— No więc, podobały ci się te dzieciństwa?
— Tak bym tego nie nazwał — odpowiada najspokojniej, jak umie, odkładając łyżkę, żeby czegoś nie rozlać.
Jakby dzieciństwo się kiedykolwiek kończyło, myśli gorzko. Sirhan ma sporo mniej niż gigasekundę i może być prawie pewien, że będzie istnieć przynajmniej przez terasekundę — może nie w dokładnie takiej konfiguracji molekularnej, lecz przynajmniej w jakimś rozsądnie stabilnym fizycznym wcieleniu. I ma szczery zamiar przez cały ten okres pozostać młodym — nawet później, przez nieskończone petasekundy — choć wtedy, wiele megalat od teraz, neotenia zapewne przestanie go już interesować.
— Jeszcze się nie skończyło. A ty? Podoba ci się twoja starość, babciu?
Pamela niemal się wzdryga, ale zachowuje żelazną kontrolę nad wyrazem twarzy. Zdradza ją jednak napływ krwi do naczyń włosowatych w policzkach, zauważony przez maleńkie podczerwone oczka, które utrzymuje w powietrzu nad stołem.
— W młodości popełniłam parę błędów, ale teraz mam się całkiem nieźle — dodaje nonszalancko.
— To twoja zemsta, prawda? — pyta z uśmiechem Sirhan, skinąwszy na stół, żeby zabrał przystawki.
— No wiesz, ty, mały… — Urywa i wpatruje się w niego, nie kończy. To bardzo ponure spojrzenie. — Co ty możesz wiedzieć o zemście? — zapytała.
— Ja jestem historykiem rodziny. — Sirhan uśmiecha się posępnie. — Do osiemnastych urodzin przeżyłem kilkaset razy od dwóch do siedemnastu lat. Ten guzik reset, pamiętasz. Matka chyba nie zdawała sobie sprawy, że mój strumień świadomości rejestruje to wszystko.
— To potworne. — Pamela chwyta kieliszek i upija łyk wina, żeby ukryć dezorientację.
Sirhan nie ma takiej drogi ucieczki — zwilża język niefermentowanym sokiem winogronowym w wysokiej szklance.
— Nigdy bym czegoś takiego nie zrobiła żadnemu swojemu dziecku.
— To może opowiedz mi o swoim dzieciństwie? — prosi wnuk. — Oczywiście do rodzinnej kroniki.
— No… — Odstawia kieliszek. — Chcesz coś takiego napisać?
— Zastanawiam się. — Sirhan prostuje plecy. — Taką staroświecką książkę opisującą trzy pokolenia żyjące w ciekawych czasach — podsuwa. — Postmodernistyczna książka historyczna, i to z tej niespójnej szkoły, bo jak udokumentować dzieje ludzi, którzy w dowolnych momentach rozwidlają swoje tożsamości, leżą w grobie przez lata, żeby znów wrócić na scenę, i kłócą się z własnymi, relatywistycznie zakonserwowanymi kopiami? Mógłbym pójść nawet dalej w przeszłość, oczywiście, gdybyś opowiedziała mi o swoich rodzicach — zapewne sami już nie odpowiedzą mi na pytania — ale jeśli pójdziemy tą drogą, szybko dotrzemy do pochyłego zbocza głupiej materii, prowadzącego prosto do pierwotnego bulionu, prawda? Więc pomyślałem, że może taką fabularną klamrą spinającą całą narrację będzie zakulisowy punkt widzenia rodzinnego kota-robota. (Tylko że to cholerstwo chyba gdzieś zaginęło). No, w każdym razie, skoro tyle ludzkiej historii leży w niezgłębionej przyszłości, dla nas, historyków, górną granicą naszej domeny jest kursor teraźniejszości zapisujący do logu aktualne zdarzenia. Mogę więc równie dobrze zacząć od własnego domu.
— Ty planujesz nieśmiertelność. — Pamela badawczo przygląda się jego twarzy.
— Tak — rzuca od niechcenia Sirhan. — Szczerze mówiąc, rozumiem twoją chęć zestarzenia się dla zemsty, ale — wybacz, że to powiem — trudno mi pojąć, że chciałaś się poddać tej procedurze. Przecież to musi strasznie boleć.
— Starzenie się jest naturalne — warczy staruszka. — Kiedy żyje się dość długo, żeby zobaczyć, jak wszystkie twoje ambicje leżą w ruinach, przyjaźnie zostają pozrywane, o ukochanych zapomniałeś albo zerwałeś z nimi w gniewie, to co ci jeszcze zostaje? Kiedy czujesz się zmęczony i stary duchem, równie dobrze możesz być zmęczony i stary ciałem. Zresztą, pragnienie wiecznego życia jest niemoralne. Pomyśl o wszystkich zasobach, które odbierasz młodym! Nawet transfery po jakimś czasie dochodzą do skończonego limitu przechowywanych danych. Stwierdzenie, że chcesz żyć wiecznie, to potworny egotyzm. I jeśli jeszcze w coś w ogóle wierzę, to w służbę dla dobra ogółu. A obowiązek brzmi: zrobić miejsce nowemu. Obowiązek i władza.
Sirhan chłonie to wszystko, powoli kiwając głową, gdy stół serwuje główne danie — pieczeń z boarafy w miodowej glazurze z podsmażanymi ziemniaczkami au gratin i marchewką à la Debussy — wtem nad ich głowami rozlega się głośne bum.
— Co to? — pyta zrzędliwie Pamela.
— Momencik. — Pole widzenia Sirhana rozdziela się na nieostre kalejdoskopowe obrazki, w miarę jak wypączkowuje duchy patrzące kolejnymi z wszechobecnych kamer. Marszczy brwi; na galerii, pomiędzy kapsułą Mercury’ego a kolekcją zabytkowych stereogramów zrobionych z przypadkowych kropek, coś się rusza. — Rany. Coś nam tu lata po muzeum.
— Lata? Na wolności? — Powietrze nad stołem rozdziera nieludzki wrzask, potem z góry dobiega łomot. Pamela wstaje chwiejnie, ocierając usta serwetką. — Czy to niebezpieczne?
— Możliwe — burczy Sirhan. — Przecież przeszkadza mi w posiłku!
Zadziera głowę. Nad galerią błyska rude futro, kapsuła Mercury’ego chyboce się gwałtownie na stalowych linkach. Znad poręczy wyskakują dwie ręce i bryła czegoś gumowego, porośniętego sierścią w kolorze umbry; nonszalancko chwytają się bezcennego zabytku, potem wspinają do środka i przysiadają na hełmie manekina ubranego w popękany ze starości skafander kosmiczny Ala Sheperda.
— To małpa! Miasto, słyszysz mnie? Co robi małpa na wolności podczas mojego uroczystego obiadu?
— Jest mi niewymownie przykro, sir, ale nie wiem. Czy mógłby pan wskazać, o jaką małpę chodzi? — odpowiada miasto, z dyskrecji objawiające się jako głos, w którym pobrzmiewa jednak nutka humoru.
Sirhan czuje się głęboko urażony.
— Jak to? Nie widzisz jej? — indaguje, skupiając wzrok na człekokształtnym stworze znikąd, który usadowił się w wiszącej pod sufitem kapsule i teraz klepie się po ustach, przewraca oczyma i obmacuje uszczelkę wokół otwartego włazu. Porykuje cicho, potem wychyla się i wypina nagie pośladki nad stołem.
— Siadaj! — woła Sirhan do babki i macha ręką, rozkazując mgle narzędziowej, by się zestaliła. Za późno. Małpa gromko pierdzi, a potem rozbryzguje po całym stole strumień ekskrementów. Twarz Pameli, unoszącej serwetkę do nosa, marszczy się w niesmaku.
— Cholera, zestalisz się czy nie! — klnie Sirhan, ale wszechobecne robociki wielkości ziaren pyłku nie reagują.
— Na czym polega problem? Chodzi o niewidzialne małpy? — indaguje miasto.
— Niewidzialne…
— Nie widzicie, co zrobiła?! — krzyczy Pamela, idąc mu na odsiecz. — Właśnie obsrała całe główne danie!
— Nic nie widzę — odpowiada niepewnie miasto.
— Proszę, ja ci pokażę. — Sirhan użycza mu jednego oka, przewraca nim, by spojrzeć na małpę, która leniwie maca łapami po dachu kapsuły, jakby szukała punktów zakotwiczenia linek.
— O rany — mówi miasto. — Ktoś mnie zhackował. A podobno to niemożliwe.
— A jednak, kurwa — syczy Pamela.
— Zhackował? — Sirhan przestaje wydawać rozkazy powietrzu i skupia się na własnym ubraniu. Tkanina natychmiast splata się inaczej, przeobrażając się w pancerny i hermetyczny skafander; zza karku wyrasta bąbel hełmu i zatrzaskuje mu się przed twarzą. — Miasto, proszę natychmiast dać mojej babce skafander ochronny. Ma być całkowicie autonomiczny.
Читать дальше