każda filota łączy się z czymś, a poprzez to coś z czymś innym, a przez tamto jeszcze z czymś innym… żywe komórki i organizmy to po prostu dwa poziomy, na których dokonują się takie połączenia.
— Tak — przyznał Miro. — To, co żyje, splata się.
Valentine wzruszyła ramionami i przytaknęła. Pewnie trudno byłoby to wykazać, ale jeśli Miro potrzebował tej hipotezy w swych rozważaniach, proszę bardzo.
Читать дальше