– Nie zmieniłaś chyba zdania na mój temat? – zapytał. – Wciąż wierzysz, że jestem niewinny? Jeśli nie, po prostu sobie pójdę.
Zadźwięczał brzęczyk i drzwi się otworzyły.
Ta kobieta nie potrafi cofnąć się przed wyzwaniem, pomyślał.
Wszedł do małego hallu, w którym znajdowało się dwoje drzwi. Jedne z nich były otwarte i prowadziły na górę. U szczytu schodów stała Jeannie ubrana w jasnozielony podkoszulek.
– Chyba powinnam cię wpuścić – powiedziała.
Nie było to najcieplejsze powitanie, ale Steve uśmiechnął się i wszedł po schodach, niosąc w papierowej torbie swoje prezenty. Zaprosiła go do małego salonu z wnęką kuchenną. Zauważył, że lubi czerń i biel urozmaicone plamami jaskrawych kolorów. Miała obitą czarnym materiałem kanapę z pomarańczowymi poduszkami, niebieski zegar na pomalowanej na biało ścianie, żółte klosze, biały blat kuchenny i czerwone kubki.
– Posłuchaj – oznajmił, kładąc torbę na blacie. – Musisz coś zjeść, żeby się lepiej poczuć. – Wyjął pizzę. – I napić się wina, żeby się odprężyć. Potem, jeśli będziesz miała ochotę na coś specjalnego, możesz zjeść te lody, prosto z kartonu, nie wykładaj ich nawet na talerzyk. A kiedy już wszystko zjesz i wypijesz, nadal będziesz miała te kwiaty. Rozumiesz?
Spojrzała na niego, jakby był z Marsa.
– A swoją drogą – dodał – pomyślałem sobie, że potrzebujesz kogoś, kto przyjedzie tutaj i powie ci, że jesteś naprawdę wyjątkową, wspaniałą osobą.
W oczach stanęły jej łzy.
– Chrzań się! – mruknęła. – Ja nigdy nie płaczę.
Położył ręce na ramionach Jeannie. Po raz pierwszy jej dotykał. Nieśmiało przyciągnął ją do siebie. Nie opierała się. Nie mogąc uwierzyć we własne szczęście, objął ją. Była prawie tak samo wysoka jak on. Oparła głowę na jego ramieniu i jej ciałem wstrząsnął szloch. Pogładził ją po włosach. Były miękkie i ciężkie. Męskość stwardniała mu niczym wąż strażacki i trochę się od niej odsunął, mając nadzieję, że tego nie zauważy.
– Wszystko będzie dobrze – powiedział. – Poradzisz sobie.
Tuliła się do niego przez długą cudowną chwilę. Czuł ciepło jej ciała i wdychał jej zapach. Miał wielką ochotę ją pocałować, ale bał się, że jeśli będzie się zbytnio spieszył, Jeannie odrzuci jego zaloty. A potem chwila minęła i Jeannie odsunęła się.
Wytarła nos o skraj podkoszulka i przez chwilę mignął mu przed oczyma jej płaski opalony brzuch.
– Dziękuję – powiedziała. – Potrzebowałam ramienia, na którym mogłabym się wypłakać.
Trochę zraził go jej rzeczowy ton. Dla niego była to ważna uczuciowo chwila; dla niej okazja, żeby wyładować emocje.
– Oferuję pełny zakres usług – oświadczył kpiącym tonem, ale zaraz potem pożałował, że się w ogóle odezwał.
Jeannie otworzyła szafkę i wyjęła talerzyki.
– Czuję się o wiele lepiej – stwierdziła. – Zabierajmy się do jedzenia.
Steve przycupnął na stołku przy blacie, a ona pokroiła pizzę i odkorkowała wino. Obserwował z przyjemnością, jak porusza się po kuchni, zamykając biodrem szufladę, zerkając na kieliszek, żeby sprawdzić, czy jest czysty, wyjmując długimi wprawnymi palcami korkociąg. Przypomniał sobie pierwszą dziewczynę, w której się zakochał. Nazywała się Bonnie i miała siedem lat, tyle samo co on. Wpatrując się w jej truskawkowe włosy i zielone oczy, nie mógł uwierzyć, że stał się cud i ktoś tak doskonały pojawił się na boisku szkoły podstawowej Spillar Road. Przez jakiś czas podejrzewał nawet, że jest autentycznym aniołem.
Nie uważał Jeannie za anioła, ale był w niej jakiś fizyczny urok, który odurzał go tak samo jak wówczas.
– Jesteś zdrowy jak byk – stwierdziła. – Kiedy cię ostatnim razem widziałam, wyglądałeś okropnie. Minęły dopiero dwadzieścia cztery godziny, a ty jesteś w zupełnie dobrej formie.
– Wyszedłem z tego bez większych obrażeń. Boli mnie głowa w miejscu, w którym detektyw Allaston rąbnął nią o ścianę, i mam wielki siniak na żebrach, tam, gdzie kopnął mnie o piątej rano Prosiak Butcher, ale szybko wrócę do zdrowia, jeśli nie zamkną mnie z powrotem.
Pozbył się szybko tej myśli. Już tam nie wróci; wyniki testu DNA wyeliminują go z grona podejrzanych.
Spojrzał na jej książki. Na półce stało dużo literatury faktu, biografie Darwina, Einsteina i Francisa Bacona, kilka powieści kobiecych autorek, których nie czytał, Eriki Jong i Joyce Carol Oates; pięć albo sześć książek Edith Wharton; trochę współczesnej klasyki.
– Masz moją ulubioną powieść! – zawołał.
– Daj mi zgadnąć: Zabić drozda Lee Harpera.
Steve był zdumiony.
– Skąd wiedziałaś?
– Daj spokój. Bohater jest adwokatem, który pokonuje społeczne przesądy, broniąc niewinnego człowieka. Czy nie o tym właśnie marzysz? Nie wybrałbyś chyba Miejsca dla kobiet.
Steve potrząsnął z rezygnacją głową.
Tak dużo o mnie wiesz. To denerwujące.
– A jaka jest twoim zdaniem moja ulubiona książka?
– To ma być test?
– Żebyś wiedział.
– No… może Middlemarch George Eliot.
– Dlaczego?
– Bohaterką jest silna, niezależna kobieta.
– Ale niczego w życiu nie robi! Zresztą książka, o której myślę, nie jest powieścią. Zgaduj jeszcze raz.
– Nie jest powieścią… – powtórzył kręcąc głową. A potem nagle doznał olśnienia – Wiem. Historia genialnego, eleganckiego pod względem naukowym odkrycia, które miało zasadnicze znaczenie dla ludzkości. To musi być Podwójna spirala.
– Znakomicie!
Zaczęli jeść. Pizza była wciąż ciepła. Jeannie przez kilka minut pogrążyła się w zadumie.
– Naprawdę dałam dzisiaj plamę – stwierdziła w końcu. – Teraz to widzę. Powinnam potraktować spokojnie cały kryzys. Powinnam powtarzać: Oczywiście, jak najbardziej, możemy o tym podyskutować, nie podejmujmy pochopnych decyzji. Zamiast tego nie zastosowałam się do decyzji uczelni, a potem pogorszyłam dodatkowo sytuację, mówiąc o tym prasie.
– Zrobiłaś na mnie wrażenie bezkompromisowej.
– Jest pewna różnica między bezkompromisowością i głupotą – odparła, kiwając głową.
Pokazał jej artykuł w „Wall Street Journal”.
– To może tłumaczyć, dlaczego na twoim wydziale tak boją się złej prasy. Waszych sponsorów ma przejąć wielka korporacja.
Jeannie spojrzała na pierwszy akapit.
– Sto osiemdziesiąt milionów dolarów, no, no. – Przez jakiś czas czytała, jedząc pizzę. Skończywszy artykuł, potrząsnęła głową. – Twoja teoria jest interesująca, ale nie sądzę, żebyś miał rację.
– Dlaczego?
– Przeciwko mnie występuje Maurice Obeli, nie Berrington. Chociaż mówią, że Berrington jest chytry jak wąż. Nie jestem zresztą aż tak ważna. Pieniądze na mój projekt stanowią mały fragment funduszy, które Genetico przeznacza rokrocznie na badania. Nawet gdybym naprawdę naruszała cudzą prywatność, nie miałoby to wpływu na wielomilionowy kontrakt.
Steve wytarł palce w papierową serwetkę i wziął do ręki oprawioną w ramki fotografię kobiety z dzieckiem. Kobieta miała proste ciemne włosy i przypominała trochę z wyglądu Jeannie.
– To twoja siostra? – domyślił się.
– Tak, Patty. Ma teraz trójkę dzieci: same chłopaki.
– Ja nie mam żadnego rodzeństwa – powiedział, a potem przypomniał sobie, czego się od niej dowiedział. – Jeśli nie liczyć Dennisa Pinkera – dodał. Jeannie zmieniła się na twarzy. – Patrzysz na mnie jak na eksponat – mruknął.
Читать дальше