— Nie. — Nie, byś „poprosił”. Gdybyś „poślubił”, musiałbym cię zastrzelić, pomyślał Martinez.
Odpowiedź nie przyniosła P.J. ulgi.
— Czy sądzisz, że… czy według ciebie droga Sempronia przyjmie moje oświadczyny? — Oblizał wargi. — Mam wrażenie, że mnie unika. — Spojrzał w kąt salonu, gdzie Sempronia nadal rozmawiała z młodym oficerem.
— Jest tu jedną z gospodyń i ma sporo pracy — odparł Martinez. — Myślę, że jeśli ją poprosisz, odpowiedź cię zadowoli. — Czas wysłać P.J., by załatwił sprawę. Klepnął go po ramieniu. — Do dzieła! Odwagi!
P.J. nie patrzył na Sempronię, tylko jakby w otchłań.
— To bardzo miło z twojej strony. Dziękuję.
Szedł do Sempronii, jak prowadzony na egzekucję. Martinez uśmiechnął się: żadne z tych dwojga nie chce wieść życia z drugim, ale człapią do zaręczyn, by zadowolić swoje rodziny. Wolał nie patrzeć na bolesny, choć nieznany wynik tej akcji, i rozejrzał się za Sulą. Zobaczył, że popija kawę — o cudzie! — bez towarzystwa admiratorów.
— Nie musimy tu siedzieć cały wieczór — powiedział. — Znam jedno miłe miejsce w Dolnym Mieście.
Sula odstawiła filiżankę na spodeczek.
— Czy to nowy wzór kwiatowy Spenceware? — spytała. Martinez obejrzał deseń filiżanki — fiołki i delikatny fioletowy szlaczek — jakby je widział po raz pierwszy.
— Nie wiem — odparł. — Wygląda… jak zwykła filiżanka.
Sula spojrzała znad spodeczka.
— Na odchodnym zapytam o to twoje siostry.
Vipsania i Walpurga potwierdziły, że filiżanka rzeczywiście należy do nowej kolekcji Flora, i wylewnie dziękowały Suli za przyjście. Martinez wiedział, że obecność Suli, odznaczonej właśnie medalem, zapewni wzmiankę o przyjęciu w jutrzejszej kronice towarzyskiej. Siostrom o to przede wszystkim chodziło. Chciały, by ich dom zyskał potwierdzoną opinię miejsca modnego, nim rozpocznie się oficjalny okres żałoby po ostatnim Shaa, gdy aktywność towarzyska zamrze na cały rok.
Martinez i Sula pojechali w dół kolejką linową do Dolnego Miasta. Przez przezroczysty dach wagonika patrzyli na wielkie przestrzenie olbrzymiej metropolii, która wznosiła się nad nimi i otaczała ich jak wielkie złotawe morze. Porywisty wiatr wzbudzał ciche jęki na ostrych krawędziach wagonika. Martinez spojrzał na stary Pałac Sulów, piętrzący się na skraju Górnego Miasta, z wyrazistą witrażową, świecącą niebiesko kopułą. Nagle odwrócił się do Suli, wspomniawszy jej rodziców, którzy tak tragicznie umarli i stracili swoje dobra. Sula też patrzyła na pałac, ale twarz miała spokojną. Może po tylu latach nie poznawała tego miejsca?
Martinez zabrał Sulę do kabaretu, znajdującego się za głównym kanałem, znalazł miejsce w cichym kącie i zamówił butelkę wina. Sula przykryła dłonią kieliszek i poprosiła o wodę gazowaną.
— W ogóle nie pijesz? — spytał zdziwiony.
— Nie. Kiedyś… miałam problemy z alkoholem — powiedziała ostrożnie.
— O. — Zapadło milczenie. Wreszcie Martinez spojrzał na butelkę wina, którą trzymał w ręce. — Nie masz nic przeciwko temu, żebym się napił? Bo jeśli ci to przeszkadza…
— Pij, ile chcesz. — Uśmiechnęła się blado. — Tylko nie licz na to, że cię zaniosę do domu.
— Jak dotychczas nikt mnie nie musiał nosić. — Usiłował złagodzić niezręczną sytuację odrobiną brawury.
Popijał wino, ale postanowił się ograniczyć. Pomyślał z niesmakiem, że mógłby się upić w obecności Suli.
— Jesteś więc ekspertem od porcelany? Pamiętam, że przesłałem ci książkę na ten temat.
— Jaki tam ze mnie ekspert. Po prostu się tym interesuję — odparła. Oczy jej pojaśniały. Z wyraźną ulgą opuściła śliski temat alkoholu. — Wiedziałeś, że porcelanę wynaleziono na Ziemi? A porcelana to wraz z temperacją stroju jedna z niewielu rzeczy, jakie Shaa uznali za cenny wkład ludzi do cywilizacji międzygwiezdnej.
— Nie, nie wiedziałem. Czyżby przed podbojem Ziemi nie znano ceramiki?
Sula zmrużyła oczy.
— Oczywiście znano. Wytwarzali rozmaite rodzaje garnków, nawet kamionkowe, ale przeświecalna, szkliwiona ceramika z kaolinu i skalenia, prawdziwa porcelana, która dźwięczy, gdy postukać w nią palcem, została wynaleziona na Ziemi. — Sula mówiła to pouczającym tonem, wyraźnie rozczarowana ignorancją Martineza.
Martinez nie lubił rozczarowywać pięknych kobiet, więc postanowił nie zadawać pytania o „temperację stroju”. Ostrożnie popijając wino, zdecydował się na bezpośredni komplement.
— Przywodzisz mi na myśl porcelanę. Masz tak nadzwyczajną cerę, i gdy teraz patrzę bezpośrednio na ciebie, nie mogę oderwać oczu.
Odwróciła wzrok, na jej ustach igrał dwuznaczny uśmiech. Zaśmiała się krótko, przechyliła głowę i spojrzała mu prosto w twarz.
— A oczy mam jak szmaragdy, tak?
Martinez szukał odpowiednich słów.
— Zamierzałem powiedzieć: zielone jadeity.
— To już lepiej. — Skinęła głową i znów odwróciła wzrok. — Opisy innych części ciała odłóżmy na później — powiedziała cicho.
Perspektywa omawiania innych części ciała — teraz czy później — była jakąś pociechą.
— Zbierasz porcelanę?
Pokręciła głową.
— Nie… teraz to niemożliwe. Mieszkam w kwaterze kadetów z pięcioma innymi pilotami szalup. Żadna porcelana by nie przetrwała.
Martinez pomyślał: albo nie może sobie pozwolić na takie hobby, zwłaszcza z kadeckim żołdem. Nie wiedział, jakie dobra zostały jej po zgładzonych rodzicach.
— Muzeum Sztuk Plastycznych ma całe skrzydło poświęcone porcelanie — powiedział. — Możemy się tam kiedyś wybrać, jeśli chcesz.
— Już to widziałam. Od razu tam poszłam, gdy „Los Angeles” przyleciał tu na przegląd.
Zatem Martinez mógł wykreślić wycieczkę do muzeum ze swego terminarza. Choć bardzo miło byłoby oglądać porcelanę z ekspertem równie pięknym, co wystawione eksponaty.
— Udało ci się znaleźć jakąś dobrą posadę? — spytała Sula.
— Nie, jeszcze nie.
— Czy to musi być stanowisko przy dowództwie? Martinez pokręcił głową.
— Nie miałbym nic przeciwko służbie na statku. Ale wolałbym, żeby to był krok w górę, a nie do tyłu czy w bok. — Oparł ręce na stole i westchnął. — Chciałbym mieć okazję dokonania czegoś istotnego. Czuję dziwny wewnętrzny przymus, by choć trochę być użytecznym. Ale w wojsku to niełatwe. Są dni, kiedy trudno znaleźć w tym wszystkim jakiś sens. Wiesz, co mam na myśli?
Sula spojrzała na niego i skinęła głową.
— Jesteśmy w armii, która od trzech tysięcy czterystu lat nie prowadziła prawdziwej wojny, a nawet przedtem większość jej operacji polegała na zasypywaniu bombami bezbronnej ludności. Owszem, wiem, o co ci chodzi. — Przechyliła głowę, srebrzyście błyszczące włosy ocierały się o jej ramiona. — Czasami uda nam się przeprowadzić zgrabną akcje ratunkową, ale do tego nie potrzeba krążowników i okrętów bojowych. Te wszystkie olbrzymie statki to wspaniały środek wzmacniający nadętą wielkość i zadufanie kapitanów i dowódców floty, a wielkość i zadufanie trzymają w kupie całe imperium.
Martinez zmrużył oczy.
— To dość obcesowe.
— Mogę być obcesowa. Doskonale rozumiem swoją pozycję. — Spojrzała na Martineza. — Znasz historię mojej rodziny?
— Zajrzałem do twoich akt — odparł ostrożnie.
— Więc wiesz, że jedyna dostępna dla mnie kariera to wojsko. Ale choć stoję na czele klanu, tego klanu nie ma, więc żadni wpływowi krewni nie pomogą mi w awansie. Samodzielnie mogę dojść do porucznika, jeśli zdam egzamin. Gdybym wszystkich zadziwiła swoim geniuszem, awansowałabym do kapitana porucznika, a do stopnia pełnego kapitana najwyżej na emeryturze. — Uśmiechnęła się lodowato. — Jedyna pociecha to to, że mogę mówić, co mi się podoba. — Zamyśliła się. — Chyba że…
Читать дальше