— Cholera — rzucił Jorgenson. — Jest tu kilka zaszyfrowanych zbiorów.
Sandra popatrzyła na Sarkara.
— Jaki jest klucz?
— Nie sądzę, bym był zobowiązany wam go zdradzić — odparł czując, że być może zdobył pewien zakres kontroli nad sytuacją.
Jorgenson wstał ze stołka. Druga analityczka usiadła na nim bez słowa i zaczęły wypisywać polecenia.
— Nic nie szkodzi — stwierdził ze wzruszeniem ramion. — Valentina pracowała dla KGB, kiedy jeszcze istniała taka instytucja. Niewiele jest kodów, których nie potrafiłaby złamać.
Valentina włożyła na miejsce nową kartę danych i zaczęła wściekle pisać dwoma palcami. Po kilku minutach popatrzyła na Sarkara z obliczem pełnym rozczarowania.
Pakistańczyk wyraźnie poweselał. Być może nie była taka dobra, jak twierdził Jorgenson. Po chwili jednak jego nadzieje prysły. Zawód widoczny na jej twarzy świadczył po prostu o tym, że liczyła na trudne wyzwanie, ale go nie znalazła.
— Algorytm Hunsackera? — zapytała głosem o silnym akcencie. Potrząsnęła głową. — Mógł pan znaleźć coś lepszego.
Nacisnęła jeszcze kilka klawiszy i ekran, do tej pory pokryty bezsensownym tekstem, wypełnił anglojęzyczny kod źródłowy.
Wstała z miejsca i Jorgenson wrócił do pracy. Oczyścił ekran, po czym zastąpił kartę danych Valentiny jedną z własnych.
— Inicjacja wyszukiwania — powiedział. Ekran wypełniła wielokolumnowa lista około dwustu terminów ułożona w porządku alfabetycznym.
— Jest tu mnóstwo danych skompresowanych na rozmaite sposoby — stwierdził. — Przeszukanie ich zajmie trochę czasu. — Wstał. — Idę obejrzeć to pomieszczenie skaningowe.
Peter miał wieczorem zebranie rady zarządzającej Szpitala North York. Zamiast zmarnować ranek na użeranie się z telefonami w swym gabinecie, postanowił trochę popracować w domu. Miał jednak trudności z koncentracją. Sarkar powiedział, że dzisiaj skończy wirusa, lecz Peter nadal uważał, że sam też powinien coś zrobić. Około dziesiątej trzydzieści załogował się do systemu Mirror Image, chcąc sprawdzić, czy uda mu się dociec, w jaki sposób kopie wydostały się na zewnątrz.
Gdy już się połączył, wydał polecenie KTO. Chciał się przekonać, czy Sarkar również pracuje i powiedzieć mu „cześć” przez e-mail. Pracował. Wydał wtedy polecenie CO, żeby się przekonać, czym jest zajęty jego przyjaciel. Jeśli była to praca w tle, zapewne nie siedział przy terminalu, więc e-mail byłby stratą czasu. CO złożyło następujący raport:
Węzeł: 002
Użytkownik: Sarkar Zalogowany o: 08:14:22
Zadanie: Przeszukiwanie tekstu
Cóż, przeszukiwanie tekstu można było wykonywać w tle albo na pierwszym planie.
Peter miał w systemach Sarkara przywileje nadzorcze wysokiego poziomu. Przywołał na własny monitor echo zadania wykonywanego w węźle zero zero dwa. Ekran wypełniła lista wyszukiwanych terminów i nieustannie uzupełniany rejestr trafień. Niektóre, takie jak Toronto, znaleziono do tej pory setki razy, inne jednak…
Chryste, pomyślał. Spójrz na to…
Sarkar szukał terminów „Hobson” i „Pete” i „Cath” i…
Peter wystukał list elektroniczny o treści: „Ale jesteśmy wścibscy, co?” Miał już go wysłać, kiedy zauważył pełne parametry przeszukiwania w linii kontrolnej: „Przeszukać wszystkie systemy; w obrębie każdego systemu przeszukać całą pamięć integralną, autonomiczną i roboczą”.
Podobne zadanie musiało zająć wiele godzin. Sarkar nigdy nie zarządziłby czegoś takiego. Był zbyt dobrze zorganizowany, by nie mieć pojęcia, jak ograniczyć zakres poszukiwań.
Peter spojrzał na inne wyszukiwane terminy.
O cholera.
„Larsen”. „Hans”. „Cudzołóstwo”. „Związek”.
Cholera. Cholera. Cholera. To niemożliwe, by Sarkar przeprowadzał tego rodzaju poszukiwanie. Wewnątrz systemu znajdował się ktoś inny.
Węzeł zero zero dwa to było laboratorium badań nad sztuczną inteligencją w Mirror Image. Peter obrócił krzesło w stronę telefonu i nacisnął klawisz natychmiastowego połączenia.
W pracowni zadzwonił telefon.
— Czy mogę odebrać? — zapytał Sarkar.
Sandra skinęła głową. Wpatrywała się intensywnie w ekran. Pospolicie używane słowa wykrywano często — „związek” wyszukano już ponad czterysta razy, lecz „Hobson” czy „Larsen” ani razu.
Sarkar podszedł do stojącego na drugim końcu pokoju wideofonu i nacisnął klawisz ODBIÓR.
Logo Bell Canada zniknęło. Peter ujrzał zaniepokojoną twarz Sarkara.
— Co… — zaczął, lecz było to wszystko, co zdążył powiedzieć. Z tyłu, nad barkiem rozmówcy, dostrzegł profil Sandry Philo. Natychmiast przerwał połączenie.
Philo w Mirror Image.
Obława. Cholerna obława.
Spojrzał na ekran podłączony do węzła zero zero dwa. Jak dotąd ani razu nie wyszukano terminu „Hobson”.
Zastanawiał się krótką chwilę, po czym zaczął uderzać w klawisze. Otworzył drugą sesję pod nazwą użytkownika Sarkar. Skorzystał z hasła, które usłyszał niedawno z jego ust.
Następnie przeszedł do podkatalogu narzędzi diagnostycznych i przywołał listę plików. Były tam setki programów, w tym jeden o nazwie TEXTREP. To brzmiało obiecująco.
Zajrzał do jego pomocy.
Dobrze. Dokładnie to, czego potrzebował. Składnia: Wyszukiwany termin, termin zastępujący, parametry wyszukiwania.
Wypisał: TEXTREP / Hobson / Roddenberry / AI7-AI10. Oznaczało to zastąpienie wszystkich terminów ”Hobson” przez ”Roddenberry” w systemach sztucznej inteligencji od siódmego do dziesiątego.
Program rozpoczął pracę. Było to przeszukiwanie o znacznie węższym zakresie — tylko jeden termin — i prowadzone na znacznie mniejszym obszarze — zaledwie cztery komputery zamiast setki czy więcej badanych obecnie przez Philo. Jeśli dopisze mu szczęście, uda się dokonać wszystkich podstawień, nim będzie za późno…
Konsola zapiszczała, meldując o ukończeniu zadania. Jorgenson wrócił, nie znalazłszy w pokoju skaningowym nic interesującego. Popatrzył na ekran, a potem na Sandrę.
Słowo „Hobson” wyszukano trzynaście razy. Sandra wskazała na wykaz.
— Wyświetl je razem z kontekstem — zażądała.
Dwukrotnie pojawiło się w słownikowym haśle wyjaśniającym termin „wybór Hobsona”. Plik identyfikujący użytkownika utożsamiający „fobson” z Peterem G.
Hobsonem.
Skomputeryzowany notatnik z adresami domu i firmy Petera Hobsona.
Pojawiło się też dziewięć wzmianek — głównie dotyczących praw autorskich — o Hobson Monitoring Ltd. w różnego rodzaju oprogramowaniu skaningowym.
— Guzik — oznajmił Peter Jorgenson.
— Ma tutaj konto — stwierdziła Sandra, zwracając się w stronę Sarkara.
— Kto? — zapytał ten.
— Peter Hobson.
— Och, tak. Używamy programów stworzonych przez jego firmę.
— I nic więcej?
— Cóż, to także mój przyjaciel. Dlatego mam w notatniku jego domowy adres. — Sarkar zrobił niewinną minę. — Co pani spodziewała się znaleźć?
Cathy Hobson była wykończona. Spędziła długi dzień w biurze, ślęcząc nad księgami rachunkowymi Tourism Ontario. Po drodze do domu zatrzymała się w Miracle Food Mart, gdzie stojący przed nią idiota postanowił wręczyć kasjerowi wszystkie posiadane drobne.
Pomyślała, że niektórych ludzi powinno się zmusić do korzystania z kart kredytowych.
Gdy wreszcie dotarła do domu, nacisnęła kciukiem EIOP, nachylając się nad nim, jak gdyby była to jedyna rzecz powstrzymująca ją przed osunięciem się na ziemię.
Читать дальше