Robert Silverberg - Program „Wahadło”
Здесь есть возможность читать онлайн «Robert Silverberg - Program „Wahadło”» весь текст электронной книги совершенно бесплатно (целиком полную версию без сокращений). В некоторых случаях можно слушать аудио, скачать через торрент в формате fb2 и присутствует краткое содержание. Город: Warszawa, Год выпуска: 1994, ISBN: 1994, Издательство: Amber, Жанр: Фантастика и фэнтези, на польском языке. Описание произведения, (предисловие) а так же отзывы посетителей доступны на портале библиотеки ЛибКат.
- Название:Program „Wahadło”
- Автор:
- Издательство:Amber
- Жанр:
- Год:1994
- Город:Warszawa
- ISBN:83-7082-370-X
- Рейтинг книги:3 / 5. Голосов: 1
-
Избранное:Добавить в избранное
- Отзывы:
-
Ваша оценка:
- 60
- 1
- 2
- 3
- 4
- 5
Program „Wahadło”: краткое содержание, описание и аннотация
Предлагаем к чтению аннотацию, описание, краткое содержание или предисловие (зависит от того, что написал сам автор книги «Program „Wahadło”»). Если вы не нашли необходимую информацию о книге — напишите в комментариях, мы постараемся отыскать её.
Program „Wahadło” — читать онлайн бесплатно полную книгу (весь текст) целиком
Ниже представлен текст книги, разбитый по страницам. Система сохранения места последней прочитанной страницы, позволяет с удобством читать онлайн бесплатно книгу «Program „Wahadło”», без необходимости каждый раз заново искать на чём Вы остановились. Поставьте закладку, и сможете в любой момент перейти на страницу, на которой закончили чтение.
Интервал:
Закладка:
No, dalej, myślał. Nikt nie patrzy. A nawet jeżeli ktoś patrzy, to co z tego?
Ale było już za późno. Moment uniesienia minął. Gdyby /.robił to teraz, byłoby to sztuczne, nieprawdziwe. Stał więc tylko na brzegu małego potoku, oparłszy rękę o potężny pień drzewa. Czuł jego moc i zawartą w nim ponad-czasowość. To drzewo przecież, podobnie jak on, też podróżuje poprzez czas. Musiało istnieć, kiedy narodził się Chrystus. Nawet wcześniej. I prawdopodobnie będzie tu jeszcze w tysiąc osiemset sześćdziesiątym piątym i tysiąc osiemset siedemdziesiątym piątym, i będzie żyć, aż zjawią się ludzie z piłami i siekierami. Mogłoby doczekać dwudziestego pierwszego, drugiego, a może i trzeciego wieku, gdyby pozwolono mu przejść całą swą drogę przez czas.
Po chwili ruszył naprzód. Nie żałował już, że ruch wahadła przywiódł go tutaj. Nie tęsknił za żadną ze stolic średniowiecznego świata. Ten moment poza czasem, spokojne interludium w fantastycznej wędrówce, wart był tysiąca Konstantynopoli.
Uśmiechnął się. I wtedy nagle padł na kolana i pochylił głowę. Modlił się, nie wiedząc do kogo, do czego… Dziękował za to piękno. Za tę chwilę ciszy. Gorące dzięki. Gorące dzięki…
18
Sean
+ 5 × 10 8minut
— Alt! No podo pasari! Todos tempuus vorbudt aqui!
— Mówisz do mnie? — zapytał olbrzymiego, mechanicznego stwora, który wyłonił się przed nim.
— Anglik! — wrzasnął połyskujący robot. — Ti mófić anglik! Tag cze no?
— Tag — odparł Sean, dając z siebie wszystko, by wypaść przekonywająco. — Ja mófić anglik. Tag.
Bądź co bądź, to coś było wielkie na trzy metry i składało się niemalże z samych oczu i ust. Pół tuzina ogromnych, iskrzących się, rozbieganych ślepi tworzyło jakby pas sensorów, które kręciły się niespokojnie w górę i w dół, zapewne lustrując całe widzialne spektrum, wraz z podczerwienią i ultrafioletem. Obraz uzupełniała nieprzyjemna, ziejąca pustką szczelina ust, przypominająca wylot olbrzymiego śmietnika, jakim był zapewne brzuch tej kreatury. „Żeby cię lepiej potknąć, mój maly podróżniczku… Ti mówić anglik? Odpowiedz, tag cze no, albo ja cię pożreć!”
Sean rozejrzał się niespokojnie. Stał na jakimś gumowym pomoście zawieszonym około pięć metrów ponad czymś, co mogło być ulicą, która również wyglądała, jakby była z gumy. Odchodziły od niej co kilka metrów purpurowe rozgałęzienia przypominające kształtem pędy dyni. Po prawej stronie miał ścianę; gładką, niby lodową powierzchnię kolosalnych rozmiarów. Nie była to bryła, ponieważ w środku poruszali się swobodnie ludzie. Po drugiej stronie widział ulicę najeżoną ogromnymi metalowymi igłami wielkości słupów telegraficznych. Świeciły bladą purpurą i wydawały słabe, brzęczące dźwięki.
Więc to jest Anno Domini dwa tysiące dziewięćset sześćdziesiąty siódmy, pomyślał Sean. Cóż, rzeczywiście wygląda to na rok dwa tysiące dziewięćset sześćdziesiąty siódmy.
— Anglik — powiedział robot. — Ti mófić anglik.
W jego wnętrzu zahuczało, jakby ktoś mieszał cement. Oczy potwora przybrały barwę błyszczącej żółci, która przeszła w pomarańcz i następnie w czerwień. Małe iluminatory umieszczone po bokach jego cielska włączyły się i zaczęły się obracać. Po chwili wysunęły się z nich jakby owadzie kończyny, które zaczęły się kręcić i chrobotać.
Ma zamiar mnie połknąć, przeszło Seanowi przez głowę. Najpierw wybada, co to za jeden stoi przed nim, a potem przyjdzie mi skończyć jako skromna popołudniowa przekąska świeżo z dwudziestego pierwszego wieku…
Zastanawiał się, co by się stało, gdyby spróbował uciec. Prawdopodobnie był to kiepski pomysł. Wyobraził sobie strumienie kleistej cieczy tryskające z tych iluminatorów i oblepiające go jak guma.
— Anglik — powtórzył robot. — Mówisz językiem anglik. Tak. Tak. Regulacja wykonana. Rozumiandus? Ty jesteś tempuu i anglik jest twoja mowa. Rozumiandus? Odpowia-dus! Czy ty rozumiandus?
— Nie rozpracowałeś tego za dobrze — odezwał się Sean. — Ale próbuj dalej.
— Nie rozumiandus?
— Właśnie, nie rozumiandus.
— Korekta regulacyjna. Korekta regulacyjna — mamrotał robot do siebie, podczas gdy Sean bardzo wolno i ostrożnie zaczął się wycofywać. Może robot nie zauważy jego zniknięcia? Tymczasem natężenie brzęczenia z metalowych słupów wzrosło, a ludzie zza ściany sztucznego lodu przyglądali mu się ciekawie.
— Ty przestaniesz odchodzić. Korekta wykonana. Używamy teraz twojego języka. Jesteś mówiącym w języku anglik podróżnikiem w czasie, nieautoryzowanym. Ty twoje pokażesz nam dokumentuus.
— Dokumenty — poprawił go Sean. — To już lepszy anglik. Nazywamy go angielskim. Tylko że ja nie mam żadnych dokumentów. Dla mnie za wcześnie na to. Przybywam z roku…
— Bez dokumentuus! Bez dokumentuus! — Ślepia mechanicznego potwora zabłysły ostrym szkarłatem. — Illicitimu! Tempuu vorbudtu! No podo pasari! — robot był coraz bardziej podekscytowany.
Jego gigantyczne, żabie usta otwierały się i zamykały. Sean dostrzegł światła błyskające wewnątrz paszczy i poruszające się tam mechanizmy. Robot zaczął się zbliżać. Krok za krokiem, wolno i ociężale.
Teraz naprawdę zamierza mnie pożreć, pomyślał Sean. Ponieważ jestem nie zarejestrowanym wędrowcem w czasie i nie mam odpowiedniego paszportu. Czy czegoś tam…
Odwrócił się i rzucił do ucieczki.
— Nie! — krzyknął za nim głos. — Alt! No flikken! Jest bezpieczny! Jest dobry! Ja zrobić, ty będziesz bezpiecznie!
Dziewczyna?… kobieta?… Nie był w stanie ocenić jej wieku. Wyłoniła się znikąd. Była bardzo smukła i wyższa od Seana. Błyszczące, srebrzyste włosy, srebrne oczy, skóra koloru dojrzałego jabłka — wszystko to sprawiało, iż wyglądała dziwnie i pięknie. Może była nawet najpiękniejszą kobietą, jaką kiedykolwiek widział?
Minęła go w biegu, dopadła robota i przyłożyła dłoń do środkowej części jego tułowia. Natychmiast otworzyła się tabliczka rozdzielcza. Kobieta wcisnęła w nią jakiś przedmiot. W mgnieniu oka ślepia kreatury zmieniły barwę i stały się niebieskie.
— Podo pasari — mamrotał robot. — Tempuu licitimu. Yalidimu. Propriu — wycofał się.
Kobieta uśmiechnęła się. Jej srebrzyste oczy zupełnie oszołomiły Seana.
— Ty przebaczysz — powiedziała. — Mój anglik. Nie jest dużo dobrze. Ale ty teraz będziesz bezpiecznie — jej głos był głęboki i ciepły. Wyciągnęła ku niemu rękę. — Oni nie lubią tempuus w tym roku. Wędrowców w czasie. Za dużo przychodzą, za dużo zamieszania. Ale ja ochronię. Moi ludzie. Jak jest twoje imię?
— Sean — odpowiedział. — Sean Gabrielson. Z roku dwa tysiące szesnastego.
— Ja bin Hepta-Acanta-Leela-Quintu-Quintu.
— To wszystko to twoje imię? — spytał.
— Jestem dla ciebie Quintu-Leela — odparła i roześmiała się.
Jej śmiech miał w sobie coś magicznego. Brzęczące słupy telegraficzne odpowiedziały dźwiękiem delikatnym i niesamowitym. Kobieta chwyciła dłoń Seana.
— Chodź. Ze mną będziesz bezpieczny. Pokażę ci nasz świat — roześmiała się ponownie. — Wszystko. Ty i ja jesteśmy amicuus. Przyjaciele, ty mówisz? Przyjaciele. My jesteśmy bardzo gorący przyjaciele. Comprendus?
Sean skinął głową. Poczuł, jakby elektryczny prąd przeszedł z jej dłoni do jego. I może nie było to jedynie złudzenie. Quintu-Leela, pomyślał. Dźwięk jej głosu był cudownie dziwny i dziwnie cudowny. I te jej srebrzyste oczy… W wyobraźni zobaczył jej i swoje imię wykaligrafowane w środku czerwonego serca, błyszczącego purpurowym ogniem na tle nieba.
Читать дальшеИнтервал:
Закладка:
Похожие книги на «Program „Wahadło”»
Представляем Вашему вниманию похожие книги на «Program „Wahadło”» списком для выбора. Мы отобрали схожую по названию и смыслу литературу в надежде предоставить читателям больше вариантов отыскать новые, интересные, ещё непрочитанные произведения.
Обсуждение, отзывы о книге «Program „Wahadło”» и просто собственные мнения читателей. Оставьте ваши комментарии, напишите, что Вы думаете о произведении, его смысле или главных героях. Укажите что конкретно понравилось, а что нет, и почему Вы так считаете.