— Kanarkiem w kopalni — podsunęła Bates.
— Albo nawet i nie kanarkiem — odparł Cunningham. — Może to tylko krwinka biała z manipulatorami. Może robot naprawczy. Sterowany zdalnie albo napędzany odruchami. Ale zaraz, ludzie, przeskoczyliśmy poważniejsze pytanie: jak beztlenowiec może wykształcić złożone, wielokomórkowe ciało, a już w ogóle poruszać się tak szybko, jak to coś? Taki poziom aktywności spala ogromne ilości ATP.
— Może to nie używa ATP — powiedziała Bates, a ja pociągnąłem podpowiedź: adenozynotrifosforan. Komórkowe źródło energii.
— Było wypchane po brzegi ATP — wyjaśnił jej Cunningham. — Widać to nawet po tych szczątkach. Pytanie brzmi: jak mu się udaje tak szybko go syntetyzować, żeby zaspokoić takie potrzeby? Czysto beztlenowe ścieżki to za mało.
Nikt nie wysunął żadnych sugestii.
— No, w każdym razie — dokończył — koniec lekcji. Po krwawe szczegóły zajrzyjcie do ConSensusa. — Zakołysał palcami swobodnej ręki: spektralny przekrój zniknął. — Pracuję dalej, ale jeśli chcecie dostać prawdziwe odpowiedzi, przynieście mi takiego osobnika, tylko żywego. — Zgasił papierosa o gródź i rozejrzał się wyzywająco po bębnie.
Reszta prawie nie zareagowała; ich topologie jeszcze iskrzyły rewelacjami sprzed paru minut. Może dla Ogólnego Obrazu faktycznie ważniejszy jest konik Cunninghama — być może, w redukcjonistycznym wszechświecie, biochemiczne fundamenty powinny liczyć się bardziej niż niuanse inteligencji pozaziemskiej i etykiety kontaktów międzygatunkowych. Oni nie tylko przetwarzali, oni nurzali się w faktach: przyssali się do odkryć Cunninghama jak skazańcy, którzy właśnie odkryli, że mogą zostać zwolnieni przez błąd proceduralny.
Nie było wątpliwości: mamy w rękach martwe wężydło. Ale to tak naprawdę nie jest obcy. Nie jest inteligentny. To tylko krwinka z manipulatorami. Głupia jak but.
Łatwiej znieść świadomość uszkodzenia mienia niż morderstwa.
Problemów nie da się rozwiązać na tym samym poziomie świadomości, który je wykreował.
Einstein
To Robert Paglino umówił mnie z Chelsea. Może poczuł się odpowiedzialny, gdy nasz związek zaczął się wykolejać. A może Chelsea — przecież taka z niej pani Naprawialska — poprosiła go o interwencję. W każdym razie, zaraz kiedy usiedliśmy sobie w QuBicie, stało się oczywiste, że jego zaproszenie nie ma czysto towarzyskiego motywu.
Zarządził jakiś neurotropowy koktajl z lodem. Dla mnie rickard’s, jak zwykle.
— Ciągle staromodnie — stwierdził Pag.
— Ciągle na etapie gry wstępnej — zauważyłem ja.
— Aż tak to widoczne, co? — Siorbnął. — To mnie nauczy próbować subtelnie podejść zawodowego żargonautę.
— Do tego nie trzeba aż żargonauty. Nawet owczarka byś nie nabrał. — Prawdę rzekłszy, topologia Paga z rzadka mówiła mi o czymś, czego już nie wiedziałem. Odczytywanie go nigdy nie dawało mi jakiejś szczególnej przewagi. Może po prostu zbyt dobrze się znaliśmy.
— No — powiedział. — Zapodawaj.
— Nie ma za wiele. Po prostu poznała moje prawdziwe „ja”.
— Jest bardzo źle.
— Co ona ci powiedziała?
— Mnie? Nic.
Rzuciłem mu spojrzenie nad brzegiem szklanki.
Westchnął.
— Wie, że ją zdradzasz.
— Że co?
— Zdradzasz. Ze skórką.
— Ta skórka jest wzorowana na niej!
— Ale nie jest nią.
— No nie jest. Nie pierdzi, nie kłóci się, nie wybucha płaczem za każdym razem, gdy nie dasz się zaciągnąć na rodzinną wizytę. Słuchaj, bardzo ją kocham, ale wiesz co… kiedy ostatni raz próbowałeś seksu w pierwszej osobie?
— W siedemdziesiątym czwartym — odparł.
— No co ty. — Myślałem, że nigdy.
— Pomiędzy sesjami trochę robiłem za medycznego misjonarza w Trzecim Świecie. W Teksasie ciągle się obłapiają i posuwają. — Wytrąbił całego neurotropa. — Wydawało mi się to całkiem w porządku.
— Ta nowość szybko się nudzi.
— Widzę.
— Pag, przecież nie robię nic niezwykłego. To ona ma odchyły. Zresztą nie chodzi tylko o seks. Ciągle się rozpytuje, wszystko chciałaby wiedzieć.
— Na przykład co?
— Nieważne rzeczy. Moje dzieciństwo. Rodzina. Nikomu nic do tego.
— Interesuje się i tyle. Wiesz, nie każdy uważa, że wspomnienia z dzieciństwa to tajemnica.
— Dzięki za spostrzeżenie.
Tak jakby nikt przedtem się nie interesował. Jakby Helen się nie interesowała, grzebiąc w moich szufladach, filtrując pocztę, łażąc za mną z pokoju do pokoju i pytając ściany i zasłony, dlaczego zawsze jestem taki ponury i skryty. Tak się interesowała, że nie wypuszczała mnie z domu, dopóki wszystkiego jej nie powiedziałem. W wieku dwunastu lat byłem jeszcze na tyle głupi, że zdawałem się na jej łaskę. „Mamo, to osobiste sprawy. Nie chcę o tym rozmawiać”. A gdy domagała się odpowiedzi, czy to problem w sieci, w szkole, może to dziewczyna, może… chłopak, o co chodzi i dlaczego nie ufam własnej matce, czyż nie wiem, że mogę jej zaufać we wszystkim — wtedy uciekałem do łazienki. Wytrzymywałem uporczywe pukanie, wścibski, przejęty głos przez drzwi i na koniec nasycone urazą milczenie. Czekałem, aż nabiorę pewności, że sobie poszła. Czekałem, kurwa, przez pięć godzin, wychodziłem, a ona stała w holu z założonymi rękami i oczyma pełnymi wyrzutu i rozczarowania. Tamtego wieczoru wykręciła zamek z drzwi łazienki, bo „rodzina nie powinna się przed sobą zamykać”. Bo się interesowała.
— Siri — powiedział cicho Pag.
Zwolniłem oddech, spróbowałem jeszcze raz:
— Żeby to były tylko rozmowy o rodzinie. Ona chce ich poznać. Ciągle chce mnie zaciągnąć na spotkanie ze swoją. Myślałem, że spinam się z Chelsea, nikt mi nie powiedział, że będę musiał na żywo…
— I byłeś?
— Raz. — Wszędobylskie, łapiące za wszystko stwory, udające aprobatę, udające życzliwość. — Super było, jeśli lubisz rytualne obmacywanie przez bandę zakłamanych nieznajomych, którzy nie znoszą twojego widoku, ale nie mają jak się do tego przyznać.
Pag wzruszył ramionami.
— Brzmi jak typowa rodzina starego typu. Człowieku, jesteś syntetykiem, nie? Masz do czynienia z o wiele bardziej zakręconymi dynamikami.
— Mam do czynienia z informacją od innych ludzi. Nie rzygam do sfery publicznej swoim życiem osobistym. Te wszystkie hybrydy, konstrukty, z którymi pracuję, one się nie…
…dotykają…
— …dopytują — skończyłem zdanie.
— Wiedziałeś z góry, że Chelsea jest trochę staroświecka.
— Jasne, kiedy jej pasuje. — Pociągnąłem łyk ale. — Kiedy ma w ręku sklejarkę do neuronów, to jest supernowoczesna. Co swoją drogą nie znaczy, że nie powinna trochę popracować nad swoją strategią.
— Strategią.
„Jezu, to nie jest żadna»strategia«. Nie widzisz, że cierpię? Siri, leżę, kurwa, na podłodze, zwinięta w kłębek, bo tak bardzo mnie boli, a ty umiesz tylko krytykować moją taktykę? To co mam, cholera, zrobić, pochlastać się, czy co?”.
Wzruszyłem ramionami i się odwróciłem. Sztuczki natury.
— Płacze — powiedziałem teraz. — Ma wysoki kwas mlekowy, więc jej łatwo. To tylko chemia, ale obnosi się z tym jak z dowodem, że jestem jej coś winien.
Pag zasznurował usta.
— To nie znaczy, że gra.
— Wszystko jest grą. Wszystko jest strategią. Sam dobrze wiesz. — Prychnąłem. — I jest wkurzona, bo ja zrobiłem sobie taką skórkę?
— Chyba nie chodzi o samą skórkę, raczej o to, że jej nie powiedziałeś. Wiesz, co sądzi o szczerości w związkach.
Читать дальше