— Dlaczego?
— Chciałabym coś skromnego. Tutaj nic takiego nie ma.
— Coś skromnego? Do Sali Galaktycznej?
— Boję się, Minner.
Rzeczywiście się bała. Cała pokryta była gęsią skórką.
— Czasami jesteś jak dziecko! — warknął. Słowa te ubodły ją.
Cofnęła się. Wyglądała jeszcze bardziej nago niż przedtem. Nowe łzy spłynęły jej po policzkach. Okrucieństwo tych słów zdawało się jeszcze trwać w pokoju, jak śliski osad, chociaż same słowa już umilkły.
— Jeśli jestem dzieckiem — powiedziała zduszonym głosem — to dlaczego zabieracie mnie do Sali Galaktycznej?
Objąć ją? Pocieszyć? Burrisem targała niepewność. Starał się nadać swemu głosowi brzmienie pośrednie pomiędzy ojcowskim gniewem a niepokojem.
— Nie wygłupiaj się, Lona — powiedział. — Jesteś ważną osobistością. Cały świat będzie cię dziś oglądać i mówić, jaka jesteś piękna i szczęśliwa. Włóż coś, w co i chciałaby ubrać się Kleopatra. I wyobraź sobie, że jesteś Kleopatrą.
— A czy wyglądam jak Kleopatra?
Przyjrzał się jej ciału. Wyczuł, że o to jej właśnie chodziło. Musiał przyznać, że nie wyglądała zmysłowo. Może właśnie takie wrażenie chciała na nim wywrzeć. A jednak była na swój sposób atrakcyjna, nawet kobieca. Coś pośredniego pomiędzy figlarną dziewczęcością a nerwową kobiecością.
— Wybierz jedną z nich i włóż. Rozkwitniesz w niej i wszystko będzie pasować. Nie krępuj się. Ja też włożyłem ten wariacki kostium, chociaż wydaje mi się niezwykle śmieszny. Musisz się do mnie dopasować. Spróbuj.
— Z tym też jest kłopot. Tego jest tyle, że nie mogę wybrać!
Tu miała trochę racji. Burris zajrzał do szafy. Wybór rzeczywiście był ogromny. Nawet Kleopatra byłaby oszołomiona. Rozglądał się niepewnie w nadziei, że trafi na coś, co wyda się od razu odpowiednie dla Lony. Żadna z tych sukien nie została jednak zaprojektowana dla nieszczęśliwych dziewcząt i tak długo, jak myślał o niej w tej kategorii, nie mógł dokonać wyboru. Na koniec powrócił do tej, którą wybrał na początku przypadkiem, do tej eleganckiej i gustownej.
— To — powiedział — myślę, że to będzie właściwe. Patrzyła z powątpiewaniem na etykietę.
— Będę czuła się skrępowana w czymś tak wymyślnym.
— Myślałem, że tę sprawę już załatwiliśmy. Włóż suknię.
— Nie wiem, jak się obsługuje maszynę.
— Najprostsza rzecz na świecie — wybuchnął i znowu miał do siebie pretensje, że tak łatwo wpada w ton pouczający, rozmawiając z nią. — Instrukcja jest na puszce. Wkładasz ją do pojemnika…
— Zrób to dla mnie.
Zrobił to. Stała pod maszyną szczupła, blada i naga, podczas gdy strój wypływał z dyszy w postaci przejrzystej mgły i owijał się wokół niej. Burris zaczął podejrzewać, że manipulowano nim, i to całkiem zręcznie. Jednym, wielkim skokiem przekroczyli barierę nagości i teraz pokazywała mu się z taką swobodą, jak gdyby była jego żoną od dziesięcioleci. Szukając jego porady w sprawie stroju, zmuszając go, żeby stał blisko podczas, gdy obracała się pod dyszą maszyny stając się elegancka. Mała wiedźma! Podziwiał ją. Łzy, skulone nagie ciało, ta poza biednej, małej dziewczynki. A może wyobrażał sobie znacznie więcej niż było w rzeczywistości? Może. Prawdopodobnie.
— Jak wyglądam?
— Wspaniale! — Był o tym przekonany. — Tu jest lustro.
Zobacz sama.
Blask przyjemności promieniujący z niej miał moc kilku kilowatów. Burris stwierdził, że błędnie zrozumiał jej zachowanie. Była znacznie mniej skomplikowana. Prawdziwie przerażona myślą o tym, że ma być elegancka, a teraz szczerze zachwycona ostatecznym efektem. A efekt był wspaniały. Dysza wypluła suknię, nie całkiem przejrzystą i obcisłą, która otaczała ją jak chmura, przysłaniając szczupłe uda i opadające ramiona, udatnie sugerując zmysłowość, której wcale nie było. Nikt nie nosił bielizny pod odzieżą natryskową. Jej nagie ciało skryło się zaledwie pod wzrokiem obserwatora, przebiegłość projektantów polegała na tym, że luźny rój sukienki jak gdyby powiększał i wzmacniał jej właścicielkę. Kolory również zachwycały. Magia molekuł powodowała, że polimery nie wiązały się trwale jednym fragmentem widma. Każdy ruch Lony powodował zmianę odcieni — od szarego jak przedświt do błękitu letniego nieba, od czerni i stalowego brązu po perłowy i fiołkoworóżowy.
Lonę ogarnął nastrój wyrafinowania, jaki sugerowała suknia.
Wydawała się wyższa, starsza, bardziej czujna i pewna siebie. Wyprostowała ramiona i jej piersi wysunęły się do przodu, ulegając zaskakującej przemianie.
— Podoba ci się? — spytała cicho.
— Jest wspaniała.
— Czuję się tak dziwnie. Jeszcze nigdy nic takiego nie miałam.
Stałam się nagle Kopciuszkiem jadącym na bal!
— A Duncan Chalk jest twoją babcią-wróżką?
Wybuchnęli śmiechem.
— Mam nadzieję, że o północy zmieni się w dynię — powiedziała. Podeszła do lustra. — Minner, za pięć minut będę gotowa.
Wrócił do swojego pokoju. Potrzebowała nie pięciu, ale piętnastu minut, żeby usunąć ślady łez z twarzy. Przebaczył jej jednak. Kiedy w końcu pojawiła się, z trudem ją rozpoznał. Upiększyła twarz w sposób, który ją zupełnie odmienił. Oczy miała obramowane lśniącym pyłem, usta lśniły bogatą fosforescencją, uszy przykryła złotymi klipsami. Wpłynęła do pokoju, jak strzępek porannej mgły.
— Możemy iść — powiedziała gardłowo.
Burris wydawał się zadowolony i rozbawiony. W pewnym sensie była małą dziewczynką przebraną za kobietę. Z drugiej strony to kobieta, która zaczyna odkrywać, że przestała już być dziewczynką. Czy rzeczywiście poczwarka już przeistoczyła się? W każdym razie podobała mu się taka właśnie, po prostu śliczna. Może ze względu na nią mniej ludzi będzie patrzeć na niego.
Razem ruszyli do szybu windowego.
Tuż przed wyjściem z pokoju zawiadomił Aoudada, że idą na kolację. Zjechali na dół. Burris poczuł budzący się strach i stłumił go z ponurą determinacją. Po raz pierwszy od powrotu na Ziemię pokaże się tak szerokiej publiczności. Kolacja w najsławniejszej restauracji. Jego zmieniona twarz może zepsuć smak kawioru tysiącom gości. Ze wszystkich stron oczy zwracały się ku niemu. Rozejrzał się tytułem próby. Zaczerpnął w jakiś sposób siły od Lony i przywdział zbroję odwagi, tak jak ona włożyła obcy jej elegancki strój.
Kiedy znaleźli się w holu, Burris usłyszał westchnienia widzów. Przyjemność? Groza? Poczucie zachwycającej odrazy? Nie był w stanie odczytać motywów, słysząc te nagłe westchnienia. Patrzyli, reagowali na tę dziwną parę, która pojawiła się w szybie windowym. Burris prowadząc Lonę opartą na jego ramieniu zachował twarz bez wyrazu. Przyjrzyjcie się nam dobrze — pomyślał gniewnie. — Jesteśmy parą stulecia. Zniekształcony astronauta i dziewicza matka setki dzieci. Epokowe widowisko.
Wszyscy patrzyli. Burris czuł ich spojrzenia na pozbawionej uszu głowie, na poruszających się poziomo powiekach, na odmienionych ustach. Zaskoczony własnym brakiem reakcji na ich wulgarną ciekawość. Patrzyli również na Lonę. Ona miała jednak mniej do zaoferowania. Jej blizny były wewnętrzne.
Nagle po lewej stronie sali nastąpiło poruszenie. W chwilę później z tłumu wyłoniła się Elise Prolisse i ruszyła w ich stronę wołając chrapliwie:
— Minner! Minner!
Wyglądała jak rozszalała wojowniczka ze skandynawskiej sagi. Miała przedziwny makijaż — dziką i monstrualną parodię elegancji — błękitne policzki, czerwone obrzeża nad oczami. Zrezygnowała z natryskowego stroju. Miała na sobie suknię z jakiejś szeleszczącej, uwodzicielskiej tkaniny naturalnej, głęboko wyciętą i odsłaniającą mlecznobiałe półkule jej piersi. Ręce zakończone lśniącymi szponami wyciągnęła ku nim.
Читать дальше