Корнель Макушинский - O dwoch takich co ukradli ksiezyc
Здесь есть возможность читать онлайн «Корнель Макушинский - O dwoch takich co ukradli ksiezyc» весь текст электронной книги совершенно бесплатно (целиком полную версию без сокращений). В некоторых случаях можно слушать аудио, скачать через торрент в формате fb2 и присутствует краткое содержание. Жанр: Сказка, на польском языке. Описание произведения, (предисловие) а так же отзывы посетителей доступны на портале библиотеки ЛибКат.
- Название:O dwoch takich co ukradli ksiezyc
- Автор:
- Жанр:
- Год:неизвестен
- ISBN:нет данных
- Рейтинг книги:5 / 5. Голосов: 1
-
Избранное:Добавить в избранное
- Отзывы:
-
Ваша оценка:
- 100
- 1
- 2
- 3
- 4
- 5
O dwoch takich co ukradli ksiezyc: краткое содержание, описание и аннотация
Предлагаем к чтению аннотацию, описание, краткое содержание или предисловие (зависит от того, что написал сам автор книги «O dwoch takich co ukradli ksiezyc»). Если вы не нашли необходимую информацию о книге — напишите в комментариях, мы постараемся отыскать её.
O dwoch takich co ukradli ksiezyc — читать онлайн бесплатно полную книгу (весь текст) целиком
Ниже представлен текст книги, разбитый по страницам. Система сохранения места последней прочитанной страницы, позволяет с удобством читать онлайн бесплатно книгу «O dwoch takich co ukradli ksiezyc», без необходимости каждый раз заново искать на чём Вы остановились. Поставьте закладку, и сможете в любой момент перейти на страницу, на которой закончили чтение.
Интервал:
Закладка:
Wiatr wiosenny, dobry i łagodny, ujrzawszy mękę starowiny, smutno westchnął, potem poleciał gdzieś daleko nad morze i stamtąd, wśród turkotu grzmotów, przyciągnął opasłą beczkę chmury, pełną wody. Chmura wylała ją na twardą ziemię i pomogła kobiecinie, a wiatr zatoczył się z radości i śmiał się, i tańczył po polach. Nikt inny nie mógł jej pomóc, bo wszyscy ciężko pracowali, nawet starzy i dzieci. Robota jednak nieszczęśliwej matki nie była skończona; poruszyła ona wprawdzie ziemię, ale nie można było zasiać ziarna wśród odwróconych tych ziemnych brył. Trzeba było albo porozbijać grudy, albo przewlec po nich zębiastą bronę, co w swoich żelaznych zębach kruszy wszystko i w urodzajny zamienia miał. Praca to była jeszcze cięższa. Toteż biedna starowina spojrzała z głuchą rozpaczą na to pole żywiące, ale żywiące za cenę potu i łez, bo dziesięć kropel potu jednym tylko płaci ziarnem. Potężne jednak i bohaterskie serce miała ta kobieta: jak gdyby w uniesieniu i zapomnieniu wyciągnęła ciężką bronę i nałożywszy sobie na piersi parcianą uprząż, wygięła grzbiet w okropnym wysiłku i usiłowała powlec bronę po grudzie. Serce jęknęło od przeraźliwego trudu, zadrżały nogi pod nieszczęsną. Nie ma jednak dość ciężkiego trudu dla człowieka, który dokonać pragnie bohaterstwa. I oto ta starowina, nędzą i głodem pobita, ostatkiem sił idąca do schyłku swego życia, zaprzężona do brony jak koń, znalazła w swoim najcudowniejszym sercu tyle sił, że poruszyła ciężką bronę, zaczepiającą zębiskami o każdy kamień i o każdą wyrwę. A ona wlokła ją, stąpając miarowym, uporczywym krokiem człowieka, który przysiągł swojemu sercu, że nawet niemożliwej dokona rzeczy. Przewlokła ją raz i drugi, dysząc ciężko. W głowie jej huczało, a serce, śmiertelnie znużone, zamieniło się w ciężki młot, którym ktoś ciężko w jej pierś uderzał. Od czasu do czasu szeptała: — O Boże, pozwól, abym nie umarła, zanim dokończę… Daj mi jeszcze pożyć, choćby do wieczora, aby dzieciom moim nie zabrakło chleba…
Słowa te zjawiały się na jej spieczonych ustach jak rubinowe kropelki krwi.
Ludzie, opodal również orzący ziemię w wielkim trudzie płakali na jej widok, bo choć każdy ciągnął pług lub rydlem wzruszał ziemię, jednak czynili to społem i każdy kogoś miał do pomocy. A ona była sama, matka sieroca, śmiertelni! sama. Tylko wiatr czasem chłodził litościwie jej zbladłe czoło a czasem chmura, ulitowawszy się nad ludzkim nieszczęście zakrywała słońce, aby jej nie paliło.
Już się miało pod wieczór, bo w zachodniej stronie zaczęły na niebie kwitnąć lilie, a ona nie dokonała nawet dziesiąte części swojej pracy. Nagle rozpromieniły się jej oczy, których spojrzenie zmienione było w siwy popiół, gdyż ujrzała swoich synów powracających z włóczęgi. Serce w niej zabiło radośnie bo już nie będzie sama i już nie sama będzie wlokła tę straszliwą i tak ciężką, tak ciężką… Wyprostowała zgięte krzyże i z trudem chwytając oddech, aby skrzydła przypiął swoim słowom, zawołała głosem serdecznym i tak gorącym jak najgorętsza łza:
— Pomóżcie mi, synkowie moi!
Nie słysząc odpowiedzi pomyślała, że jej nie dosłyszeli, tak więc jakby sobie serce wyjęła z piersi i zamieniła je w wołanie prosiła:
— Na rany Chrystusowe! Pomóżcie mi, synkowie moi!! Nagle zakręciła się z nią wszystka ziemia, a niebo upadło z trzaskiem na ziemię. Serce w niej struchlało i przestało bić Dusza w niej zmartwiała i z jękiem głęboko oniemiała Usłyszała głośny śmiech, a przez krwawe plamy na oczach ujrzała, jak jej synowie pokazują ją sobie rękoma jak dziwowisko. Jakby z daleka, jakby gdzieś z końca świat dobiegł ją głos:
— Jacek, popatrz, nasza matka zamieniła się w konia!
— Ach, jak śmiesznie wygląda! Hej, matko, ciągnij dalej!
Śmiejąc się pobiegli. Ona jednak już ich nie widziała ani nie słyszała. Jakby złamana, padła twarzą na ziemię, która poddała jej się miękko i pieszczotliwie. Kiedy zaś po długiej chwili poczuła jej palące łzy, sama zaczęła płakać wieczorną rosą.
Niebo zaczęło szarzeć i gasnąć.
Nagle spod jego firmamentu oderwała się szara kuleczka; jakby z gniazdka dalekiej gwiazdy, co niedługo zabłyśnie, wyleciał mały ptaszek. To mieszkający w niebiosach skowronek zjawił się w powietrzu o liliowej porze wiosennego zmierzchu i spłynąwszy ponad leżącą na grudzie ziemi kobietą, zawisnął, jakby uwieszony za skrzydła na srebrnym promyczku. I zaczął śpiewać tak rzewnie, tak serdecznie i tak cudownie, że wiatr ucichnął, a obłoki przystanęły w locie. Kwiaty zapachniały mocniej, mocniej zapachniała ziemia. A skowronek tak śpiewał:
„Otrzyj łzy, mateńko, otrzyj łzy! Ukój swoje serce brylantowe! Otrzyj pot z czoła, co takie jest poorane jak twoje pole! Odpocznij, bidulko, odpocznij! Jutro, kiedy rozkwitną głogi, najpiękniejszą przyniosę ci gałązkę. Wody ci w dziobku przyniosę, gdy na listkach zbiorę rosę. Skrzydełkami twarz ochłodzę, oczy twoje ucałuję. Pomógłbym ci, gdybym był wielki i mocny, lecz cóż ja poradzę, nieszczęsna ptaszyna? Śpiewaniem cię pocieszę, łzy twoje zbiorę i Panu Bogu pokażę. A sam Pan Bóg zapłacze, kiedy Mu powiem o twojej męce niezmiernej. Lilie na niebie dla ciebie dziś kwitną. Chmurki na niebie do ciebie się śmieją. Rosa niebieska nad twoją płacze niedolą. Gwiazdy dla ciebie się palą złociście. Dla ciebie jutro słońce powróci i ucałuje twoje oczy zapłakane, twoje ręce najukochańsze, twoje nogi poranione. Wszystkim powiem, wszystkim powiem, że ty jesteś matka cudowna, a twoje serce mało nie skonało z bólu. Odpocznij sobie, odpocznij! A ty, wietrze, uśpij ją. A skowronek, z nieba dzwonek, będzie śpiewał, będzie dzwonił, zanim znów zabłyśnie dzionek”. Płacz serdeczny wstrząsnął starowiną.
Noc płynęła cicho, na takich skrzydłach bezszelestnych, jakie mają sowy. Zapaliła na niebie sto tysięcy i siedem gwiazd, aby tej matce nie było straszno wśród nocy na smutnym polu. Nakazała szeptem nietoperzom, aby jej który nie tknął zimnym swoim skrzydłem. Nakryła ją miękkim, aksamitnym płaszczem ciemności, sama zaś usiadła opodal, na łące, z palcem na ustach na znak milczenia.
Wtedy od jednej złotej gwiazdy oderwał się świetlisty pająk, taki, co ze złotej przędzy przędzie sen. Zbiegł szybko po promieniach migotliwych i drżących i z nieba sen sprowadził cichy i kojący.
Śmiertelnie znużona zasnęła matka. Czasem usypiające jej serce zrywało się jak spłoszony w gnieździe i zalękły ptak: zakwiliło cichutko i znowu w słodką zapadało niemoc.
Kiedy się zaś na ziemi uczyniło tak cicho, że słychać było jedynie szelest obłoków, co szukając zaginionego słońca, odlatywały złotymi jego śladami za morze, kiedy, oprócz gwiazd, żadnych nie było widać świateł, wtedy się stała rzecz z dziwnych najdziwniejsza: jak wielki śnieżnobiały ptak spłynął od niebiosów wspaniały anioł, okrążył pólko szerokim lotem i zstąpił na ziemię. Podszedł cichutko do śpiącej, słuchał przez chwilę bacznie jej oddechu i uśmiechnął się dobrotliwie. Przymknął niebieskie oczy i wyglądał tak, jakby coś sobie przypomniał. Rozejrzał się potem ciekawie po ziemi i słodkim witał ją uśmiechem. I tak uśmiechnięty, leciutko, aby nie zbudzić śpiącej, zdjął z niej postronki, założył je sobie na piersi i jak skrzydlaty biały rumak począł wlec po grudzie bronę, mocny i potężny…
Noc patrzyła złotymi oczami gwiazd.
Przystanęły w locie obłoki.
Ucichł zdumiony wiatr…
Nagle śpiąca zawołała cichutko przez sen:
Читать дальшеИнтервал:
Закладка:
Похожие книги на «O dwoch takich co ukradli ksiezyc»
Представляем Вашему вниманию похожие книги на «O dwoch takich co ukradli ksiezyc» списком для выбора. Мы отобрали схожую по названию и смыслу литературу в надежде предоставить читателям больше вариантов отыскать новые, интересные, ещё непрочитанные произведения.
Обсуждение, отзывы о книге «O dwoch takich co ukradli ksiezyc» и просто собственные мнения читателей. Оставьте ваши комментарии, напишите, что Вы думаете о произведении, его смысле или главных героях. Укажите что конкретно понравилось, а что нет, и почему Вы так считаете.