Dźwięku nie było. Pozbawione ciał hologramy krążyły w milczących rzędach wokół bąbla, każdy wykrzywiony innym wyrazem bólu. Cierpiały, te twarze o tuzinie prawdziwych ras i dwakroć tylu hipotetycznych, odcieniu skóry od węglowego po albinoski, brwiach uniesionych lub pochyłych, perkatych i ostrych nosach, szczękach prognatycznych i cofniętych. Sarasti powołał do życia całe drzewo genealogiczne hominidów, zdumiewające rozmaitością rysów i przerażające jednostajnością wyrazu twarzy.
Morze udręczonych główek, wirujących na powolnych orbitach wokół mojego dowódcy-wampira.
— Rany, co to jest?
— Statystyki. — Sarasti wydawał się skupiony na obdzieranym ze skóry azjatyckim dziecku. — Allometria wzrostu Rorschacha za ostatnie dwa tygodnie.
— Ale to twarze…
Kiwnął głową, wpatrzywszy się w pozbawioną oczu kobietę.
— Średnica czaszki odwzorowuje masę całkowitą. Długość żuchwy — przepuszczalność elektromagnetyczną przy jednym angstremie. Każda ze stu trzydziestu charakterystyk twarzy przedstawia inną zmienną. Kombinacje wartości podstawowych i składowych są rozbijane na proporcje kilku cech. — Odwrócił się do mnie, delikatnie zezując w bok nagimi, lśniącymi oczyma. — Zdziwiłbyś się, ile szarych komórek specjalizuje się w analizie twarzy. Szkoda marnować ją na coś tak… nieintuicyjnego jak wykresy rezyduów czy tabele kombinacji.
Poczułem, że zaciskam zęby.
— A miny? Co one oznaczają?
— Ten program dostosowuje wyniki do użytkownika.
Galeria udręczonych błagała o litość.
— Jestem zoptymalizowany do polowania — przypomniał delikatnie.
— Myślisz, że nie wiem — powiedziałem po chwili.
Wzruszył ramionami, niepokojąco po ludzku.
— No, pytaj.
— Co chciałeś, Jukka? Chcesz mi udzielić kolejnej poglądowej lekcji?
— Omówić nasz kolejny ruch.
— Jaki ruch? Nawet nie możemy uciec.
— Nie. — Pokręcił głową, obnażając spiczaste zęby w wyrazie przypominającym ubolewanie.
— Dlaczego tyle czekaliśmy? — Całą moją ponurą buntowniczość diabli wzięli. Brzmiałem teraz jak przestraszone, błagalnie proszące dziecko. — Czemu po prostu nie zabraliśmy się za niego zaraz po przylocie, gdy był słabszy?
— Musieliśmy się czegoś dowiedzieć. Na przyszłość.
— Na przyszłość? Myślałem że Rorschach to nasienie dmuchawca. Po prostu go tutaj… przywiało.
— Przypadkiem. Ale wszystkie dmuchawce są klonami. I jest ich legion. — Kolejny uśmiech, w najmniejszym stopniu nieprzekonujący. — Może ssaki łożyskowe nie za pierwszym razem podbijają Australię.
— On nas zanihiluje. Nawet nie potrzeba mu tych plazmowych kul, rozwali nas na pył jednym z tych ślizgaczy. W sekundę.
— Ale on nie chce.
— Skąd wiesz?
— Też chce się czegoś dowiedzieć. Chce nas całych. To zwiększa nasze szanse.
— Ale nie na tyle, by wygrać.
To był dla niego bodziec. W tym momencie wujek Drapieżnik miał się uśmiechnąć z politowaniem nad moją naiwnością i powierzyć mi tajemnicę. „Przecież jesteśmy uzbrojeni po zęby”, miał powiedzieć. „Myślisz, że przylecielibyśmy aż tutaj na spotkanie z wielkim nieznanym, nie mając czym się bronić? Teraz mogę wreszcie ujawnić, że opancerzenie i broń stanowią ponad połowę masy statku…”.
To miał być jego bodziec.
— Nie — powiedział. — Wygrać nie wygramy.
— Czyli po prostu czekamy. Czekamy na śmierć przez kolejne… kolejne sześćdziesiąt osiem minut…
Sarasti pokręcił głową.
— Nie.
— Ale… — zacząłem.
— Aha — skończyłem po chwili.
Bo przecież dopiero co napełniliśmy sobie zbiorniki antymaterią. Tezeusz nie był wyposażony w broń. Tezeusz cały był bronią. A my naprawdę mieliśmy siedzieć tu przez kolejne sześćdziesiąt osiem minut i czekać na śmierć.
Ale kiedy nadejdzie, zabierzemy Rorschacha ze sobą.
Sarasti nic nie odpowiedział. Zastanawiałem się, co widzi, kiedy na mnie patrzy. Zastanawiałem się, czy za tymi oczyma faktycznie kryje się jakiś Jukka Sarasti, czy swoją przenikliwość, zawsze dziesięć kroków przed nami, zawdzięcza nie tyle fantastycznym zdolnościom analitycznym, ile wyświechtanej prawdzie, że dobrze pozna tylko swój swego.
Czyją stronę, myślałem, wziąłby automat?
— Masz jeszcze inne powody do obaw — powiedział.
Przysunął się do mnie; przysięgam, że wszystkie te przerażone twarze śledziły go oczami. Przez moment mi się przypatrywał, marszcząc skórę wokół oczu. Może to tylko jakiś bezmyślny algorytm przetwarzał wzrokowe dane wejściowe, korelował proporcje wymiarów i tiki twarzy, wpuszczając wszystko do wyjściowej procedury, niemającej więcej świadomości niż program statystyczny. Może w twarzy tego stwora nie było więcej iskry niż we wszystkich innych, w milczeniu lecących jego śladem i krzyczących.
— Czy Susan się ciebie boi? — zapytał stwór przede mną.
— Su… czemu miałaby?
— Ma w głowie cztery świadome istoty. Jest cztery razy bardziej świadoma od ciebie. Więc powinieneś być zagrożeniem.
— Nie, oczywiście, że nie.
— To czemu miałbyś widzieć zagrożenie we mnie?
I nagle przestałem się przejmować. Roześmiałem się w głos, mając minuty życia i nic do stracenia.
— Czemu? Może dlatego, że jesteś moim naturalnym wrogiem, ty skurwysynu. Może dlatego, że cię znam, że nie potrafisz nawet spojrzeć na żadne z nas, nie wysuwając przy tym pazurów. Może dlatego, że rozciąłeś mi rękę i zmaltretowałeś mnie bez powodu…
— Mogę sobie wyobrazić, jak to jest — powiedział cicho. — Nie zmuszaj mnie, żebym to zrobił jeszcze raz.
Zamilkłem natychmiast.
— Wiem, że twoja rasa nie jest z moją specjalnie zaprzyjaźniona. — W głosie, a może i na twarzy, miał zimny uśmiech. — Ale robię tylko to, co mi każecie. A ty, Keeton, racjonalizujesz. Bronisz. Odrzucasz nieprzyjemne prawdy, a jeśli nie dadzą się odrzucić, trywializujesz je. Stopniowane dowody nigdy cię nie zadowalają. Słyszysz plotki o holokauście, zaprzeczasz im. Widzisz dowody ludobójstwa, upierasz się, że nie jest aż tak źle. Temperatury rosną, topią się lodowce — wymierają gatunki — a ty oskarżasz plamy na słońcu i wulkany. Wszyscy są tacy, ale ty najbardziej. Ty i twój chiński pokój. Zamieniasz niezrozumienie w matematykę, odrzucasz prawdę, nawet nie wiedząc, jaka jest.
— Dla mnie to się dobrze sprawdzało. — Uderzyła mnie łatwość, z jaką ująłem moje życie w czasie przeszłym.
— Tak, jeśli twoim celem było przekazywać. Teraz musisz przekonać. Musisz uwierzyć.
Kryły się w tym implikacje, w które nie ośmielałem się uwierzyć.
— Twierdzisz, że…
— Nie wolno nam pozwolić, żeby ta prawda się stopniowo przesączała. Nie można dać ci szansy na rozbudowanie uzasadnień i murów obronnych. Muszą upaść w jednej chwili. Musisz być przytłoczony. Zdruzgotany. Trudno zaprzeczać ludobójstwu, kiedy siedzisz po szyję w poćwiartowanych trupach.
Pogrywał mną. Cały czas. Warunkował mnie, wywracając mi topologię na nice.
Wiedziałem, że coś się dzieje, ale nie wiedziałem co.
— Wszystko to bym przejrzał — powiedziałem — gdybyś nie kazał mi się angażować.
— Może nawet wyczytałbyś to ze mnie.
— A, to dlatego ty… — Pokręciłem głową. — Myślałem, że to dlatego, że jesteśmy mięsem.
— To też — przyznał Sarasti i spojrzał mi prosto w oczy.
Po raz pierwszy odwzajemniłem to spojrzenie. I wstrząsnęło mną zrozumienie.
Читать дальше