Gdy Kreeku pędził wokół słońca Hone-bar i pojawił się na spodziewanym torze, Martinezowi aż zmiękły z ulgi nogi. Nieco skorygował swoją pozycję i przesłał Do-faqowi następną wiadomość, sugerując manewr, dzięki któremu Martinez mógłby skuteczniej zasłonić jego eskadrę, ponieważ wskutek wzajemnego przemieszczenia przeciwników zmienił się kąt między ich trajektoriami.
Rozdzieleni odległością czterech godzin świetlnych, Martinez i Kreeku zbliżali się do siebie z sumaryczną prędkością siedmiu dziesiątych prędkości światła. Powinni się spotkać za niecałe sześć godzin; do tego czasu oczywiście zginie wielu ludzi.
W sercu Martineza zakwitały kwiaty… czyżby próżności? To on tego dokonał, on przemycił osiem wielkich okrętów do układu Hone-bar i wróg się o tym nie dowiedział. On dawał rozkazy swojemu zwierzchnikowi, wspaniałemu i bezlitosnemu Do-faqowi, a Do-faq bez komentarza go słuchał. Nawet wrogowie latali posłusznie, tak jak im kazał.
Tę bitwę będą analizować następne pokolenia oficerów floty. Martinez wiedział, że nawet jeśli zginie w ciągu następnych paru godzin, już i tak zapewnił sobie miejsce w historii.
Uczcił to: zredukował hamowanie do jednego g i posłał załogę na kolację. Sam nie czuł głodu, ale uznał, że ludzie lepiej będą walczyć, napełniwszy najpierw żołądki.
Gdy zobaczył przed sobą jedzenie, poczuł wilczy apetyt i zmiótł przygotowaną przez Alikhana strawę. Potem wezwał do swojego biura pierwszą oficer i wyjaśnił jej swoje plany co do nadchodzącej bitwy. Musiała je znać na wypadek, gdyby Martinez został zabity, a ona jakimś cudem przeżyła.
— Kogo masz na swoim pokładzie dowodzenia? — spytał.
— Yu, wspieranego przez drugiego sygnalistę Bernsteina, milordzie — odparła Dalkeith.
— Dobrze się sprawują?
Nie zdziwiła się tym pytaniem, ale jej prawie nic nie dziwiło.
— Nie mam zastrzeżeń, lordzie kaporze.
— Dobrze. Chcę, żeby przenieśli się do sterowni. Praktykant Mattson ma za mało doświadczenia, a Shankaracharya… nie sprawdził się.
W wodnistych oczach Dalkeith dostrzegł niepokój, zdradzający myśl, której nie chciała wyjawić.
— Tak jest, milordzie — odparła.
Po posiłku załoga sterowni wróciła na stanowiska.
— Ty i Mattson pójdziecie do sterowni pomocniczej — powiedział Martinez do Shankaracharyi. — Yu i Bernstein zajmą tu stanowiska.
Twarz Shankaracharyi nie zdradzała zdziwienia, ale po mięśniach szyi i policzków przeszedł skurcz.
— Bardzo… mi przykro, milordzie — wyznał. — Postaram się… poprawić.
— Żałuję, że zaszła taka konieczność, poruczniku — rzekł Martinez. — W przyszłości zrobię dla pana, co będę mógł.
Czyli nigdy więcej nie włączę Shankaracharyi do walki, a przynajmniej nie powierzę mu stanowiska, na którym sprawność może decydować o ludzkim losie.
Młody porucznik opuścił sterownię z hełmem pod pachą. Szedł wyprostowany, patrzył stanowczo, prosto przed siebie, nie chcąc spotkać współczujących spojrzeń innych załogantów. Dopiero wtedy Martinez przypomniał sobie, że to kochanek jego siostry.
Sempronia naprawdę mnie za to znienawidzi, pomyślał.
Przyszli Yu i Bernstein, usiedli w fotelach. Po sprawdzeniu gotowości załogi Martinez polecił zwiększenie hamowania do dwóch g.
Czas mijał, Martinez się niepokoił. Może na Hone-bar albo na innych zamieszkanych obiektach układu jest zdrajca, który zauważył eskadrę Do-faqa i zaalarmował Kreeku?
Mijały godziny. Martinez tkwił w cuchnącym skafandrze, śmierć leciała ku niemu z prędkością równą sporej części prędkości światła, i w tych okolicznościach coraz bardziej wierzył w istnienie zdrajcy. Zdrajca przesłał wiadomość. Genialny Kreeku, poinformowany przez zdrajcę, wabi teraz eskadry lojalistów w śmiertelną pułapkę. Martinez był zadowolony, gdy rozpoczęła się strzelanina i nie musiał już myśleć o zdrajcy.
Zbliżające się jednostki, nadal rozdzielone odległością dwóch godzin, zaczęły wypuszczać pociski — fale nacierającej destrukcji, przemieszczającej się w pustej przestrzeni między zbiegającymi okrętami. Gdy na swoim displeju zobaczył żagwie pocisków, wysłał przekaz do załogi:
— Zniszczenie wroga to rola lorda dowódcy eskadry Do-faqa — oznajmił. — On ich całkowicie zmiecie z nieba. Nasze zadanie to zostać przy życiu, powinniśmy walczyć defensywnie i bardziej się skoncentrować na naszej obronie niż na pokonaniu wroga. Powiedzcie swoim zbrojeniowcom, żeby skupili się na obronie.
Spojrzał na mrugające światełko kamery i pomyślał o nadchodzącej walce: mkną pociski, niosą wściekłe promieniowanie, anihilacja, która każdego może dosięgnąć.
— Do zobaczenia po tamtej stronie — zakończył. Poczekał, aż chorąży Yu rzeczywiście wyśle wiadomość, i dopiero wtedy skupił się na innych sprawach.
W przestrzeni między eskadrami pociski zaczęły się odszukiwać, jasne wybuchy plazmy maskowały statki i walczące strony nie widziały się wzajemnie. Gdy została osiągnięta dostateczna gęstość wybuchów, Martinez wysłał wiadomość do Do-faqa:
— Sądzę, lordzie, że teraz może pan wystrzelić pociski.
Nie czekając na odpowiedź, zarządził manewry swoich jednostek. Ośmiostatkową eskadrę podzielił na dwie czterostatkowe grupy, którym kazał się rozdzielić, jakby chciał złapać wroga w dwa ognie. Obliczenia Shankaracharyi pokazały teoretycznie największe oddalenie, przy którym nakładający się ostrzał obronny pozostaje skuteczny. Martinez utrzymywał statki w sferze o takiej średnicy. Równocześnie „Korona” miała pakować pociski między eskadrą Do-faqa a wrogiem, by stworzyć konieczną zasłonę dla nadlatujących ciężkich statków.
Coraz intensywniejsze wybuchy, ciągłe bębnienie rozbłysków i zdychającej materii. Lasery obrony bezpośredniej cięły ciemność, likwidując nadchodzące zagrożenie. Martinez obserwował, jak gorąca, nieprzejrzysta chmura eksplozji toczy się coraz bliżej i poczuł, jak serce nieubłaganie zaczyna mu podjeżdżać do gardła.
— Rozlot! — krzyknął. — Wszystkie statki rozlot!
Bez wątpienia Kamarullah uzna tę decyzję za przedwczesną, ale jego statek oraz statki pozostałych dowódców obróciły się i z dużym przyśpieszeniem oddaliły nawzajem od siebie. Grupa miała się maksymalnie rozproszyć, nim dopadnie ją nawałnica.
— Obrona w tryb automatyczny! — krzyknął Martinez, gdy pięść grawitacji pchnęła go w fotel, a displej informował, że nacisk na klatkę piersiową wynosi dziewięć g. Potem pole widzenia Martineza zawęziło się, aż zupełnie zniknęło.
Po długiej chwili ciemności Martinez usiłował odzyskać przytomność, zaciskał zęby i przełykał ślinę, by wepchnąć krew do mózgu. Widział displeje z daleka, w końcu długiego tunelu, jakby patrzył na nie odwrotnym końcem lunety. Stopniowo wzrok mu się poprawiał. Martinez westchnął, gdy sobie uświadomił, co widzi.
Do-faq oraz ciężka eskadra wystrzelili sto sześćdziesiąt pocisków, wszystkie zostały przesłonięte dla wroga przez ogień zaporowy Czternastej Lekkiej Eskadry. Te pociski wydostały się teraz z maskującej chmury plazmowej i z prędkością 0,7 prędkości światła leciały na okręty Kreeku.
Atak przypominał olbrzymi, powiększający się świetlny dywan, jak fosforyzująca warstwa na mknącej fali. W ciągu paru sekund wszystkie statki wroga zostały pochłonięte przez żywioł ognia. Martinez patrzył na to z respektem i trwogą, nie wierzył, że koniec Naksydów nadszedł tak szybko.
Bitwa jednak nie skończyła się wraz ze śmiercią wroga. Pociski nadal mknęły w kosmosie, unikały laserów obronnych i szły śladem „Korony”. Przez kilka minut czekano w napięciu — wreszcie ostatnie zagrożenie zlikwidował laser Vonderheydte’a.
Читать дальше