Statki Fanaghee odpowiadały. Wystrzeliły setki pocisków, na setkach różnych trajektorii; niemożliwe było ich śledzenie — leciały po prostych albo nawet po pętlach, jeśli dany pocisk miał atakować pod niespodziewanym kątem.
Sula kazała swoim pociskom hamować. Postanowiła zachować je na ostateczny atak, jeśli zajdzie taka konieczność.
Burty jednostek Jarlatha pulsowały błyskami promieni antyprotonowych i statki zaczęły się od siebie oddalać. Dowódca, nauczony doświadczeniem po stracie dwóch eskadr, wiedział, że wszystko, co wygląda jak śmieć kosmiczny, może wybuchnąć.
Najpierw eksplodowały dwa statki Floty Macierzystej. Sula krzyknęła z wściekłości, zrozpaczona, gdy dostrzegła wokół nich wybuchające kule ognia. Potem zginął statek flagowy Fanaghee, zasypany pociskami, oraz — w tej samej wściekłej kanonadzie — trzy krążowniki w pobliżu Suli.
Obie strony straciły już zdolność obronną. Grad pocisków. Na przemian wściekłość, triumf, smutek i rozpacz miotały Sulą, gdy wybuchy antymaterii unicestwiały to przyjaciół, to wrogów.
W tym szturmie wszystko zostało rozbite. Pierwsza Eskadra Pancerników przestała istnieć, ciężkie statki Fanaghee również. Została tylko szalupa Suli i osiemnaście pocisków dryfujących ku słońcu Magarii.
Najwyraźniej nadszedł czas, by opuścić przestrzeń bitwy. Pozostało co najmniej czterdzieści statków Naksydów i najwyżej trzynaście z Floty Macierzystej, a może nawet mniej, gdyż za swoją szalupą Sula nadal widziała błyski. Musiała rozpędzić się wokół słońca Magarii, potem wokół Rinconell po drodze do Wormholu Jeden i na Zanshaa. Zdaje się, że jej jedyny udział w bitwie polegał na wysłaniu sześciu pocisków w samoobronie, by odeprzeć ostrzał jakiegoś idioty z własnego obozu.
Poczuła ucisk w gardle na myśl o swej bezużyteczności. Powstrzymała łzy gorzkiego gniewu. Wokół siebie miała śmierć i zniszczenia, którym mogła tylko biernie się przyglądać. To gorsze od śmierci. Los odmówił jej nawet anihilacji.
Mijały długie godziny. Zjadła trochę batonów, by podreperować siły, i wypiła suplement elektrolitów, by uzupełnić to, co wypociła. Gdy pędziła wokół słońca, omal nie straciła przytomności, ale udało jej się jednak zachować świadomość.
Bitwa z tyłu zamarła. Może wszystkim już brakowało pocisków? Detektory szalupy odkryły, że pozostało sześć statków Floty Macierzystej, za którymi goniło wrogie stado.
Sześć statków z pięćdziesięciu czterech, pomyślała Sula. Tego dnia zawaliło się wiele światów.
W tym jej własny. Nienawidziła floty w takim samym stopniu, jak ją uwielbiała, ale flota zapewniała jej stabilność, ciągłość i tradycję, a ponadto takie przyziemne rzeczy, jak wikt i skromny żołd. To wszystko się właśnie skończyło. Sula unosiła się teraz w pustce, otoczona tylko cienką powłoką, przed nią kłębił się rój osiemnastu bezużytecznych, martwych pocisków.
Ogarnęła ją czarna rozpacz. Sula czuła na twarzy dotyk jej lodowatych palców. To wszystko, co Sula zrobiła, to, czym była, skończyło się w taki właśnie sposób!
Śmierć wiele mi zawdzięcza, pomyślała. Powinna dać mi więcej niż tę samotną podróż, samotne krążenie po wypełnionej zniszczeniem pustce.
Śmierć i Sula znały się od dawna. Wydawało jej się, że śmierć powinna jednak okazać jej więcej przyjaźni.
Gdy Gredel wróciła z banku, gdzie otworzyła rachunek na nazwisko lady Sula, zastała Caro z filiżanką porannej kawy w drżącej dłoni. Caro poszła z kawą do łazienki, wziąć długą kąpiel, która miała wypłukać z organizmu resztki alkoholu. W tym czasie Gredel podłożyła portmonetkę, uruchomiła połączenie komputerowe i na nowy rachunek przelała trochę pieniędzy Caro — tylko dziesięć zenitów — chcąc sprawdzić, czy system działa.
Działał doskonale.
Właśnie popełniłam przestępstwo, pomyślała. Przestępstwo, którego tropy prowadzą do mnie.
Poprzednie czyny to zupełnie co innego.
Caro wyszła z łazienki. Razem z Gredel poszły do baru na śniadanie. Gredel opowiedziała o tym, że Kulas się ukrywa, i spytała Caro, czy mogłaby się do niej przenieść, żeby Kulas miał z nią łatwy kontakt. Caro była podekscytowana. Nigdy nie słyszała tak romantycznej historii.
Romantycznej? — pomyślała Gredel. Raczej niewiarygodnie wstrętnej.
Ale Gredel nie wyprowadzała jej z błędu; Caro nie była przecież w cuchnącej amoniakiem kamienicy Lai-ownów, w dusznym pokoiku, ze spoconym Kulasem.
— Dziękuję — odparła Gredel. Wiedziała jednak, że Caro szybko się znudzi jej towarzystwem, będzie zniecierpliwiona, zła. Jeśli Gredel ma coś zrobić, musi to zrobić jak najszybciej.
— Nie wiem, jak często Kulas będzie po mnie posyłał, ale mam nadzieję, że się to nie zdarzy w twoje urodziny — powiedziała. — Chciałabym je uczcić razem z tobą.
Jak można było oczekiwać, na twarzy Caro pojawił się grymas.
— Urodziny? Moje urodziny były zeszłej zimy. Właśnie wtedy ostatni raz byłam z Siergiejem.
— Urodziny. — powiedziała Gredel z ziemskim akcentem. — Chodzi mi o te liczone w ziemskich latach — wyjaśniła i gdy grymas Caro stał się groźny, dodała szybko: — przeprowadziłam obliczenia, to taka zabawa. Twoje urodziny wypadają w następnym tygodniu. Kończysz piętnaście lat. — Gredel uśmiechnęła się. — Jesteśmy w takim samym wieku. Ja skończyłam piętnaście ziemskich lat krótko przedtem, nim się poznałyśmy.
W zasadzie to nie była prawda. Urodziny Caro wypadały za trzy miesiące, ale Gredel wiedziała, że Caro nie wykona obliczeń. Może w ogóle nie wie, jak to zrobić.
Caro nie wiedziała tylu rzeczy. Ta myśl sprawiła Gredel okrutną radość. Caro niczego nie wiedziała, nawet tego, że jest znienawidzona przez najlepszą przyjaciółkę. Nie wiedziała, że godzinę temu Gredel ukradła jej tożsamość i pieniądze, i znów to zrobi, kiedy tylko zechce.
Dni, dziwnie chaotyczne, mijały dość przyjemnie. Gredel w końcu zrozumiała, jak to jest być osobą taką jak Caro, do niczego nieprzywiązaną, mieć całe dnie do wypełnienia i niczego szczególnego, czym można by je wypełnić, ot, najwyżej przelotnymi kaprysami. Gredel odczuwała teraz taką samą wolność i przynajmniej myślami odcięła się od wszystkiego, co znała.
Przykładała starań, by zadowolić Caro; ta była teraz w dobrym nastroju, często się śmiała i ubierała Gredel jak lalkę. Gredel ukrywała pod przymilną maską pogardę. Caro tak łatwo ulegała manipulacji. Jakaś ty głupia, myślała.
Dogadzanie Caro wiązało się jednak z kłopotami. Pewnego deszczowego dnia, gdy chłopak Kulasa zadzwonił po Gredel, ta akurat stała w dzielnicy Tormineli, usiłując kupić dla Caro pojemnik analogu endorfiny — z powodu upadku interesów Kulasa nie dostawała już tego towaru od Pandy.
Gdy w końcu Gredel dotarła do łącznika i do kryjówki Kulasa — teraz przynajmniej było to w fabsach Terran — Kulas czekał na nią już od paru godzin i tracił cierpliwość. Złapał ją w łazience i bił, oskarżając; mówił, że musi być zawsze osiągalna, gdy tylko będzie jej potrzebował.
Gredel leżała na plecach na łóżku, dając Kulasowi to, czego chciał. Myślała: jeśli się z tego nie wyrwę, całe moje życie będzie tak wyglądało. Patrzyła na pistolet, który Kulas trzymał na stoliku — na wszelki wypadek, gdyby ktoś wpadł nieproszony do pokoju — i kusiło ją, by chwycić broń i wypalić Kulasowi w łeb. Albo wypalić sobie w łeb. Albo wyjść na ulicę i strzelać we łby losowo.
Nie, napominała się, trzymaj się planu.
Читать дальше