W Doowap Advertising taką osobą okazał się Toby Bailey.
— W tym interesie widzi się, jak przychodzą i odchodzą — oznajmił Toby, rozkładając ręce, by zademonstrować, że przemysł reklamowy obejmuje sobą całą rzeczywistość. — Najgorsze są oczywiście twórcze osoby. Wszystkie są znerwicowane. Ale one stanowią tylko maleńką część całego procesu. Ja zajmuję się sprzedażą środkom masowego przekazu.
Znajduję miejsce dla reklam. Tu właśnie leży prawdziwa władza.
Sandra skinęła zachęcająco głową.
— Mam wrażenie, że to fascynująca praca.
— Och, nie różni się od innych — odparł Toby. Gdy już uświadomił jej, jak cudowną rzeczą jest reklama, był gotowy okazać wspaniałomyślność. — Pracują tu najróżniejsi. Weźmy na przykład biednego starego Hansa. To dopiero była postać. Kochał panie. Co prawda, na jego żonę przyjemnie było popatrzeć, ale Hans, cóż, interesowała go ilość, nie jakość.
Toby uśmiechnął się, zachęcając Sandrę, by zareagowała na jego żart.
Zrobiła to, chichocząc uprzejmie.
— To znaczy, że chciał jedynie zdobyć więcej nacięć na pasie? Tylko to się dla niego liczyło?
Toby uniósł dłoń, jak gdyby obawiał się, że jego słowa można uznać za dowód, iż mówi źle o zmarłych.
— Nie, nie. Lubił tylko ładne kobiety. Nigdy nie widziało się go z niczym poniżej ósemki.
— Ósemki?
— No, wie pani, w skali od jeden do dziesięciu. Jeśli chodzi o urodę.
Świnia, pomyślała Sandra.
— Przypuszczam, że w reklamowej firmie musicie zatrudniać mnóstwo ładnych kobiet.
— Och, tak. Opakowanie ułatwia sprzedaż, jeśli wybaczy pani to sformułowanie.
Wydawało się, że przerzucił w myśli kartoteki personalne firmy.
— Och, tak — powiedział po raz drugi.
— Przy wejściu zwróciłam uwagę na recepcjonistkę.
— Megan? — zapytał Toby. — To niezły przykład. Hans wziął na nią namiar, kiedy tylko ją przyjęli. Nie trwało długo, nim uległa jego urokowi.
Sandra popatrzyła na listę zatrudnionych, którą jej dano. Megan Mulvaney.
— Ale — zapytała — czy jakiś typ kobiet podobał mu się szczególnie? „Ładne” to w końcu dość szeroka kategoria.
Toby otworzył usta, jak gdyby chciał rzucić jakąś głupią uwagę, na przykład: „Można by tak powiedzieć”. Sandra dodała mu punktów za to, że się przed tym powstrzymał.
Sprawiał jednak wrażenie ożywionego, całkiem jakby rozmowa z kobietą o pięknych kobietach mogła wywołać podniecenie.
— No więc, lubił, żeby miały, hmm, obfite kształty. Myślę, że jemu podobały się trochę bardziej zmysłowe niż mnie. Niewykluczone, że niemal wszystkie mogły stać się celem. To znaczy, trudno by nazwać Cathy czy Toni zmysłowymi, choć obie są całkiem atrakcyjne.
Sandra rzuciła kolejne spojrzenie na spis. Cathy Hobson. Toni D’Ambrosio.
Kolejne punkty wyjściowe. Uśmiechnęła się.
— Wielu jednak mężczyzn jest silnych wyłącznie w gębie — zauważyła. — Sporo osób mówiło mi o wyczynach Hansa, ale niech pan powie prawdę — czy naprawdę był tak skuteczny, jak opowiadają?
— Och, tak — odparł Toby, który poczuł teraz potrzebę obrony zmarłego przyjaciela. — Jeśli upatrzył sobie jakąś kobietę, musiał ją dostać. Nigdy nie widziałem, żeby mu się nie udało.
— Rozumiem — powiedziała Sandra. — A co z jego szefową?
— Nancy Caulfield? To dopiero jest postać! Opowiem pani, w jaki sposób Hans w końcu ją dopadł…
Dla Ducha, kopii symulującej życie po śmierci, nie istniało już nic takiego, jak biologiczny sen, rozróżnienie między świadomością a nieświadomością.
Osobie z krwi i kości sny zapewniały odmienną perspektywę, inną opinię na temat wydarzeń dnia. Duch jednak miał tylko jeden tryb działania, tylko jeden sposób patrzenia na wszechświat. Niemniej poszukiwał połączeń.
Cathy.
Jego żona. Z dawnych czasów.
Pamiętał, że była piękna… przynajmniej dla niego. Teraz jednak, gdy uwolnił się od biologicznych popędów, wspomnienie jej twarzy, jej figury, nie wywoływało żadnej estetycznej reakcji.
Cathy.
Zamiast marzeń sennych Duch oddawał się jałowej medytacji. Cathy. Czy to jest anagram czegoś? Nie, oczywiście, że nie. Ale chwileczkę. „Chaty”. No, proszę, nigdy dotąd na to nie wpadł.
Chaty miały przyjemne zarysy. Ich piękno było czymś, co nadal potrafił docenić.
Cathy coś zrobiła. Coś złego. Coś, co sprawiło mu ból.
Pamiętał oczywiście, co to było. Pamiętał ból w ten sam sposób, w który — jeśli zechciał — potrafił przywołać wspomnienie innych cierpień. Noga złamana na nartach. Skóra zdarta z kolana w dzieciństwie. Dwunaste z kolei uderzenie w głowę o tę nisko umieszczoną belkę na suficie w domku rodziców Cathy.
Wspomnienia.
Ale wreszcie przestał czuć ból.
Nie istniał odpowiedni organ.
Organ. Anagram grona.
Takie połączenia najlepiej znajduje się we śnie.
Duchowi zaczynało brakować snów.
Choć Toby Bailey udzielił jej kilku cennych wskazówek, Sandra wciąż posuwała się alfabetycznie przez listę pracowników Doowap Advertising. Wreszcie nadeszła kolej na Cathy Hobson, jedną z kobiet, z którymi — według słów Baileya — zadawał się Hans.
Poddała Cathy ocenie, gdy ta usiadła naprzeciwko niej. Ładna kobieta, szczupła, z mnóstwem czarnych włosów. Dobrze ubrana. Sandra uśmiechnęła się.
— Pani Hobson, dziękuję, że zechciała pani poświęcić mi trochę czasu. Nie zatrzymam pani długo. Chciałam tylko zadać kilka pytań na temat Hansa Larsena.
Cathy skinęła głową.
— Jak dobrze go pani znała?
Cathy spojrzała poprzez Sandrę na znajdującą się za jej plecami ścianę.
— Niezbyt dobrze.
Nie było potrzeby konfrontować jej już w tej chwili. Sandra spojrzała na wydruk.
— Pracował tu dłużej niż pani. Interesuje mnie wszystko, co mogłaby mi pani powiedzieć. Jakiego rodzaju człowiekiem był?
Cathy popatrzyła na sufit.
— Bardzo… towarzyskim.
— Tak?
— I, cóż, miał trochę prostackie poczucie humoru.
Sandra skinęła głową.
— Ktoś już o tym wspominał. Opowiadał mnóstwo świńskich kawałów. Czy czuła się pani tym skrępowana, pani Hobson?
— Ja? — Cathy wyglądała na zaskoczoną. Po raz pierwszy spojrzała Sandrze w oczy. — Nie.
— I co jeszcze może mi pani opowiedzieć?
— Hmm, był chyba dobry w swojej pracy, choć zawodowo nie mieliśmy ze sobą wiele wspólnego.
— I co jeszcze? — Sandra uśmiechnęła się zachęcająco. — Wszystko może okazać się użyteczne.
— No więc, był żonaty. To chyba pani wie. Jego żona ma na imię, hmm…
— Donna-Lee — podpowiedziała Sandra.
— Tak jest. Zgadza się.
— Czy to sympatyczna kobieta?
— Jest w porządku — stwierdziła Cathy. — Bardzo ładna. Ale widziałam ją tylko kilka razy.
— Czy zaglądała czasem do biura?
— Nie przypominam sobie.
— To gdzie ją pani spotykała?
— Och, czasami cała nasza grupa wybierała się razem na drinka.
Sandra sprawdziła swe notatki.
— W każdy piątek — powiedziała. — Tak mnie przynajmniej poinformowano.
— Tak, to prawda. Jego żona zjawiała się tam czasem na chwilkę.
Sandra przyjrzała się jej uważnie.
— A więc spotykała się pani z Hansem na gruncie towarzyskim, pani Hobson?
Cathy uniosła dłoń.
— Tylko w grupie. Czasem braliśmy też pakiet biletów na mecz Blue Jays i wybieraliśmy się razem. No, wie pani, bilety, które firma otrzymuje od dostawców. — Zakryła usta dłonią. — Oj! To chyba nie jest nielegalne?
Читать дальше