— No… — zaczęła — czasami wracałeś, a byłeś jeszcze bardzo, bardzo mały, z taką zaciętą twarzą, zaciśniętymi zębami, że aż się dziwiłam, czemu jesteś taki zły. Taki mały, na co on może być aż tak zły?
— Helen, o czym ty mówisz? Skąd wracałem?
— Z tych miejsc, gdzie cię zabierał. — Po jej aspektach przeszło coś jakby drżenie. — Wtedy jeszcze był z nami. Nie był taki ważny, zwykły księgowy z fetyszem na punkcie karate, ciągle gadający o kryminalistyce, teorii gier i astronomii, dopóki wszyscy nie usnęli.
Próbowałem to sobie wyobrazić. Ojciec gaduła.
— To do niego niepodobne.
— Pewnie, że nie. Byłeś za mały, żeby to pamiętać, ale wtedy był tylko drobną płotką. Zresztą tak naprawdę nadal jest, pod płaszczykiem tych wszystkich tajnych misji i poufnych narad. Nigdy nie rozumiałam, czemu ludzie tego nie dostrzegają. Ale już wtedy lubił… no cóż, to chyba nie jego wina. Miał bardzo trudne dzieciństwo i nigdy się nie nauczył radzić sobie z problemami jak dorosły. Po prostu rządził się, tak byś to chyba nazwał. Oczywiście przed ślubem o tym nie wiedziałam. Gdybym… ale zobowiązałam się. Podjęłam zobowiązanie i nigdy go nie złamałam.
— Co? Mówisz, że się nad tobą znęcał? Z tych miejsc, gdzie cię zabierał. — Albo… że nade mną?
— Siri, są różne sposoby maltretowania. Czasem słowa bolą bardziej niż kule. A porzucenie dziecka…
— On mnie nie porzucił. Zostawił mnie z tobą.
— Nas porzucił, Siri. Nieraz wyjeżdżał na całe miesiące, tak że nie wiedziałam… nie wiedzieliśmy, czy w ogóle wróci. Ale to on tak zdecydował. Nie musiał brać tej pracy, mógł robić tyle innych rzeczy. Do których od lat nie trzeba było ludzi.
Pokręciłem głową, niedowierzając, nie umiejąc powiedzieć głośno: „Nienawidzi go, bo nie miał na tyle przyzwoitości, by stać się zbędny?”.
— To nie jest wina taty, że międzyplanetarne bezpieczeństwo wciąż wymaga ludzi — powiedziałem.
— Owszem, były czasy, kiedy ludzie w naszym wieku musieli pracować, żeby związać koniec z końcem — ciągnęła, jakby mnie nie usłyszała. — Ale ludzie nawet wtedy chcieli spędzać czas z rodziną. Nawet jeśli nie mogli sobie na to pozwolić. I żeby postanowić pracować dalej, kiedy to już nie jest konieczne, to coś… — Rozproszyła się na fragmenty i skupiła z powrotem, na moim ramieniu. — Tak, Siri. Ja myślę, że to rodzaj maltretowania. Zresztą, gdyby twój ojciec był przez te wszystkie lata tak lojalny wobec mnie, jak ja wobec niego…
Wspomniałem Jima, tak jak go ostatni raz widziałem: wdychającego wazopresynę pod niespokojnym wzrokiem robotów-strażników.
— Nie wydaje mi się, żeby był nielojalny wobec ciebie albo mnie — powiedziałem.
Helen westchnęła.
— Nie oczekuję, że zrozumiesz. Nie jestem kompletną idiotką, widzę jak to się wszystko rozegrało. Przez tyle lat właściwie musiałam sama cię wychowywać. Ja musiałam grać tego złego, wyciągać dyscyplinę, bo ojciec wyjechał na jakąś tajną misję. A potem wracał na tydzień czy dwa i był pupilkiem wszystkich, bo akurat zechciało mu się wpaść do domu. Nie obwiniam cię za to, jego zresztą też nie. Na tym etapie wina już niczego nie rozwiązuje. Po prostu pomyślałam… no właśnie, że powinieneś wiedzieć. Zrobisz z tym, co zechcesz.
Wspomnienie nasunęło się samo: mając dziewięć lat przyszedłem do łóżka Helen — gładzi mnie po bliźnie, słodki, nieświeży oddech muska policzek. „Siri, teraz jesteś panem domu. Nie możemy już liczyć na twojego ojca. Jesteśmy tylko we dwoje, ty i ja…”.
Przez chwilę się nie odzywałem. Wreszcie zapytałem:
— I co, nie pomogło?
— Nie rozumiem?
Rozejrzałem się po tej zrobionej na zamówienie abstrakcji: wyśnione na jawie wewnętrzne sprzężenie zwrotne.
— Tutaj jesteś wszechmocna. Możesz pragnąć wszystkiego, wszystko sobie wyobrażać. Można by się spodziewać, że bardziej się zmienisz.
Tęczowe kafelki zatańczyły, rozbrzmiały wymuszonym śmiechem.
— To dla ciebie za mała zmiana?
Pewnie.
Bo Niebo ma jeden haczyk: ilekolwiek by zbudowała awatarów i konstruktów, pustych naczyń śpiewających jej hymny pochwalne, lub współczujących, że tyle musiała wycierpieć niesprawiedliwości, w gruncie rzeczy będzie rozmawiać tylko sama ze sobą. Są inne rzeczywistości, nad którymi nie ma kontroli, inni ludzie, niegrający według jej reguł, którzy, jeśli w ogóle o niej myślą, myślą to, co im się żywnie podoba.
Mogłaby spędzić resztę życia, wcale ich nie spotykając. Ale wie, że tam są, i to nie daje jej spokoju. Gdy wychodziłem z Nieba, tknęła mnie myśl: może i jest wszechmogąca, ale na to, by była szczęśliwa we własnym dziele stworzenia, istnieje tylko jedna metoda.
Reszta istot musiałaby zniknąć.
* * *
— To nie powinno się już dziać — powiedziała Bates. — Ekranowanie było porządne.
Banda krzątała się po przeciwnej stronie bębna, porządkując coś w swym namiocie. Sarasti czaił się dziś za kulisami, monitorując działania z kajuty. W mesie zostałem więc ja, Bates i Szpindel.
— Może przeciwko bezpośrednim impulsom. — Szpindel przeciągnął się, stłumił ziewnięcie. — Ultradźwięki czasem wzbudzają pola magnetyczne mimo ekranowania, przynajmniej w żywych tkankach. Myślisz, że coś takiego może się dziać z twoją elektroniką?
Bates rozłożyła ręce.
— Skąd mam wiedzieć? Równie dobrze może tam działać czarna magia i elfy.
— No wiesz, tak ciemni nie jesteśmy. Możemy się czegoś inteligentnie domyślić, nie?
— Na przykład?
Szpindel uniósł palec.
— Warstwy, przez które się przewierciliśmy, nie mogły powstać w żadnym znanym mi procesie metabolicznym. Więc to nie jest „żywe”, przynajmniej w biologicznym sensie. Chociaż, w tych czasach to nic nie znaczy. — Rozejrzał się po brzuchu naszego potwora.
— A życie wewnątrz konstrukcji?
— Atmosfera jest beztlenowa. To pewnie eliminuje szanse na złożone wielokomórkowe organizmy. Może jakieś bakterie, w takim razie cholernie przydałoby się zobaczyć je w próbkach. Ale cokolwiek na tyle złożonego, żeby myśleć, nie mówiąc już o umiejętności zbudowania czegoś takiego — gest w stronę obrazu w ConSensusie — wymaga wysokoenergetycznego metabolizmu, a to oznacza tlen.
— Czyli myślisz, że tam jest pusto?
— Nic takiego chyba nie powiedziałem. Wiadomo, że obcy muszą być tajemniczy i w ogóle, ale zupełnie nie rozumiem, po co ktoś budowałby dla bakterii beztlenowych rezerwat wielkości miasta.
— To musi być środowisko dla kogoś. Po co w ogóle atmosfera, jeśli to tylko jakaś machina do terraformowania?
Szpindel wskazała namiot Bandy.
— Susan już mówiła. Atmosfera jest jeszcze w budowie, więc mamy okazję do darmowej przejażdżki, dopóki nie przyjdą właściciele.
— Darmowej.
— W pewnym sensie. Wiadomo: widzieliśmy ułamek ułamka tego, co tam jest w środku. Ale to coś ewidentnie widziało, że nadlatujemy. Nawet się na nas darło, o ile dobrze pamiętam. Skoro są inteligentni i nieprzyjaźni, dlaczego nie strzelają?
— Może strzelają.
— Jeśli coś się tam kryje i niszczy twoje roboty, to nie robi tego specjalnie szybciej niż typowe tamtejsze środowisko.
— Może twoje „typowe środowisko” to właśnie aktywne działanie przeciwko intruzom? Bo inaczej po co komuś siedlisko nienadające się do zasiedlenia?
Szpindel przewrócił oczyma.
— No dobra, myliłem się. Jesteśmy ciemni i nie damy rady niczego się domyślić.
Читать дальше