— Ile czasu potrzebowałbyś? — zapytał Peter.
— Nie jestem pewien — odparł Sarkar. — Nigdy jeszcze nie pisałem wirusa. Parę dni.
Peter skinął głową.
— Módlmy się, żeby zadziałał. Sarkar spojrzał na niego.
— Pięć razy dziennie zwracam się twarzą w stronę Mekki, żeby się modlić. Być może mielibyśmy więcej szczęścia, gdybyście oboje również modlili się naprawdę.
Wstał z krzesła.
— Lepiej już pójdę. Czeka mnie kupa roboty.
Peter próbował przygotować się do nieuniknionego spotkania. Mimo to za każdym razem, gdy zabrzęczał interkom, czuł, że serce zaczyna mu walić. W pierwszych kilku przypadkach był to fałszywy alarm. W następnym…
— Peter — odezwał się głos jego sekretarki. — Chce z tobą rozmawiać inspektor Philo z Policji Toronto.
Peter zaczerpnął bardzo głębokiego oddechu, zatrzymał go na kilka sekund, a potem wypuścił powietrze w długim, szepczącym westchnieniu. Nacisnął guzik interkomu.
— Przyślij ją tutaj.
W chwilę później drzwi jego gabinetu otworzyły się i do środka weszła Alexandria Philo. Spodziewał się, że będzie ubrana w mundur policyjny, lecz zamiast niego miała na sobie elegancki, profesjonalny szary blezer, spodnie marynarskie tej samej barwy oraz jedwabną bluzkę koloru kawy. Założyła też dwa maleńkie zielone kolczyki. Jej krótkie włosy były jaskrawo rude, a oczy jasnozielone. Była wysoka i niosła czarną walizeczkę.
— Witam, pani inspektor — powiedział Peter, wstając z miejsca i wyciągając rękę.
— Witam — odparła Sandra, ściskając mocno jego dłoń. — Jak rozumiem, spodziewał się pan mojego przybycia?
— Hm, dlaczego pani tak mówi?
— Nie mogłam nie usłyszeć tego, co zlecił pan swojej sekretarce. „Przyślij ją tutaj”. Ale ona nie podała panu mojego imienia ani nie udzieliła żądnej innej wskazówki, że jestem kobietą.
Peter uśmiechnął się.
— Jest pani bardzo dobra w swej specjalności. Żona opowiadała mi trochę o pani.
— Rozumiem.
Sandra siedziała cicho, spoglądając wyczekująco na Petera.
Ten roześmiał się.
— Z drugiej strony, ja też jestem bardzo dobry w swej specjalności. Jej ważny element stanowią spotkania z urzędnikami rządowymi, z których wszyscy odbyli kursy komunikacji interpersonalnej. Trzeba czegoś więcej niż przeciągająca się cisza, bym zaczął pleść, co mi ślina na język przyniesie.
Sandra parsknęła śmiechem. Gdy weszła do gabinetu, nie wydała się Peterowi ładna, lecz kiedy się śmiała, wywierała bardzo sympatyczne wrażenie.
— Proszę spocząć, pani Philo.
Uśmiechnęła się i usiadła na krześle. Wygładziła następnie spodnie, jak gdyby często nosiła spódnicę. Cathy miała taki sam nawyk.
Przez krótką chwilę panowała cisza.
— Napije się pani kawy albo herbaty? — zapytał Peter.
— Kawy, jeśli można. Z podwójnym cukrem i podwójną śmietanką. — Wyglądała na skrępowaną. — Nie lubię tej części mojej roboty, doktorze Hobson.
Peter podszedł do ekspresu.
— Proszę mi mówić Peter.
— Peter. — Uśmiechnęła się. — Nie podoba mi się to, w jaki sposób traktuje się ludzi zamieszanych w podobne sprawy. My, policjanci, często staramy się ich zastraszyć, nie dbając o dobre maniery ani zasadę domniemania niewinności.
Peter wręczył jej filiżankę kawy.
— A więc, doktorze… — urwała i uśmiechnęła się. — A więc, Peter, będę ci musiała zadać kilka pytań. Mam nadzieję, że rozumiesz, iż po prostu wykonuję swoją robotę.
— Oczywiście.
— Jak ci wiadomo, jeden z ludzi pracujących z twoją żoną został zamordowany.
Peter skinął głową.
— Tak. Ta wiadomość była dla mnie dużym wstrząsem.
Sandra przyjrzała mu się, przechylając głowę.
— Przepraszam — odezwał się Peter, zbity z tropu. — Czy powiedziałem coś niewłaściwego?
— Och, nic takiego. Chodzi o to, że są dowody użycia ogłuszacza do obezwładnienia ofiary. Dlatego twoje słowa o „dużym wstrząsie” wydały mi się zabawne. — Uniosła rękę. — Wybacz mi. W tym zawodzie człowiek staje się gruboskórny. — Przerwa. — Używałeś kiedyś ogłuszacza?
— Nie.
— A czy go masz?
— W Ontario wolno je posiadać tylko policji.
Sandra uśmiechnęła się.
— Ale można je kupić w stanie Nowy Jork albo w Quebecu.
— Nie — zaprzeczył Peter. — Nigdy go nie miałem.
— Przepraszam, ale musiałam o to zapytać.
— Skubane policyjne szkolenie — rzucił Peter.
— Dokładnie. — Uśmiechnęła się. — Czy znałeś zmarłego?
— Hansa Larsena? — Spróbował wymówić jego nazwisko z nonszalancją. — Jasne.
Widywałem go — tak jak większość kolegów z pracy Cathy — na nieformalnych spotkaniach albo na przyjęciach bożonarodzeniowych w jej firmie.
— I co o nim sądziłeś?
— O Larsenie? — Peter wypił łyk kawy. — Uważałem go za głąba.
Sandra skinęła głową.
— Wydaje się, że sporo osób podzielało twoją opinię, choć inni byli o nim dobrego zdania.
— Podejrzewam, że tak jest z każdym — stwierdził Peter.
— Mniej więcej.
Ponownie zapadła cisza.
— Posłuchaj, Peter, wyglądasz na sympatycznego faceta — odezwała się po chwili Sandra. — Nie chciałabym przywoływać bolesnych wspomnień, ale wiem, że twoja żona i Hans, cóż…
Peter skinął głową.
— Tak, to prawda. Ale to już dawno się skończyło.
Sandra uśmiechnęła się.
— To fakt. Żona powiedziała ci jednak o tym dopiero niedawno.
— I teraz Larsen nie żyje.
Sandra skinęła głową.
— I teraz Larsen nie żyje.
— Pani Philo…
Uniosła dłoń.
— Możesz mi mówić Sandra.
Peter uśmiechnął się.
— Sandro.
Zachowaj spokój, pomyślał. Sarkar będzie gotowy z wirusem dzisiaj albo jutro.
Wkrótce cała sprawa się skończy.
— Pozwól, że ci coś powiem, Sandro. Jestem łagodnym człowiekiem. Nie lubię zapasów ani boksu. Nikogo nie uderzyłem, odkąd byłem chłopcem. Nigdy nie uderzyłem żony. A gdybym miał dziecko, nigdy nie sprawiłbym mu lania.
Pociągnął kolejny łyk kawy. Czy to, co powiedział, wystarczy? Czy lepiej byłoby dodać coś jeszcze?
Spokój, do cholery. Zachowaj spokój. Chciał jednak tylko powiedzieć jej prawdę o sobie — nie o tych maszynowych duplikatach, lecz o prawdziwym sobie z krwi i kości.
— Hmm… uważam, że źródłem wielu problemów tego świata jest przemoc. Dając dzieciom lanie, uczymy je, że są sytuacje, w których można uderzyć kogoś, kogo się kocha, a potem jesteśmy wstrząśnięci, kiedy się przekonamy, że te same dzieci dorastają sądząc, iż można bić współmałżonków. Nie zabijam nawet much, Sandro. Łapię je do szklanki i wypuszczam na zewnątrz. Pytasz mnie, czy zabiłem Larsena. Odpowiadam ci wprost, że mogłem być na niego wściekły, mogłem go nienawidzić, ale zabijanie czy wyrządzanie fizycznej krzywdy nie leży w mojej naturze. To coś, czego po prostu bym nie zrobił.
— Ani nawet o tym nie pomyślał? — zapytała Sandra.
Peter rozłożył ramiona.
— Cóż, wszyscy myślimy o różnych rzeczach. Jest jednak zasadnicza różnica między fantazją a rzeczywistością.
Gdyby jej nie było, przeleciałbym ciebie, moją sekretarkę i setkę innych kobiet tu, na tym biurku, pomyślał.
Sandra przesunęła się lekko na krześle.
— Z reguły nie rozmawiam na służbie o sprawach osobistych, ale przeżyłam coś bardzo podobnego, Peter. Mój mąż — od kilku miesięcy były mąż — również mnie oszukiwał.
Читать дальше