— Zdaje się, że to najbardziej fascynująca z dzielnic, jakie dotąd widziałem.
Gabriel znów wyjrzał przez okno w nadziei, że zobaczy coś interesującego. Nigdy dotychczas nie widział, by ktoś zachowywał się jak tamta kobieta i szermierz. Cała scenka miała teatralny smaczek, który Gabrielowi zdał się rozkoszny. A przecież, przyznał bezstronnie w myślach, mogła ona wyniknąć z jakieś okropnej tragedii.
Ulice w szarówce przed świtem wyglądały zwyczajnie. Gabriel, rozczarowany, usiadł na kanapie obok Remmy’ego.
— Podoba mi się twój kraj — stwierdził.
Remmy znów uśmiechnął się zaciśniętymi wargami.
— Dlatego, że nie znasz go dobrze.
Gabriel położył dłoń na złotą rękę Remmy’ego.
— Pewne jego części znam bardzo dobrze, lecz nadal je lubię i chciałbym poznać lepiej.
Remmy wyprostował się na kanapie i spojrzał na dłoń leżącą na jego ręce. Kąciki ust uniósł w uśmieszku.
— Cóż — rzekł. — Jeśli mam spłonąć, mogę równie dobrze gruntownie na to zasłużyć.
Powóz Remmy’ego powrócił o wyznaczonej godzinie przed południem, dokładnie gdy rozległ się czwarty gong porannej straży. Gabriel określił Remmy’emu, gdzie mieszka w Santo Georgio. Dowiedział się, że Remmy też tam mieszka, w domu ojca, razem z resztą rodziny.
Gdy wjechali już na przedmieście, Gabriel udał, że zmylił drogę i skierował powóz na ulicę, z której pochodził przekaz. Wezwał daimony i obserwował wielki dom… ogromne szczyty okienne wiszące nad otoczonym murami dziedzińcem, żłobkowane kominy, wyrzeźbionego nad drzwiami potwora. Okna przysłonięto okiennicami, więc prawdopodobnie w domu nikogo nie było.
— To piękny dom — powiedział Gabriel. — Podziwiałem go wczoraj.
— Siedziba diuka Sergiusa — odrzekł Remmy bez zainteresowania.
Udając zakłopotanie, Gabriel wychylił głowę z okna powozu.
— Zdaje się, że wprowadziłem cię w błąd — rzekł, nadal obserwując budynek. — Może… — Podniósł głos, by słyszał go woźnica. Gdybyśmy skręcili w lewo, w następną przecznicę.
Znów zwrócił się do Remmy’ego.
— Opowiedz mi o tym Sergiusu — poprosił. — Słyszałem gdzieś to imię.
— Niewiele o nim wiem — odparł Remmy. — Choć zajmuje dość wysoką pozycję. Filozof, przyjaciel króla i Piscoposa Ignacia. Prawie go nie widuję, większość czasu spędza w swojej wiejskiej posiadłości.
Albo w innej części Ramienia Oriona, pomyślał Gabriel.
— Ma tam bajeczny dom — ciągnął Remmy — odmienny od wszystkiego, co budowano dotychczas.
— Być może go widziałem — rzekł Gabriel. — Jak on wygląda?
— Wielki, ciemnowłosy. Skośne oczy, takie jak twoje. Dość ponury.
Saigo, to całkiem jasne.
Remmy spojrzał z pewnym zaskoczeniem na Gabriela.
— Teraz, gdy o nim myślę, wydaje mi się, że w jakiś sposób jest do ciebie podobny. Jak sądzisz, skąd to wrażenie?
— Nie mam pojęcia. Zdaje się, że wcale nie wyglądamy podobnie.
— Czy sądzisz, że ty i on — Remmy starał się zrobić subtelną aluzję — możecie dzielić pewne upodobania?
Gabriel ukrył swe rozbawienie.
— Czemu tak sądzisz?
— Ponieważ… — Remmy przybrał zaintrygowany wyraz twarzy. — Naprawdę, nie mam pojęcia. Nie jest żonaty, nigdy jednak nie słyszałem, by ktoś wspominał… — Nachmurzył się. — Zawsze uderzało mnie, że stoi i porusza się w interesujący sposób. Stylizowany, prawie pozuje, jak tancerz. I ty też chodzisz podobnie.
Księga postaw, pomyślał Gabriel. Kolejne, zbyteczne już, potwierdzenie.
— I mówisz, że osobiście zna króla?
— O, tak. Powiadają, że jest jednym z najbliższych doradców królewskich. Jest bajecznie bogaty i rozgłosił, że nigdy nie przyjmie urzędu ani nie przystanie do żadnej partii, więc prawie nikt nie ostrzy sobie na niego noża.
Bajecznie bogaty. To dość łatwe, gdy ktoś potrafi produkować złoto z podstawowych pierwiastków.
Niczym bóg-zegarmistrz, Saigo zbudował ten kraj i wprawił wszystko w ruch. A potem musiał się wtrącać, nie mógł się powstrzymać.
Bogaty i cieszący się prestiżem. Doradca króla. Szara eminencja całej tej cholernej planety. A może nawet całej Sfery Gaal.
Gabriela ekscytowało to, że za wroga ma geniusza kalibru Saiga.
Nie można było sobie wyobrazić większego pochlebstwa.
Jeden z kilku nowych sług Gabriela otworzył przed nim drzwi. Gabriel nie zdawał sobie sprawy, że będzie musiał mieć w domu aż tylu służących: Clancy potrzebowała dwóch pokojówek do sznurowania gorsetów.
Napisał do księcia Adriana krótkie przeprosiny, a potem wysłał do niego jednego ze swych nowych lokajów, by odebrał konia. Wspiął się dwa piętra po szerokich skrzypiących schodach i wszedł do swego mieszkania. Znalazł Clancy w salonie. Siedziała w fotelu i patrzyła nieobecnym wzrokiem na rysujące się za oknem dachy domów. Miała na sobie miejscową bluzkę i własne luźne spodnie.
Nowych służących niewątpliwie gorszył ten zestaw.
Podniosła się, gdy wszedł, i ucałowała go na powitanie. Na jej twarzy malowało się radosne podniecenie, poruszała się rytmicznie, zrywami, inaczej niż Clancy znana Gabrielowi. Daimōn.
— Cześć, jestem Spadająca Woda. — Wyraźny głos, w oczach zalotna iskierka.
— Czy doktor Clancy jest zajęta?
— Tak, pracuje nad projektem badawczym. Mogę ją zawołać, jeśli sprawa nie cierpi zwłoki.
— Nie, poczekam.
— Czy chciałbyś zjeść śniadanie? Mogę zadzwonić.
— Sam to zrobię.
Zadzwonił.
— Jest dla ciebie wiadomość, zaproszenie na przyjęcie dziś wieczór w domu hrabiego Bertrama.
Zaproszenie leżało na tacy. Poznał Bertrama zeszłej nocy — małego wieprzkowatego drapieżnika pokrytego bielą ołowiową.
Pójdę, pomyślał. Może przedstawię Clancy niektórym z tych ludzi. Jeśli będzie nudno, po prostu wyjdziemy. Napisał bilecik o przyjęciu zaproszenia i przekazał go przez sługę, którego posyłał właśnie do Adriana.
— Czy chcesz, żebym zagrała na flecie? — spytała Spadająca Woda.
— Jeśli mogłabyś to zrobić, nie przeszkadzając Clancy, byłoby mi miło.
Spadająca Woda pochyliła głowę, uśmiechnęła się i zatrzepotała rzęsami.
— Z łatwością — odparła.
Gabriel zjadł gran merendas z jakichś pędzonych w cieplarni owoców i potrawę z jajek, która wydawała się dość przyzwoitą, choć za mało wyrazistą kombinacją naleśnika, omletu i kremu. Potem zamknął oczy i słuchał, jak Spadająca Woda gra sonatę Sher Bahadura. Jednocześnie skontaktował się z Cressidą i wykorzystał statek jako przekaźnik do swej domeny. Załatwił korespondencję i sprawy administracyjne, lecz odłożył (kolejny raz) nawiązanie łączności z matką.
Czekał go stos wiadomości od Zhenling — odpowiedź również odłożył na później.
Potem przesłał zakodowane hasło do swej nowej sieci komunikacyjnej i opóźnił o następne trzy dni wysłanie nowości o Sferze Gaal.
— Burzycielu? Chciałabym, żebyś coś obejrzał, jeśli masz chwilę czasu.
To był głos Clancy, lecz kontakt wydawał się raczej oneirochroniczny, nie zachodził w Świecie Zrealizowanym, gdzie flet Spadającej Wody brzmiał nadał, nie pomijając ani jednej nuty.
— Jeśli chwilkę poczekasz.
Dopełnił najważniejszej sprawy — poświadczenia wyników wyborów na Brightkinde — i kazał Horusowi dokończyć resztę.
Clancy czekała w wygodnym biurze oneirochronicznym: miękkie skórzane krzesła, regały z wydawnictwami encyklopedycznymi, projektory trójwymiarowe, drukarkokopiarka, pięknie wykaligrafowane dyplomy, półka z kolekcją starodawnych pieczęci.
Читать дальше