— Może — odparł lekarz z powątpiewaniem.
— Sprowadź ich do Parz. — Hork zerknął na ojca. — Ale najpierw musisz się zająć pacjentami — dorzucił cicho.
— Tak, panie. Proszę mi wybaczyć.
Zebrawszy siły, Muub oddalił się od ponurej scenerii i wrócił do swojej pracy.
* * *
Dura zatrzymała się, czując łagodny napór Magpola. Pozwoliła odpocząć kończynom, które nadwyrężyła, falując po opuszczeniu zniszczonej farmy sufitowej przez wiele dni.
Rozglądała się po pustym, złocistożółtym niebie. Daleko w dole, niby wklęsły siniak, rozpościerało się Morze Kwantowe, a dookoła wyginały się łuki nowych linii wirowych, czyste i niezmącone. Zupełnie jakby niedawne Zaburzenie wcale nie miało miejsca. Gwiazda pozbyła się nadmiaru energii i momentu pędu; zadziwiająco szybko wracała do poprzedniego stanu.
Dura pomyślała z żalem, że nie jest to możliwe w przypadku ludzi.
Powąchała Powietrze, usiłując ocenić odstępy między liniami wirowymi, głębię czerwieni odległego Bieguna Południowego. Musiała się znajdować na właściwej szerokości: niebo wyglądało tak samo jak w miejscu dawnego obozowiska Istot Ludzkich. Dziewczyna wsunęła rękę do torby umocowanej przy pasie. Kiedy wyruszała, wypchała ją chlebem, lecz teraz sakwa była przygnębiająco lekka. Wyciągnęła małą bryłkę słodkiego, sycącego pieczywa i zaczęła ją przeżuwać. Od siedziby Istot Ludzkich mógł ją dzielić najwyżej jeden centymetr; doszła do wniosku, że już powinna je widzieć. Chyba że, oczywiście, przeniosły się lub zostały unicestwione przez Zaburzenie. Tę ostatnią możliwość rozważała z ciężkim sercem. W każdym razie z pewnością byłaby w stanie odnaleźć resztki ich dobytku albo jakieś ciała…
— Dura! Dura!
Głos dochodził gdzieś z góry, z okolic lasu skorupowego. Gwałtownie odwróciła się na plecy i uniosła głowę. Trudno było wypatrzyć cokolwiek na tle zamglonej, splątanej gęstwiny drzew, ale po chwili jej cierpliwość została nagrodzona! Zobaczyła młodego, szczupłego, nagiego mężczyznę, falującego samotnie — nie, jednak nie, coś mu towarzyszyło: jakaś malutka postać buczała przy jego nogach, podczas gdy zbliżał się do Dury. Zmrużyła oczy. Prosiątko powietrzne? Szybko uświadomiła sobie, że ma przed oczami dziecko, ludzkie niemowlę.
Wzbiła się wyżej, w kierunku lasu. Nadal czuła zmęczenie w nogach, ale teraz to było nieistotne.
Dwie dorosłe osoby zatrzymały się w Powietrzu w odległości około jednego człowieka od siebie. Niemowlę — najwyżej kilkumiesięczne — przywierało do nóg opiekuna, a dorośli przyglądali się sobie nawzajem z dziwną czujnością. Mężczyzna — właściwie jeszcze chłopiec — uśmiechnął się ostrożnie. Na jego twarzy nie było widać śladów otyłości; miał przedwcześnie pożółkłe pasma we włosach. Kiedy się uśmiechał, szczerzył zęby, a jego oczodoły wydawały się strasznie duże. Dura uświadomiła sobie, że pomimo powierzchownych zmian na tej twarzy, spowodowanych głodem i zmęczeniem, znała ją tak dobrze jak własne ciało i oglądała przez połowę życia. Spotkała tysiące nieznajomych ludzi w Parz, i kolejnych na farmie sufitowej, a teraz odniosła wrażenie, że spoglądając na oblicze młodzieńca, ponownie odkrywa własną tożsamość. Czuła się tak, jakby nigdy nie opuściła Istot Ludzkich i upajała się tą swojskością.
— Dura? Myśleliśmy, że już nigdy cię nie ujrzymy. To był Mur, mąż Dii. Jego nogi obejmował Jai, chłopczyk urodzony z pomocą Dury tuż po Zaburzeniu, podczas którego zginął jej ojciec.
Ruszyła w kierunku Mura i uścisnęła go. Jej palce dotykały kości sterczących na plecach, skóra młodzieńca była brudna, śliska od kawałków liści drzew. Niemowlę u jego nóg zakwiliło żałośnie. Wyciągnęła rękę, żeby pogłaskać je po główce.
— Myśleliśmy, że nie żyjesz. Że przepadłaś. Upłynęło już tyle czasu.
— Nie. — Dura zmusiła się do uśmiechu. — Wszystko ci opowiem. Farr i Adda czują się dobrze, chociaż przebywają daleko stąd. — Przyglądała się teraz Murowi uważniej, próbując uporządkować natłok pierwszych wrażeń. Widziała wyraźne oznaki niedożywienia. Pogłaskała rzadko porośniętą główkę malucha. Wyczuwała jeszcze nie całkiem zrośnięte kości czaszki. Niemowlę zanurzyło palce w jej torbie i dotykało kawałków jedzenia. Ojciec usiłował je odciągnąć, ale Dura wyjęła kawałek chleba, pokruszyła i podała malcowi. Jai chwycił okruszki obiema rączkami i wepchnął do buzi. Jadł łapczywie, wylizując dłonie i nie interesując się niczym innym dookoła.
— Co to takiego?
— Chleb. Jedzenie… Wszystko ci wytłumaczę. Mur, co się tutaj dzieje?
— Jest nas mniej. — Przestał się jej przypatrywać i, jakby w roztargnieniu, skierował wzrok na pochłaniającego chleb synka. — Ostatnie Zaburzenie…
— Gdzie jest reszta?
Dziecko zjadło całą porcję i bez słowa uniosło rączki, prosząc o więcej. Dziewczyna widziała przełknięty przez nie chleb — tworzył wyraźne wybrzuszenie w jego pustym żołądku.
Mur odciągnął chłopczyka od Dury i zaczął go uspokajać.
— Chodź — powiedział. — Zabiorę cię do nich.
* * *
Istoty Ludzkie założyły prymitywne obozowisko na obrzeżach lasu skorupowego. Powietrze było tutaj rozrzedzone, zbyt ubogie dla płuc, a daleko, daleko w dole rozciągało się Morze Kwantowe. Między gałęziami drzew przerzucono sznury, do których przywiązano części garderoby, niedokończone narzędzia i ochłapy żywności. Dura śmiało dotknęła jednego z tych kawałków. Było to stare mięso świni powietrznej, żylaste i twarde.
Gałęzie drzew były pozbawione liści i kory, co świadczyło o sposobie odżywiania się ludzi.
Zostało tylko dwadzieścia Istot Ludzkich — piętnaścioro dorosłych i pięcioro dzieci.
Tłoczyli się wokół Dury, wyciągali ręce, żeby ją objąć i dotknąć. Niektórzy płakali. Widziała wokół siebie znajome twarze, wygłodzone i brudne. Była sercem z tymi ludźmi — swoimi ludźmi — a jednak czuła się oderwana. Pozwalała się dotykać i odwzajemniała uściski, ale jednocześnie pragnęła uniknąć ich dziecinnej, bezradnej presji. Czuła się spięta, ucywilizowana. Już sama nagość tych nadpływowców wprawiała ją w popłoch. Odnosiła również wrażenie, iż w porównaniu z ich wychudzonymi ciałami jest masywna, niezręczna i… zadbana.
Uświadomiła sobie, że przeżycia i kontakt z Parz bardzo ją zmieniły i może już nigdy nie zadowoli się monotonnym, ograniczonym, niewdzięcznym życiem Istoty Ludzkiej.
Dała Murowi torbę z chlebem i poleciła, żeby rozdał żywność wedle własnego uznania. Widziała, z jakim natężeniem wpatrują się w niego pozostali. Aura głodu, spowijająca tych ludzi, koncentrujących się na torbie z chlebem, była jak żywy organizm.
Następnie odszukała Philas, wdowę po Esku. Oddaliły się od głównej części prymitywnego obozowiska, tak aby pozostałe Istoty Ludzkie nie mogły ich słyszeć. Zauważyła, z pewnym zaskoczeniem, że Philas wyładniała. Najwyraźniej niedostatek służył jej, uwypuklając szlachetne, symetryczne rysy. Dura nie dostrzegła u niej ani śladu rozgoryczenia czy rywalizacji, która kiedyś między nimi istniała.
— Wiele wycierpiałaś. Philas wzruszyła ramionami.
— Kiedy nas opuściłaś, nie byliśmy w stanie naprawić Sieci. Jakoś przetrwaliśmy; znowu urządziliśmy polowanie w lesie i schwytaliśmy trochę świń. Ale potem nadciągnęło drugie Zaburzenie…
Ci, którzy przeżyli, opuścili otwarte Powietrze i ruszyli na skraj lasu. To posunięcie nie było zbyt logiczne, ale Dura rozumiała motywy ludzi; pragnienie czegoś solidnego, dającego poczucie, że ma się wokół siebie ochronę w postaci ścian, dominowało nad zdrowym rozsądkiem. Rozmyślała o społeczności Parz, zamkniętej w ciasnych drewnianych skrzyniach, których cienkie ściany dawały złudne poczucie ochrony przed dzikimi rejonami Płaszcza, znajdującymi się w odległości niespełna pół centymetra. Być może wszystkimi ludźmi, bez względu na to, skąd pochodzili, kierował podobny instynkt. I, być może, ów instynkt przywędrował wraz z ludzkością z odległej Gwiazdy, która była miejscem narodzin Ur-ludzi.
Читать дальше